Soccerlog.net » Ediss http://soccerlog.net Futbol w najlepszym wydaniu Wed, 12 May 2010 15:21:03 +0000 http://wordpress.org/?v=2.8.1 en hourly 1 Polska szansa na sukces http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/ http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/#comments Fri, 12 Feb 2010 08:58:24 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/ Polska szansa na sukces W przekonaniu, że miniony weekend był dla polskiej piłki czasem cudów nie trzeba nikogo chyba specjalnie utwierdzać. Organizacyjno – medialny sukces losowania grup eliminacyjnych EURO 2012 widziały miliony ludzi, dzięki czemu jak świat długi i szeroki rozległa się wieść, że Polak – z „małą” pomocą – potrafi. Jest jednak coś jeszcze, za co należą się naszym działaczom pochwały, i to solenne. Sukces sportowy!
»Czytaj dalej

Tagi: Reprezentacja Polski,

]]>
Polska szansa na sukces
W przekonaniu, że miniony weekend był dla polskiej piłki czasem cudów nie trzeba nikogo chyba specjalnie utwierdzać. Organizacyjno – medialny sukces losowania grup eliminacyjnych EURO 2012 widziały miliony ludzi, dzięki czemu jak świat długi i szeroki rozległa się wieść, że Polak – z „małą” pomocą – potrafi. Jest jednak coś jeszcze, za co należą się naszym działaczom pochwały, i to solenne. Sukces sportowy!

Choć w zgodnej opinii większości dziennikarzy i komentatorów, sobotnio-niedzielny zjazd oficjeli miał mieć dla piłkarskiej części Polski znaczenie wyłącznie prestiżowe (sam byłem piewcą tej jakże krzywdzącej teorii, za co w tym miejscu się kajam), to w konsekwencji okazało się, że i sportowo udało nam się coś ugrać. Ugrać i to całkiem sporo. Co prawda udało się tylko dzięki magnetyzmowi i mocy zakulisowej atmosfery, ale jednak. Z dala od dziesiątek fleszy, dyktafonów i wścibskich reporterów, siedząc przy suto zastawionym polskimi potrawami i napojami stole (podobno niejeden delegat z zagranicy nieśmiało dopominał się o tradycyjną wódeczkę), na co dzień poważni prominenci i szanowani trenerzy mogli pozwolić sobie na więcej swobody – tyleż w zachowaniu, co w składanych deklaracjach. Tak to sobie tłumaczę, no bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że dotychczas zepchnięta na głęboki margines reprezentacja Polski od teraz będzie obracać się w towarzystwie elit?

Czerwiec z ‘La Furia Roja’

Mając w pamięci klasę ostatnich sparing partnerów zespołu Franciszka Smudy i okoliczności, w jakich rozgrywane były mecze kontrolne, jak bomba na Hiroszimę spadła na przeciętnego kibica wieść o planach PZPN i Sportfive dotyczących doboru ewentualnych rywali do nadchodzących potyczek. Po Kanadzie, Tajlandii i Singapurze szczytem marzeń byliby Belgowie, Austriacy czy Szwedzi, ekstatycznie zareagowano by na Rosję czy Portugalię. Jaka reakcja będzie więc odpowiednia na wieść, iż 8 czerwca reprezentacja Polski będzie ostatnim sparing partnerem przed mundialem dla Hiszpanii?! Hiszpanii – mistrza Europy, Hiszpanii – głównego pretendenta do tytułu mistrza Świata, Hiszpanii – zespołu, którego trzon stanowią gwiazdy Barcelony, Realu, Sevilli i Valencii. Sam pomysł ogrywania kadrowiczów w starciach z najlepszymi jest przedni. Bo, od kogo, jak nie od Ikera Casillasa Tomasz Kuszczak powinien uczyć się gry na przedpolu? Kto jak nie Carles Puyol i Gerard Pique ma stanowić wzór do naśladowania dla polskiej pary stoperów Żewłakow – Glik? Czyje panowanie nad piłką, wizję i przegląd pola jak nie Davida Silvy, Xaviego i Andresa Iniesty mają naśladować Obraniak, Błaszczykowski czy Murawski? Czy wreszcie, z kim jak nie z Davidem Villą może skonfrontować boiskową klasę „gwiazdor boisk rodzimych” Robert Lewandowski?

Uczmy się od najlepszych, bo tylko tak można się solidnie przygotować. I choć na chwilę obecną i stan w jakim znajduje się polska kadra, mecze z Hiszpanią Serbią czy Anglią i Włochami – które są kandydatami na kolejnych rywali – przypominają trochę sen wariata, w tym szaleństwie jest metoda. Pytanie jest tylko jedno: jak dopiero kształtujący się zespół i kąśliwa opinia publiczna zareagują na pół tuzina goli, które nie tylko z Madrytu czy Londynu, ale i Belgradu a nawet Genewy nie raz przyjdzie wywieźć w plecakach Franzowi Smudzie i jego podopiecznym? Jeżeli tak gorzkie pigułki z góry wliczymy w koszty, a na dodatek nauczymy się je bez grymaszenia przełykać, sparingi ze światowym topem można wziąć wyłącznie za dobrą monetę.

Dwa nagie miecze

Ale zakontraktowanie atrakcyjnych rywali to nie jedyny sukces polskiej dyplomacji. Warto także, choćby wspomnieć o inicjatywie niemieckiej federacji piłkarskiej (DFB), której szef Theo Zwanziger (ten sam, który aktualnie toczy zaciekłą wojnę z selekcjonerem Joachimem Lowem i dyrektorem reprezentacji Oliverem Bierhoffem o kontrakty) wraz z przedstawicielami strony polskiej, prezesem Grzegorzem Lato i ministrem sportu Adamem Gierszem proklamowali nawiązanie współpracy na niwie szkolenia młodzieży, a dokładniej szkolenia instruktorów, którzy następnie nabytą wiedzę mieliby przelewać do głów młodych adeptów futbolu, którzy do tej pory niby wiedzieli, że coś takiego jak szkolenie młodzieży istnieje, jednak nie do końca doświadczali tego na własnej skórze. Zrobiono więc krok w stronę, w którą dotychczas niewielu chciało podążać. Być może już jesienią Niemcy, wzorem Hiszpanów dadzą namówić na sparing. Okazja jest wyśmienita – sześćsetlecie bitwy pod Grunwaldem. Franz, szable w dłoń!

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/feed/
Etap pierwszy – kompletny http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/ http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/#comments Mon, 08 Feb 2010 16:41:29 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/ Etap pierwszy - kompletny Wszystko jasne. Pierwszy polski akcent EURO 2012 za nami, choć jeszcze niedawno trudno było w ogóle uwierzyć, że połączone siły Polaków i Ukraińców okażą się wystarczające, by podołać organizacji tak wielkiej imprezy. A jednak, udało się i dziś – na przekór zastępom malkontentów i sceptyków – już wiadomo, że europejski czempionat zespołów narodowych roku 2012 zostanie rozegrany między innymi na polskich stadionach w liczbie czterech! Zanim jednak do tego dojdzie i nim fani futbolu na Starym Kontynencie będą mogli delektować się stricte turniejową rywalizacją, czeka ich preludium w postaci eliminacji. A te, wcale nie powinny być mniej elektryzujące niż impreza docelowa.
»Czytaj dalej

Tagi: Euro 2012,

]]>
Etap pierwszy - kompletny
Wszystko jasne. Pierwszy polski akcent EURO 2012 za nami, choć jeszcze niedawno trudno było w ogóle uwierzyć, że połączone siły Polaków i Ukraińców okażą się wystarczające, by podołać organizacji tak wielkiej imprezy. A jednak, udało się i dziś – na przekór zastępom malkontentów i sceptyków – już wiadomo, że europejski czempionat zespołów narodowych roku 2012 zostanie rozegrany między innymi na polskich stadionach w liczbie czterech! Zanim jednak do tego dojdzie i nim fani futbolu na Starym Kontynencie będą mogli delektować się stricte turniejową rywalizacją, czeka ich preludium w postaci eliminacji. A te, wcale nie powinny być mniej elektryzujące niż impreza docelowa.

W postsocjalistycznej scenerii warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, w towarzystwie najznamienitszych notabli europejskiej piłki nożnej, spośród 51 reprezentacji rozlosowano grupy eliminacyjne. Ostateczne rozwiązania, które w dużej części są wynikiem ślepego losu w osobach Andrzeja Szarmacha, Zbigniewa Bońka, Andrija Szewczenki i Oleha Błochina już teraz rozpalają emocje, a potyczki Niemców z Turkami i Austriakami czy starcia Holendrów ze Szwedami zapowiadają się jako świetny aperitif do polsko – ukraińskiego głównego dania. Ale nie aspekt sportowy jest dziś najważniejszy – bynajmniej nie dla Polaków. Na szczególne brawa zasługuje bowiem sam sposób przygotowania i przeprowadzenia ceremonii losowania oraz poprzedzającej ją mini-gali. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami Adama Olkowicza wszystko zostało zapięte na ostatni guzik i aż dziw bierze, że tak wielkie, jak na polskie warunki przedsięwzięcie logistyczno – medialne odbyło się bez najmniejszych obsunięć.

Ceremonia ograniczona do absolutnego minimum, aby niepotrzebnie nie tracić jakże cennego czasu okazała się strzałem w dziesiątkę. Oby jednak podobny minimalizm nie towarzyszył powstawaniu infrastruktury. W tym przypadku zalecany, a nawet wymagany jest bowiem rozmach i fantazja, aby EURO nie okazało się klapą. Odrzucając na bok czarnowidztwo nie można się oprzeć wrażeniu, że w odniesieniu do dzisiejszego eventu, podejście w wersji ascetycznej zwyczajnie się opłaciło. Podobnie, jak opłaciło się obsadzenie w roli prowadzących Piotra Sobczyńskiego i przepięknej Ukrainki Mashy Efrosininy. Oboje doskonale się dopełniali, żadne nie wykazywało ochoty do wybicia się ponad współpartnera, choć z wiadomych przyczyn większe wrażenie na zebranych w Sali Kongresowej musiała zrobić „krasiva” Masha. Strach pomyśleć, jak na miejscu Sobczyńskiego odnalazłby się wszechobecny ostatnimi czasy, w różnorakich mediach Maciej Kurzajewski, który wydawałoby się uzurpuje sobie prawo do prowadzenia wszystkich tego typu gal. „Ulubieniec publiczności” musiał się najwidoczniej okazać produktem mało eksportowym, skoro tym razem zdecydowano odstawić go od mikrofonu. Czyżby barierą był język?

Aby nie było zbyt cukierkowo – wszak jesteśmy Polakami, coś musiało nie pójść zgodnie z planem – i na tym ideale da się znaleźć malutką, ale jednak rysę. W tym przypadku chodzi o występ artystyczny, albo to, co pod taką nazwą zostało wpisane do harmonogramu imprezy. Niestety Audiofeels nie sprostali postawionym wymaganiom, wypadli blado, nijako, mało przekonująco. Choć sam pomysł mixu oficjalnych utworów dotychczasowych mistrzostw należy uznać za zręczny. Szkoda tylko, że za przednim konceptem nie poszło solidne wykonanie. Poza tym nie było źle.

- Losowanie było bardzo udane – to świetny start turnieju. Goście mogli poczuć odrobinę Polski. Z tego, co mi mówiono, wszystkim się podobało i byli zadowoleni. Teraz wrócą do domu i będą walczyć na piłkarskich boiskach o możliwość powrotu do Polski ze swoją reprezentacją w 2012 roku – powiedział Martin Kallen, dyrektor EURO 2012 z ramienia UEFA.

Oby wówczas nasi goście wracali nie mniej usatysfakcjonowani niż dziś.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/feed/
One night in Bangkok http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/ http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/#comments Fri, 22 Jan 2010 18:10:19 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/ One night in Bangkok Jeśli to wszystko ma tak wyglądać, to ja wysiadam – chce się rzec widząc, co przy okazji przygotowań do Euro 2012 dzieje się wokół reprezentacji Polski. Tej samej, która po okresie burz z końca kadencji Leo Beenhakkera i pomna rozczarowań z czasów tyleż krótkiego, co pamiętnego panowania Stefana Majewskiego, powoli acz konsekwentnie miała piąć się ku górze z mozołem odbudowując zezwłoczony wizerunek polskiej piłki reprezentacyjnej. Miała, bo na turnieju o Puchar Króla w Tajlandii grając z przeciwnikami klasy gospodarzy czy Singapuru, niczego poza opalenizną na twarzy Franciszka Smudy odbudować się nie da.
»Czytaj dalej

Tagi: Franciszek Smuda, Mariusz Pawełek, Puchar Króla, Reprezentacja Polski,

]]>
One night in Bangkok
Jeśli to wszystko ma tak wyglądać, to ja wysiadam – chce się rzec widząc, co przy okazji przygotowań do Euro 2012 dzieje się wokół reprezentacji Polski. Tej samej, która po okresie burz z końca kadencji Leo Beenhakkera i pomna rozczarowań z czasów tyleż krótkiego, co pamiętnego panowania Stefana Majewskiego, powoli acz konsekwentnie miała piąć się ku górze z mozołem odbudowując zezwłoczony wizerunek polskiej piłki reprezentacyjnej. Miała, bo na turnieju o Puchar Króla w Tajlandii grając z przeciwnikami klasy gospodarzy czy Singapuru, niczego poza opalenizną na twarzy Franciszka Smudy odbudować się nie da.

Selekcjoner jeszcze przed rozpoczęciem egzotycznej eskapady własnoręcznie dostarczył wszystkim krytykom swoich działań (tak, są tacy ludzie, którzy wbrew społecznemu uwielbieniu, potrafią trenerowi wytknąć błędy i niespójności) argumenty pozwalające skutecznie obalić, bez wyjątku każde swoje dotychczasowe zapewnienia. Bo niby, jak można było wysłać powołanie do Mariusza Pawełka skoro wcześniej, wszem i wobec wygłaszało się komunały jakoby teraz, w tej kadrze, kadrze Franka Smudy mieli grać najlepsi. Najlepsi polscy piłkarze. A do najlepszych – nawet w wąskiej grupie, z której Smuda mógł teraz wybierać i nawet na swojej pozycji – Pawełek nijak się nie kwalifikuje.

Jeśli więc rzeczywiście Smuda chciał powołać zawodników potocznie zwanych „the best”, bramkarza na turniej w Tajlandii należało szukać wśród czterech nazwisk: Skaba, Sapela, Pilarz, Sandomierski. Jeżeli zaś Franz chciał się popisać wysublimowanym poczuciem humoru mógł powołać Cabaja – wtedy nie zabrakłoby i „piłkarskich jaj” w stylu bramkarza Mozambiku Raffaela i my, kibice wiedzielibyśmy, jaki stosunek do azjatyckiej wyprawy przejawia Trener Ludu. A tak ostatecznie wypadło na Pawełka i właściwie nie wiadomo, o co chodzi…

To samo tyczy się z resztą innych wybrańców Smudy, a na pytanie, co w samolocie lecącym do Tajlandii robili Robak, Mierzejewski, Bandrowski i Nowak odpowiedzi nie zna z pewnością on sam. Podobnie jak nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego my w ogóle zgodziliśmy się tam pojechać? Tu jednak trzeba Smudę rozgrzeszyć – wszak to nie on kontraktował te wczasy pod gruszą, a i od początku swojej selekcjonerskiej misji nie ukrywał, że Puchar Króla pasuje do jego planów jak wół do karety.

Ciężko, bowiem jednoznacznie stwierdzić, jakie korzyści takie zgrupowanie przypadkowej grupy ludzi, w oddalonym o tysiące kilometrów kraju, do tego w środku martwego dla polskiej piłki okresu ma dać w perspektywie punktu docelowego – Euro. Bo w tym czasie, Smudzie z pewnością nie uda się wypracować żadnych przydatnych w przyszłości schematów, nie wpoi piłkarzom automatyzmu, nie nauczy ich kombinacyjnej gry, nie zrobi nawet z drużyny akordeonu, tak aby zagrała słynna już „muzyka”. Ale… pomimo tego Franz wyjedzie z Azji bogatszy o pewną jakże cenną informację. Dowie się, kto do Tajlandii przyjechał grać w piłkę a kto, tak jak jego żona chciał sobie tylko pozwiedzać. A to w perspektywie kolejnych już poważniejszych zgrupowań wiedza na wagę złota.

I choć z początku sam, tocząc pianę z ust zaciekle atakowałem zasadność polskiej obecności w Pucharze Króla Bhumibola Adulyadeja, teraz wiem, że w jakimś stopniu taka wyprawa panu Franciszkowi się przyda. Przyda się jego drużynie, a naszej reprezentacji.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/feed/
Odmagiczniony Freddy http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/ http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/#comments Thu, 21 Jan 2010 17:58:40 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/ Odmagiczniony Freddy Jeszcze nigdy wcześniej, nikt nie zdołał zrobić tak oszałamiającej kariery, zanim nie zaczął na poważnie grać w piłkę. Pytali o niego najwięksi – Chelsea i Inter oferowały grube miliony, Manchester United zapraszał na testy, Real Madryt kusił perspektywą gry w śnieżnobiałej koszulce. Miał strzelać gole, czarować dryblingiem, zaliczać efektowne asysty i zdobywać puchary, a moment, w którym klasą i boiskowym zaawansowaniem przerośnie samego Pele zdawał się być tylko kwestią czasu.
»Czytaj dalej

Tagi: Freddy Adu, Liga Sagres,

]]>
Odmagiczniony Freddy
Jeszcze nigdy wcześniej, nikt nie zdołał zrobić tak oszałamiającej kariery, zanim nie zaczął na poważnie grać w piłkę. Pytali o niego najwięksi – Chelsea i Inter oferowały grube miliony, Manchester United zapraszał na testy, Real Madryt kusił perspektywą gry w śnieżnobiałej koszulce. Miał strzelać gole, czarować dryblingiem, zaliczać efektowne asysty i zdobywać puchary, a moment, w którym klasą i boiskowym zaawansowaniem przerośnie samego Pele zdawał się być tylko kwestią czasu.

6 stycznia 2010 roku skazany po raz wtóry na banicję opuścił Estadio da Luz i wylądował w Arisie Saloniki. „Nie tak to miało wyglądać” – myśli sobie dziś z pewnością Fredua Koranteng i zachodzi w głowę, w którym momencie swojej, dopiero rozwijającej się kariery, popełnił błąd. Fredua Koranteng, znany też jako Freddy. Freddy Adu…

Jego losy są jakby urzeczywistnieniem historii opowiedzianej w filmie „Ciekawy przypadek Banjamina Buttona”. Tam, grany przez Brada Pitta główny bohater przychodzi na świat jako osiemdziesięciolatek i ku zdumieniu widzów stopniowo młodnieje. Tu, 14-letni chłopiec mający u stóp cały świat i wspaniałe perspektywy rozwoju, zamiast z wiekiem permanentnie udoskonalać swoje umiejętności, na własne życzenie deprecjonuje swój talent. Dziwne?

Legendy, które towarzyszyły Freddy’emu od początku jego przygody z futbolem, choć początkowo przysłużyły się promocji jego, bez wątpienia wielkiego talentu z czasem tak mocno nakręciły koniunkturę na błyskawiczny sukces i wywindowały do granic zdrowego rozsądku oczekiwania, że w konsekwencji w Adu coś pękło. Młody człowiek, który dopiero kształtował swoje zachowania nie tylko na boisku, ale i w życiu prywatnym, otoczony zewsząd fleszami fotoreporterów zaczął się gubić. Zaraz za sukcesem medialnym zwieńczonym kontraktem reklamowym z Nike, przyplątały się rozczarowania. Tym boleśniejsze, bo na niwie sportowej. A przecież wszystko zaczęło się tak jak powinno – modelowo.

Pierwszy krok wstecz wykonał w grudniu 2006 roku. Nie mogąc liczyć na występy w swoim dotychczasowym klubie D.C. United, którego trenerem był wówczas Piotr Nowak, pomimo licznych ofert z Anglii i Holandii zdecydował się na transfer do Realu… Salt Lake. W zespole ze stanu Utah nie wiodło mu się jednak zbyt dobrze (rozegrał 11 spotkań, w których tylko 2 razy pokonał bramkarza rywali), dlatego klub jak i sam Adu z ulgą odetchnęli, gdy w lipcu zainteresowanie transferem wyraziła Benfica. Negocjacje pomiędzy stronami okazały się nad wyraz krótkie, a suma odstępnego – zważywszy, iż chodziło o „największy talent w historii futbolu” – komicznie śmieszna. 2(!) miliony $ i Adu w trybie ultra przyspieszonym wylądował tam, gdzie nie powinien – w Europie!

Debiut w barwach Orłów odfajkował stosunkowo szybko, bo już w dwa tygodnie po przybyciu do Portugalii przeciw FC Kopenhaga. Choć spędził na murawie tylko 37 minut, Jose Antonio Camacho był nim zachwycony. Hiszpański szkoleniowiec nie mógł znaleźć słów, aby opisać jak genialnym zawodnikiem jest Adu. Jego szybkość, zwinność, panowanie nad piłką i technika oczarowały wszystkich. Tym bardziej dziwi, że czar tak szybko prysł. W ciągu sezonu 2007/08 Freddy skopiował swoje osiągnięcia z okresu spędzonego w Realu Salt Lake City – wszedł na boisko tylko 11 razy, głównie z ławki rezerwowych i strzelił 2 gole. Nie takich wyników kibice z Estadio da Luz oczekiwali od nowego Pele, dlatego nowoprzybyły trener Quique Sanchez Flores bez żalu odesłał Adu do AS Monco, aby tam, na wypożyczeniu okrzepł i wrócił zaznajomiony z trendami obowiązującymi w europejskiej piłce.

W Księstwie historia się powtórzyła. Adu nie znalazł uznania w oczach prowadzącego wówczas Les Rouge et Blanc Ricardo Gomesa do tego stopnia, że rozgrywki 2008/09 zakończył z jeszcze bardziej uwłaczającym jego talentowi bilansem – 9 występów, 0 goli. Jego powrót do Benfici był tak pewny jak powrót rzuconego przed siebie bumeranga. Tu zastał już nowego trenera – trzeciego podczas dwuletniego pobytu w Portugalii – Jorge Jesusa, ale i jego nie zdołał przekonać do swoich możliwości, dlatego w trybie natychmiastowym znaleziono mu miejsce w Belenenses. O dziwo, także ostatni, rozpaczliwie broniący się przed spadkiem z Ligi Sagres zespół okazał się dla Adu progiem tak wysokim, że aż nie do przeskoczenia. Zawód okazał się tym większy, gdyż z usług Amerykanina zrezygnowano jeszcze w trakcie sezonu. 29 grudnia 2009 roku portugalski dziennik „Record” poinformował, że prowadzący Belenenses Toni odsyła Adu z powrotem do Benfici. Zakłopotany zaistniałą sytuacją Rui Costa tym razem wysłał Freddy’ego do Grecji a konkretnie do Arisu, gdzie 6 stycznia rozpoczęło się kolejne, tym razem osiemnastomiesięczne wypożyczenie. Ciekawe, jak szybko się skończy?

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/feed/
Krasnale atakują Europę http://soccerlog.net/2010/01/19/krasnale-atakuja-europe/ http://soccerlog.net/2010/01/19/krasnale-atakuja-europe/#comments Tue, 19 Jan 2010 20:00:56 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/01/19/krasnale-atakuja-europe/ Krasnale atakują Europę Łączy ich młody wiek, talent, pozycja zajmowana na boisku i oczywiście miłość do futbolu. Dzieli cała reszta. Gdy Brazylijczykiem zachwycali się wszyscy kibice i dziennikarze na świecie, a sam sir Alex Ferguson chciał sprowadzić go na Old Trafford, Chorwat uganiał się za piłką na prowincjonalnych boiskach swojego kraju. Dziś obaj startują w wyścigu do wielkiej kariery – Douglas Costa z pole position, zaś Mario Ticinovic gdzieś z szarego końca stawki. Któremu uda się przekroczyć linię mety jako pierwszemu?
»Czytaj dalej

Tagi: Douglas Costa, Mario Ticinovic,

]]>
Krasnale atakują Europę
Łączy ich młody wiek, talent, pozycja zajmowana na boisku i oczywiście miłość do futbolu. Dzieli cała reszta. Gdy Brazylijczykiem zachwycali się wszyscy kibice i dziennikarze na świecie, a sam sir Alex Ferguson chciał sprowadzić go na Old Trafford, Chorwat uganiał się za piłką na prowincjonalnych boiskach swojego kraju. Dziś obaj startują w wyścigu do wielkiej kariery – Douglas Costa z pole position, zaś Mario Ticinovic gdzieś z szarego końca stawki. Któremu uda się przekroczyć linię mety jako pierwszemu?

Urodzony 20 sierpnia 1991 roku w miejscowości Sinj Ticinovic od początku swojej, jak dotąd niezbyt długiej kariery związany jest z Hajdukiem Split. Po kilku latach występów w zespołach juniorskich, gdzie prawie w każdym spotkaniu prezentował poziom nieosiągalny dla swoich rówieśników, jasne stało się, że długo na zapleczu pierwszego zespołu nie zabawi. Debiut w pierwszej drużynie przyszedł szybko. 3 sierpnia 2008 roku, licząc sobie ciągle 16 lat pojawił się na boisku w meczu ligowym z NK Varteks Varazdin (1:1), zmieniając w drugiej połowie, Mladena Bartolovicia. Już pierwszy jego kontakt z piłką zwiastował problemy dla formacji defensywnej Varteksu. Kilka prostopadłych podań, celnie zaadresowanych do Senijada Ibricicia zupełnie zdezorientowało obrońców rywala, a „no look pass”, którym popisał się tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego został okrzyknięty najpiękniejszym zagraniem kolejki. Po takim debiucie kolejne występy Ticinovicia w pierwszym zespole musiały okazać się kwestią czasu.

Kolejny raz dał o sobie znać w meczu z FC Birkirkara w ramach rundy eliminacyjnej Pucharu UEFA. To właśnie maltańczykom Mario Ticinovic strzelił swojego pierwszego gola w seniorskiej karierze i głównie dzięki temu golowi żywiołowo reagująca publiczność z Torcidy Hajduka przestała postrzegać go jako dobrze rokującego na przyszłość młokosa a uznała za prawdziwą gwiazdę zespołu. Nie miał innego wyjścia – jako najmłodszy strzelec w historii klubu musiał stać się pupilem fanów. Do dziś w koszulce pierwszej drużyny zebrał 40 występów, w których 8 razy zdołał pokonać bramkarzy rywali – ostatni raz na listę strzelców, i to podwójnie, wpisał się 9 grudnia 2009 roku w spotkaniu z NK Zagreb (39’ i 52’).

Obserwując jego grę nie dziwi, iż kibice na stadionie Poljud ani tym bardziej trener Edoardo Reja nie potrafią sobie wyobrazić ustawienia drugiej linii bez Ticinnovica. Choć nie zachwyca warunkami fizycznymi – zaledwie 170 cm wzrostu – doskonale trzyma się na nogach. Jest nieprawdopodobnie szybki i przebojowy, jego precyzyjne podania nie raz otwierały drogę do bramki partnerom a przegląd pola i wizja gry muszą budzić uznanie u przeciwników. Gdyby nie problemy ze skutecznością i przestoje w grze, które ciągle mu się zdarzają już teraz grałby w Bundeslidze. W Chorwacji pogra jeszcze przynajmniej do 2011 roku, bo do tego czasu obowiązuje go kontrakt i choć na brak ofert nie narzeka, jego agent Damir Stimac zaznacza, że w tak młodym wieku najważniejszy jest spokojny i systematyczny rozwój.
Na nadmiar spokoju, czy monotonii nie może narzekać o rok starszy od Ticinovicia Douglas Costa. Gwiazdor YouTube, którego zagrania, niczym te wykonywane niegdyś przez Ronaldinho, starają się wcielać w życie młodzi adepci futbolu, nie od dziś uznawany jest za największy talent, jaki w ostatnim czasie pojawił się na boiskach Brazylii. Na przełomie 2008 i 2009 roku sportowe rubryki wszystkich bulwarówek na Wyspach Brytyjskich alarmowały o apetycie, jakiego po obserwacji gry Douglasa nabrał na jego transfer do Manchesteru United sir Alex. Niestety „Czerwonym Diabłom” nie udało się nawet zbliżyć do oczekiwanej przez prezydenta Gremio Porto Alegre – pana Dude Kroeffa – kwoty. Przedsiębiorczy biznesmen miał nadzieję, że talent Douglasa uda się spieniężyć, przynajmniej na 20 milionów funtów, co pozwoliłoby podreperować klubowy budżet. Na tak postawione warunki nie mogli zgodzić się jednak sir Alex Ferguson i księgowy „Red Devils”. I gdy wydawało się, że talent Douglasa zostanie sztucznie zahamowany przez dysonans stanowisk obu kontrahentów, do gry nieoczekiwanie wkroczył Rinat Achmietow. Oligarcha z Doniecka nie licząc się z zacną konkurencją – o Douglasa starali się także Josep Guardiola, Carlo Ancelotti, Arsene Wenger i Jose Mourinho – jako jedyny potrafił zaspokoić ekonomiczne oczekiwania Dudy Kroeffa i dzięki wyłożeniu… 6,5(!) miliona euro, 7 stycznia 2010 roku sprowadził młodego kanarka na Ukrainę. Czy gra była warta świeczki? Oczywiście! Douglas Costa kipi boiskową ekspresją. Ma w sobie finezję i lekkość, imponuje boiskową elegancją. Gdyby żył w czasach Świętej Inkwizycji, zostałby spalony na stosie za praktykowanie magii w najczystszej postaci! Taki jest Douglas Costa.

Jeśli okrzepnie w surowych warunkach ligi ukraińskiej i zapozna się z europejskim sposobem prowadzenia gry, już za dwa lata będzie mógł ruszać na Zachód w poszukiwaniu pracodawcy wśród największych klubów. Jeżeli z jakiejś przyczyny mu się nie uda – co praktycznie nie jest możliwe – i tak będzie zawodnikiem wartym oglądania.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/19/krasnale-atakuja-europe/feed/
Wykpić, wyśmiać… – wynagrodzić! http://soccerlog.net/2009/12/16/wykpic-wysmiac-wynagrodzic/ http://soccerlog.net/2009/12/16/wykpic-wysmiac-wynagrodzic/#comments Wed, 16 Dec 2009 15:58:50 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2009/12/16/wykpic-wysmiac-wynagrodzic/ Wykpić, wyśmiać... - wynagrodzić! Grudzień to od wielu lat w polskim futbolu czas podsumowań, plebiscytów, wystawnych bankietów, wyróżnień i nagród. Niestety coraz częściej bezzasadnych. Flagowe imprezy, podczas których wręczane są laury bohaterom mijającego roku i które w krajobraz polskiego środowiska piłkarskiego wpisały się na stałe to bezdyskusyjnie „Piłkarskie Oscary” stacji Canal + oraz gala tygodnika „Piłka Nożna”. Ich marka zdążyła okrzepnąć, dlatego od wielu edycji uchodzą za realną miarę potencjału nadwiślańskiego futbolu, a w niektórych kategoriach (np. Odkrycie czy Młodzieżowcy Roku) szczególnie imponująca jest ich zdolność w kreowaniu przyszłych gwiazd ligowych boisk.
»Czytaj dalej

Tagi: Ireneusz Jeleń, Mariusz Lewandowski, Polska,

]]>
Wykpić, wyśmiać... - wynagrodzić!
Grudzień to od wielu lat w polskim futbolu czas podsumowań, plebiscytów, wystawnych bankietów, wyróżnień i nagród. Niestety coraz częściej bezzasadnych. Flagowe imprezy, podczas których wręczane są laury bohaterom mijającego roku i które w krajobraz polskiego środowiska piłkarskiego wpisały się na stałe to bezdyskusyjnie „Piłkarskie Oscary” stacji Canal + oraz gala tygodnika „Piłka Nożna”. Ich marka zdążyła okrzepnąć, dlatego od wielu edycji uchodzą za realną miarę potencjału nadwiślańskiego futbolu, a w niektórych kategoriach (np. Odkrycie czy Młodzieżowcy Roku) szczególnie imponująca jest ich zdolność w kreowaniu przyszłych gwiazd ligowych boisk.

Tymbardziej martwi, iż edycja 2009 w przypadku jednej z klasyfikacji niesie za sobą dosyć rażące przekłamania zacierające faktyczny stan rzeczywistości.

34. odsłona gali „Piłki Nożnej” w odróżnieniu od swoich trzydziestu trzech poprzedniczek miała jedną, ale za to zasadniczą wadę. Otóż moc decyzyjną, która do tej pory należała do czytelników periodyku, teraz skupiono w rękach redakcyjnego gremium. Z pewnością miało to na celu usprawnienie przebiegu głosowania i znaczne jego skrócenie, co z pewnością się udało, ale przy okazji wypaczono jego wynik.

Zaskoczeniem okazały się już nominacje – szczególnie do miana Drużyny Roku, o które ubiegały się aż dwa zespoły kobiece (!) oraz pierwszoligowy Widzew Łódź, co pozostaje sytuacją bez precedensu w dotychczasowych odsłonach gali. Falę dyskusji wywołały jednak dopiero ostateczne decyzje elektorów. A właściwie jedna z nich, ta najważniejsza i najbardziej prestiżowa, czyli przyznanie Mariuszowi Lewandowskiemu tytułu Piłkarza Roku.

Tak w numerze 48(1901) „Piłki Nożnej” z dnia 1 grudnia 2009 redakcja uzasadniała nominację „Lewego”:

„Nominowany trochę dlatego, że nie widać innych kandydatów. Lewandowski raz w klubie gra, raz siedzi na ławce… W reprezentacji Polski spisał się jak wszyscy, czyli zupełnie do niczego, a dodatkowo popisał się mało zabawnym żartem…”

Jak widać mało pochlebna opinia o Lewandowskim wcale nie przeszkodziła redakcji „Piłki Nożnej” w tym, aby już dwa tygodnie później tytułować go Piłkarzem Roku, podkreślając jednocześnie jego zasługi i osiągnięcia, wśród których znajduje się wywalczenie wraz z Szachtarem Donieck Pucharu UEFA. W tym miejscu pojawia się jednak dość kluczowe dla sprawy pytanie – czy Ukraińcy bez Lewandowskiego w składzie byliby w stanie pokonać 20 maja 2009 roku na stadionie Şükrü Saracoğlu Werder Brema? Otóż, jak najbardziej tak! Polak, dla którego triumf w Pucharze UEFA stał się niejako kartą atutową, w rzeczywistości nie wykazał się niczym, co pozwoliłoby uznać go, choć po części za ojca sukcesu. Ustawiony na środku pomocy zagrał ultra defensywnie, asekuracyjnie, z bojaźnią, wszystkie piłki adresując do kolegów z bloku obronnego, których tego dnia miał za plecami. Dlatego głoszenie peanów i pieśni pochwalnych oraz rozpływanie się nad Lewandowskim jest przynajmniej mocno przesadzone, a już przyznanie mu jakiegokolwiek indywidualnego tytułu za rok 2009 to… kpina.

Kto zatem zasłużył na miano najlepszego polskiego futbolisty ostatnich dwunastu miesięcy? Odpowiedź jest prosta – Ireneusz Jeleń! Aż strach pomyśleć, w którym miejscu znajdowałby się teraz, gdyby permanentne kłopoty ze zdrowiem sukcesywnie nie wyhamowywały jego kariery. Juventus? Raczej nie, ale Olympique Marsylia, Lyon, Paris SG czy nawet mistrzowskie Bordeaux to już poziom dla Irka osiągalny. A nawet, jeśli zostanie w AJA nic złego się nie stanie, wszakże w Burgundii jest gwiazdą, a Auxerre to w 90-ciu procentach Jeleń – piłkarz listopada w Ligue 1, który wiosną swoimi golami prawie w pojedynkę wyciągną Auxerre ze strefy zagrożonej spadkiem.

Dziennikarze „Piłki Nożnej” muszą sobie, więc co nieco przemyśleć zwłaszcza, że tam gdzie wyboru dokonywali kibice („Przegląd Sportowy”) lub grono elektorskie było szersze („Oscary” Canalu +) bezdyskusyjnym zwycięzcą w ostatecznym rozrachunku okazywał się Jeleń. A to chyba coś znaczy?

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/12/16/wykpic-wysmiac-wynagrodzic/feed/
Majewski M.D. http://soccerlog.net/2009/09/27/majewski-m-d/ http://soccerlog.net/2009/09/27/majewski-m-d/#comments Sun, 27 Sep 2009 10:26:10 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2009/09/27/majewski-m-d/ Majewski M.D. O istnieniu choroby, która sukcesywnie wyniszcza polski futbol nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Podobnie jak nie warto wspominać faktu, że choć jej przyczyny i objawy są wszystkim doskonale znane – samo leczenie nie jest skuteczne, bo tak jak w medycynie są schorzenia nie poddające się żadnym kuracjom, tak w futbolu – a szczególnie jego nadwiślańskim wydaniu – pewnych kwestii przeskoczyć się nie da.
»Czytaj dalej

Tagi: Reprezentacja Polski, Stefan Majewski,

]]>
Majewski M.D.
O istnieniu choroby, która sukcesywnie wyniszcza polski futbol nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Podobnie jak nie warto wspominać faktu, że choć jej przyczyny i objawy są wszystkim doskonale znane – samo leczenie nie jest skuteczne, bo tak jak w medycynie są schorzenia nie poddające się żadnym kuracjom, tak w futbolu – a szczególnie jego nadwiślańskim wydaniu – pewnych kwestii przeskoczyć się nie da.

Nie ma dziś w Polsce człowieka – a przynajmniej w tej jej części, deklarującej zainteresowanie piłką nożną – który nie wiedziałby, w czym tkwi problem. Zły system szkolenia młodzieży, marny poziom rodzimej ekstraklasy, kadrowicze na grający w swoich zagranicznych klubach (albo tacy, którzy klubu w ogóle nie mają), czy brak jakiejkolwiek myśli szkoleniowej – to hasła powtarzane w ostatnim czasie jak mantra i choć od samego mędrkowania stan pacjenta się nie poprawia, jest nadzieja na uniknięcie tragedii. Nadzieja, której trzeba jednak pomóc się zmaterializować, na co nie wszyscy wykazują chęć.

Najprostszym sposobem na rozwiązanie części z problemów (a za takie należy też uznać marne wyniki osiągane przez kadrę narodową) byłoby z pewnością zatrudnienie specjalisty, który kuracji – choć wysoce ryzykownej dla życia pacjenta – mógłby się podjąć. I jeśli w mediach przewijają się już takie nazwiska jak Grant, Clemente czy nawet Mancini i Tigana, to i tak wspomniani panowie – zatrudnieni choćby w pakiecie – na niewiele by się zdali, bo pomóc może już tylko futbolowy Dr House. Ale co, jeśli amerykański diagnosta nie spodoba się szanownemu „środowisku” zupełnie tak, jak Leo Beenhakker? Wszak jego metody są wysoce niekonwencjonalne i kontrowersyjne, a on sam podszyty sporą dozą cynizmu, ironii i arogancji, więc jako swoisty ambasador PZPN na ławkach stadionów świata, mógłby swoją postawą zniekształcić krystaliczny wizerunek związku, ze stojącym na jego czele nieskazitelnym Prezesem. Może, więc lepiej zrezygnować z usług genialnego, acz zadufanego w sobie obcokrajowca i poszukać specjalisty w kraju, choćby kosztem powodzenia misji? A więc jeśli trzeba zacząć leczyć – kto będzie lepszy niż doktor, ale nasz, swojski, znający reguły i układy, nie wysuwający się przed szereg. Któż, zatem spełnia lepiej wszystkie te kryteria, niż Majewski, który może i do House’a się nie umywa, ale przecież w Polsce mamy niewielu wybitnych specjalistów.

I tak, tuż po nominacji Dr Stefan z czysto słowiańskim wigorem i ułańską fantazją rozpoczął kurację, od ręki wypisując recepty. Na chimerycznego bramkarza – Dudek, na dziurawą i niepewną obronę – Polczak i Pawelec, na bezproduktywną środkową linię zalecił odstawić Krzynówka, a na nieskuteczny napad postanowił podać Janczyka i Grosickiego. I choć po 14 października, czyli oficjalnej dacie zakończenia przez kadrę Polski eliminacji do MŚ 2010 z pewnością nie obejdzie się bez hospitalizacji i to na oddziale OIOM, Dr Stefan potwierdził, że kreatywnością i poczuciem humoru nie ustępuje nawet serialowemu House’owi.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/27/majewski-m-d/feed/
Summer wine http://soccerlog.net/2009/09/16/summer-wine/ http://soccerlog.net/2009/09/16/summer-wine/#comments Wed, 16 Sep 2009 14:54:31 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2009/09/16/summer-wine/ Summer wine No i komu tu wierzyć, kiedy z każdego źródła docierają tak sprzeczne informacje, że sam Dalajlama straciłby spokój ducha? Zdrowy rozsądek, poparty wcale nie miałkimi dowodami w postaci marnych wyników, kontra niekoniecznie sprawdzone, ale robiące niemałe wrażenie na percepcji skołowanego kibica doniesienia mediów. Jedno jest pewne – w polskim futbolu, jak w czeskim filmie, zdarzyć może się wszystko, albo i więcej...
»Czytaj dalej

Tagi: Grzegorz Lato, Leo Beenhakker, PZPN,

]]>
Summer wine
No i komu tu wierzyć, kiedy z każdego źródła docierają tak sprzeczne informacje, że sam Dalajlama straciłby spokój ducha? Zdrowy rozsądek, poparty wcale nie miałkimi dowodami w postaci marnych wyników, kontra niekoniecznie sprawdzone, ale robiące niemałe wrażenie na percepcji skołowanego kibica doniesienia mediów. Jedno jest pewne – w polskim futbolu, jak w czeskim filmie, zdarzyć może się wszystko, albo i więcej…

Owa niepewność dotyczy oczywiście dalekosiężnych skutków burzy, jaka za sprawą panów Laty i Beenhakkera przetoczyła się przez polskie środowisko piłkarskie, przeistaczając jego, i tak już mocno nadwątlony wizerunek w istne pobojowisko. Pobojowisko, które należałoby szybko zaorać, wyrównać i zacząć nową, żmudną acz konieczną odbudowę. I taki jest plan, ale to, jak szybko i efektywnie zostanie zaszczepiony na polskiej ziemi zależy już tylko od jego realizatorów, a Ci, choć podobnież gdzieś są, na razie skrzętnie się ukrywają. I tu pojawia się paradoks numer jeden. Otóż…

Niezależnie od tego, czym aktualnie zajmuje się prezes Lato – delektuje mityczną już lampką wina, która wprawiła go w tak rzewny nastrój po meczu ze Słowenią, czy w pocie czoła pracuje nad poprawą sytuacji w polskim futbolu – bez wątpienia jak cień podążają za nim słowa, którymi zapewnił, że kolejnym selekcjonerem na pewno będzie Polak, bo tylko polska myśl szkoleniowa (wielokrotnie zastanawiałem się czy coś takiego istnieje, ale żadnych konstruktywnych wniosków nie wyprowadziłem, no chyba, że za przykład takowej potraktujemy „szarańczę” Marka Motyki czy zmysł taktyczny Lesiaka) jest w stanie uporządkować cały ten galimatias. Co więcej, pan Lato podał nawet pięć nazwisk, wśród których – po raz kolejny na pewno – znajduje się mąż opatrznościowy polskiej kadry (Skorża, Smuda, Janas, Kasperczak, Majewski). I kiedy już cała opinia publiczna wzięła pod lupę kompetencje poszczególnych kandydatów rozpoczynając gorącą debatę nad ich przydatnością dla kadry, jak grom z nieba spadła na wszystkich wiadomość – w blokach startowych staną jednak cudzoziemcy! Na polskich pretendentów padł blady strach, pan Lato okazał się być zwykłym ‘kłamczuszkiem’ a kibice po raz wtóry w przeciągu dwóch tygodni przeżyli nagły skok ciśnienia. Tylko media z szybkością światła podchwyciły temat i z równą sobie ochotą rozpoczęły głęboki research rynku – Grant, Bilic, Tigana, Matthäus a nawet Mancini i Spalletti w mig stanęli ramię w ramię z przedstawicielami PMS, stanowiąc dla nich, nie lada konkurencję.

Kimkolwiek jednak nie będzie nowy selekcjoner, jako trener zespołu piłkarskiego musi dysponować (a przynajmniej wypadałoby, aby dysponował) odpowiednim materiałem ludzkim, którego jak wiadomo w Polsce nie ma zbyt wiele, a jeśli już jest to w jakości pozostawiającej sporo do życzenia. I tu paradoks numer dwa…

Polacy, których aspiracje od dawna nie idą w parze z możliwościami, niekoniecznie zdają sobie sprawę, że w czasie, gdy futbol w takich krajach jak Czechy, Słowacja, czy Słowenia wykonywał milowy krok w przód, oni tkwili tak głęboko w ‘beenhakkerowskich’ drewnianych chatkach, karmiąc się wspomnieniami, że w konsekwencji zostali kilka długości za zespołami, które kiedyś bili z okładem. Dziś więc próżno szukać zespołów trzęsących przysłowiowymi portkami przed świadomością spotkania z Polską, bo i bać się nie ma kogo. Sukcesy faktycznie były, ale… 30 lat temu. Aktualnie Polacy to rezerwowi bramkarze albo trzecioligowi napastnicy w klubach z Wysp Brytyjskich, zawodnicy rezerw mistrza Francji czy turyści z lig okołogreckich.

Właściwie nie dziwota, iż widząc taki stan nadwiślańskiego futbolu, pewni prominenci ze związku przy ulicy Miodowej, w ostatnim czasie chętniej niż zwykle sięgają po wino.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/16/summer-wine/feed/
Niezastąpiony kamerdyner http://soccerlog.net/2009/09/09/niezastapiony-kamerdyner/ http://soccerlog.net/2009/09/09/niezastapiony-kamerdyner/#comments Wed, 09 Sep 2009 10:32:01 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2009/09/09/niezastapiony-kamerdyner/ Niezastąpiony kamerdyner Jak nieocenionym skarbem dla zespołu jest kompetentny i rozumiejący specyfikację drużyny trener, nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać. Zwłaszcza mając na uwadze ostatnie wyniki reprezentacji Polski, która owego pozbawiona (choć praktycznie pieniądze i to tęgie, za sprawowanie tej funkcji ciągle pobiera Pan Beenhakker) ostatecznie pogrążyła się w odmętach przeciętności, dołączając do "szalenie" zaszczytnego grona futbolowej szarzyzny Starego Kontynentu.
»Czytaj dalej

Tagi: FC Barcelona, Joan Laporta, Josep Guardiola,

]]>
Niezastąpiony kamerdyner
Jak nieocenionym skarbem dla zespołu jest kompetentny i rozumiejący specyfikację drużyny trener, nie trzeba chyba nikogo specjalnie przekonywać. Zwłaszcza mając na uwadze ostatnie wyniki reprezentacji Polski, która owego pozbawiona (choć praktycznie pieniądze i to tęgie, za sprawowanie tej funkcji ciągle pobiera Pan Beenhakker) ostatecznie pogrążyła się w odmętach przeciętności, dołączając do “szalenie” zaszczytnego grona futbolowej szarzyzny Starego Kontynentu.

Jednak wbrew polskim doświadczeniom lat poprzednich – zarówno tym na niwie piłki reprezentacyjnej, ale i klubowej – istnieją jeszcze na świecie szkoleniowcy cenieni i co najważniejsze fachowi w działaniu, będący w dużym stopniu swoistą gwarancją sukcesu. Co w warunkach nadwiślańskich uchodzi za niemożliwe, na zachodzie jest zjawiskiem zupełnie powszechnym. Za przykład i to najdobitniejszy ze wszystkich aktualnie dostępnych ludzkiej percepcji niech posłużyły najbardziej utytułowany ‘coach’ ostatnich dwunastu miesięcy – Pep Guardiola. Niczym niewyróżniający się z tłumu, skromny facet, który jeszcze rok temu prowadził zaledwie rezerwy Barcelony, dziś znajduje się na ustach wszystkich i to nie tylko za sprawą pięciu trofeów, jakimi podczas swojej dotychczasowej pracy zdołał wzbogacić gablotę na Camp Nou! Brzmi prozaicznie, a jednak…

Nikt z władz Barcelony z Joanem Laportą i Txiki Beguiristainem nie ukrywa, iż namaszczając Guardiolę – w czerwcu ubiegłego roku – na głównodowodzącego katalońskim zespołem, miał świadomość, że bagaż ryzyka, jaki niosła za sobą ta decyzja był ogromny. Pep był eksperymentem, zagrywką va banque a może i krzykiem rozpaczy – ostatecznie okazał się fenomenem i asem atutowym, lecz równie dobrze mógł zawieść. I właśnie w obawie przed niepowodzeniem Laporta zatroszczył się o bufor bezpieczeństwa, tak konstruując umowę Guardioli, aby ten w przypadku klęski swojego projektu bez zbędnych grymasów opuścił jeden z najbardziej eksponowanych „stołków” trenerskich w Europie, ale…

Wydarzenia ostatnich dni to już wyłącznie dyskusje, negocjacje i błagalne prośby o przedłużenie kontraktu trenera. Postawa Laporty potwierdza zasadność przysłowia, iż „chytry zawsze traci dwa razy”. Sam Guardiola ze spokojem i konsekwencją obstaje przy swoim stanowisku – umowa dopiero po przyszłorocznych wyborach nowego prezydenta klubu, i tylko w przypadku, gdy nowy sternik będzie podzielał jego wizję drużyny. Zdaje się jednak, że Laporta nie da łatwo za wygraną, a słowa: „Trener, który zdobył dla klubu pięć trofeów, zasługuje na to, by spełnić jego każdy kaprys”, popiera czynami i to iście spektakularnymi, kładąc na biurko Guardioli zupełnie nową propozycję kontraktu, a uściślając brak propozycji, czyli dokument w postaci ‘in blanco’!

Jak w takiej sytuacji zachowa się, dotąd nad wyraz słowny Guardiola i czy siła pieniądza okaże się potężniejsza od mocy złożonej deklaracji? W przypadku Hiszpana pewnie nie, wszak przede wszystkim liczy się dobro zespołu, jednak dla dość dobrze znanego w Polsce Holendra kłopotu by raczej nie było, wszak raz już taką umowę parafował… For money? Maybe.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/09/niezastapiony-kamerdyner/feed/
Nie-Boski Diego http://soccerlog.net/2009/09/03/nie-boski-diego/ http://soccerlog.net/2009/09/03/nie-boski-diego/#comments Thu, 03 Sep 2009 16:07:56 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2009/09/03/nie-boski-diego/ Nie-Boski Diego Mistrzostwa Świata 2010, do których kwalifikacje wychodzą już na ostatnią prostą, bez cienia wątpliwości będą wydarzeniem szczególnym. Oto, bowiem po raz pierwszy w historii najlepsze drużyny globu zjadą na Czarny Ląd, aby właśnie tam, rywalizując nie tylko z przeciwnikami, ale i ekstremalnymi warunkami atmosferycznymi, rozstrzygnąć najbardziej elektryzującą kwestię minionego czterolecia – komu mistrzostwo?
»Czytaj dalej

Tagi: Argentyna, Maradona, Mistrzostwa Świata,

]]>
Nie-Boski Diego
Mistrzostwa Świata 2010, do których kwalifikacje wychodzą już na ostatnią prostą, bez cienia wątpliwości będą wydarzeniem szczególnym. Oto, bowiem po raz pierwszy w historii najlepsze drużyny globu zjadą na Czarny Ląd, aby właśnie tam, rywalizując nie tylko z przeciwnikami, ale i ekstremalnymi warunkami atmosferycznymi, rozstrzygnąć najbardziej elektryzującą kwestię minionego czterolecia – komu mistrzostwo?

Jednak jak się okazuje, nie tylko lokalizacja turnieju może stać się wyróżnikiem jego wyjątkowości. Już w środę może się, bowiem okazać, iż szansę wyjazdu do RPA, w mniejszym lub większym stopniu, pogrzebią takie ekipy, jak Portugalia, Czechy, Francja, Argentyna, Szwecja, Kamerun czy Urugwaj, a co za tym idzie na imprezie rangi światowej, zabraknąć może ich gwiazd z Cristiano Ronaldo, Lionelem Messim, Zlatanem Ibrahimoviciem, Thierrym Henrym i Samuelem Eto’o na czele!

W szczególnie niekorzystnej sytuacji znaleźli się reprezentanci Argentyny. „Albicelestes” dowodzeni przez, nad wyraz nieporadnego na stanowisku szkoleniowca kadry narodowej, Diego Maradonę, chcąc zachować możliwość awansu będą musieli wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, gdyż w najbliższej serii spotkań, przyjdzie im stawić czoła prowadzącej w tabeli Brazylii oraz wyprzedzającej ich, ekipie Paragwaju – a mając w pamięci dotychczasową grę Argentyny pod wodzą „Boskiego” Diego nie będzie to wcale proste. Zwłaszcza, że przeszkody, jakie przed nimi stoją nie ograniczają się jedynie do słabej dyspozycji.

Potyczka z Brazylijczykami z całą pewnością już dziś pęta nogi większości z kadrowiczów Maradony, szczególnie, że spotkanie na stadionie Gigante de Arroyito może okazać się nie tylko walką o trzy punkty, ale i honor oraz dobre imię argentyńskiego futbolu. Dlaczego? To wie chyba tylko sam Maradona, który kilka dni temu postanowił podgrzać i tak już gorącą atmosferę wokół kadry Argentyny mówiąc: „Jakie to ma znaczenie, że ludzie głosują na niego (Pele), skoro on plasuje się za moimi plecami? Nikt nie może wysunąć się przede mnie. Wiecie co? Grałem w piłkę w Europie przez dziesięć lat, podczas gdy Pele występował w Ameryce Południowej. Poza tym w innym głosowaniu Brazylijczycy umiejscowili go na drugiej pozycji za Ayrtonem Senną. Pele nic na to nie może poradzić, że jest wiecznie drugi.” Na ripostę słynnego Brazylijczyka nie trzeba było długo czekać: „Nie słuchajcie go. To człowiek, który nie wie, co mówi. Nie od dziś wiadomo, że brazylijscy piłkarze są lepsi od Argentyńczyków.”

W normalnej sytuacji taka wypowiedź Pele podziałałaby z pewnością mobilizująco, a gracze z kraju Tanga zrobiliby wszystko, aby wyprowadzić go z błędu. Niestety dla milionów Argentyńczyków pasjonujących się futbolem, sytuacja w kadrze daleka jest nawet od poprawnej, a wszystko to dzięki Maradonie i jego wysoce nowatorskim metodom szkoleniowo-motywacyjnym. Daleki od normalności zdaje się być również sam selekcjoner, który już wcześniej zapowiedział, że w przypadku potencjalnego awansu poleci na Kubę, gdzie złoży hołd Fidelowi Castro. Zdaje się, że demony przeszłości przypominają „Boskiemu” Diego o jego prawdziwej naturze. Szkoda tylko, że wizerunek skandalisty selekcjonera odciska się piętnem na mającej wcale niemały potencjał, kadrze narodowej i kibicach, którym na mistrzostwach świata może nie być dane oglądać najlepszego piłkarza globu – Lionela Messiego.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/03/nie-boski-diego/feed/