Soccerlog.net » Kay http://soccerlog.net Futbol w najlepszym wydaniu Wed, 12 May 2010 15:21:03 +0000 http://wordpress.org/?v=2.8.1 en hourly 1 Genialne pokolenie hiszpańskich prawoskrzydłowych http://soccerlog.net/2010/01/23/genialne-pokolenie-hiszpanskich-prawoskrzydlowych/ http://soccerlog.net/2010/01/23/genialne-pokolenie-hiszpanskich-prawoskrzydlowych/#comments Sat, 23 Jan 2010 14:00:11 +0000 Kay http://soccerlog.net/2010/01/23/genialne-pokolenie-hiszpanskich-prawoskrzydlowych/ Genialne pokolenie hiszpańskich prawoskrzydłowych Wielkimi krokami zbliża się pierwszy w historii mundial na Czarnym Kontynencie. Chyba nigdzie nie wiąże się z tym turniejem większych nadziei niż w Hiszpanii.
»Czytaj dalej

Tagi: FC Barcelona, Primera Division, Sevilla FC, Valencia CF, Villarreal,

]]>
Genialne pokolenie hiszpańskich prawoskrzydłowych
Wielkimi krokami zbliża się pierwszy w historii mundial na Czarnym Kontynencie. Chyba nigdzie nie wiąże się z tym turniejem większych nadziei niż w Hiszpanii.

Hiszpański futbol przeżywa jeden z najlepszych okresów w historii, dopiero co Galacticos rozpalali wyobraźnię fanów na całym świecie zgarniając po drodze trzy Puchary Europy, by po krótkiej przerwie ich miejsce w wyobraźni fanów zajęła Barcelona, najpierw Ronaldinho i Rijkaarda, potem Messiego i Guardioli. Również kasując po drodze dwa Puchary Europy. Rok temu Barcelona już totalnie zdominowała europejski i światowy futbol, zdobywając bezprecedensowe 6 tytułów. W międzyczasie hiszpański futbol wypuścił fantastyczne pokolenie piłkarzy, które co prawda zawiodło na poprzednim mundialu, ale już dwa lata później w fantastycznym stylu wygrało Mistrzostwa Europy. Do Mistrzostw Świata przystępuje ze składem z gwiazdą światowego formatu na każdej pozycji. Na bramce Casillas, na prawej obrony Ramos, gdy w formie – absolutny top prawych obrońców, na lewej może trochę niedoceniany, ale bodaj najbardziej kompletny na świecie lewy obrońca Capdevilla, środek tworzyć będą oprócz Puyola – o którym powoli można mówić, jako najlepszym hiszpańskim obrońcy wszechczasów – Pique i Albiol, obaj w młodym wieku stanowiący o jakości obrony dwóch największych hiszpańskich klubów, środek pomocy jest aż przeładowany fantastycznymi piłkarzami – Iniesta, Xavi, Fabregas, Xabi Alonso, Senna. Lewe skrzydło to kapitalny Silva, a w ataku niesamowity duet Villa i Torres.
Czegoś brakuje w tej wyliczance? A i owszem – prawego skrzydłowego. Osoba mało obeznana z hiszpańskim futbolem mogłaby powiedzieć, że ta pozycja jest słabą stroną hiszpańskiej reprezentacji.
I cóż, faktycznie brakuje być może na tej pozycji absolutnej gwiazdy pierwszej wielkości, ale może być to związane z faktem, że świetnych kandydatów na tą pozycję jest aż nazbyt wielu – i decyzja, komu tą pozycję powierzyć może być jedną z trudniejszych, jakie będzie musiał podjąć del Bosque.
A spośród kogo będzie wybierał? Santi Cazorla, Jesus Navas, Pedro Rodriguez, Pablo Hernandez, Pedro Leon. Najstarszego (Cazorla) od najmłodszego (Pedro) dzielą raptem trzy lata. Wydanie pięciu tak utalentowanych zawodników na przestrzeni zaledwie trzech lat wystawia hiszpańskiej piłce fenomenalne świadectwo. Przyjrzyjmy się im z bliska.

Santiago Cazorla Gonazlez (Villareal, rocznik ‘84)
Najstarszy z piątki, bo 25-letni, zawodnik żółtej łodzi podwodnej, jako jedyny ma już na koncie spore doświadczenie reprezentacyjne. Wystąpił w La Furia Roja 24 razy i stanowił mocny punkt reprezentacji, która wywalczyła Mistrzostwo Europy. Szybki, kreatywny, wszechstronny (dwunożny), przebojowy. Jego problemem może być tegoroczna kontuzja, która na dłuższy czas wyłączyła go z gry. Podczas jego absencji aż nazbyt widoczny był jego wpływ na grę Villareal. Od jego powrotu żółta łódź podwodna gra dużo lepiej. Na swoim koncie ma też prestiżową nagrodę Don Balon dla najlepszego hiszpańskiego piłkarza roku 2007. Bardzo mocno interesuje się nim Real Madryt i Villareal musi się liczyć z tym, że być może będzie musiało się w nieodległej przyszłości rozstać ze swoją gwiazdą. Na pocieszenie w zamian konto żółtej drużyny zasili zapewne kilkudziesięciomilionowa suma. Świetny drybler, chociaż jego drybling, podobnie jak właściwie każdego prezentowanego tutaj zawodnika, opiera się nie tyle na samej technice panowania nad piłką na modłę brazylijską (czy portugalską, chciałoby się uszczypliwie rzec), ale raczej na świetnej motoryce, dynamice, refleksie i szybkości. Bez wątpienia mocny kandydat do wyjazdu do RPA.

Jesus Navas Gonazalez (Sevilla, rocznik ’85)
Navas jest chyba najciekawszym piłkarzem z całej piątki, najbliższym uzyskania statusu supergwiazdy światowej piłki. Pomimo zaledwie 24 lat na karku już od 5 lat jest podstawowym zawodnikiem Sevilli, z którą wygrał dwa Puchary UEFA, Superpuchar UEFA, Puchar Hiszpanii i Superpuchar Hiszpanii. Świetny drybling, dośrodkowanie, szybkość. Przy tym charakter i zdolność brania na siebie ciężaru gry w kluczowych momentach. Absolutna gwiazda La Liga, ale ten gitano, jak nazywa się Hiszpanów romskiego pochodzenia (co tłumaczy jego specyficzną urodę), ma też powszechnie znane problemy z dalszymi wyjazdami ze swojego rodzinnego miasta. Powodowały one u niego w przeszłości nieraz ataki paniki, z którymi piłkarz nie potrafił sobie radzić. Stąd debiut w reprezentacji miał miejsce dopiero w zeszłym roku. Jego przypadłość jest jednak dla Sevilli błogosławieństwem. Dopóki piłkarz całkowicie sobie ze swoim problemem nie poradzi, Sevilla nie musi się obawiać odejścia swojej gwiazdy. A zakusy na niego, bardzo konkretne, miała już Chelsea. Ostatnio jednak Navas wydaje się przezwyciężać swoje dolegliwości w związku z czym ma nadzieję na udział w Mundialu. Jeśli faktycznie skutecznie wygrał ze swoją słabością, wg. mnie jest głównym kandydatem do wyjazdu do RPA.

Pedro Rodriguez (Barcelona, rocznik ’87)
Będąc najmłodszy z całej piątki w tym sezonie zaliczył największy postęp. Już w zeszłym sezonie parę razy dawał próbkę swoich możliwości, wielu jednak wątpiło w jego potencjał do bycia podstawowym zawodnikiem Barcelony. Ja również nie byłem przekonany co do jego możliwości ale przed sezonem wróżyłem, że forma jego i Bojana będzie absolutnie kluczowa dla powodzenia Katalończyków w tym sezonie – gdyż stanowią oni jedyną alternatywę dla podstawowego ataku. Forma Pedro zaskoczyła chyba jednak wszystkich i faktycznie, nawet, jeśli nie jest regularnym zawodnikiem pierwszej 11-tki, to jest absolutnie kluczowym zawodnikiem Dumy Katalonii. Dość przytoczyć dobrze znany wyczyn Pedro polegający na zdobyciu bramki w 6 różnych rozgrywkach w tym roku, dodatkowo większość z nich miała fundamentalne znaczenie. To jego gol dał zwycięstwo w Superpucharze Europy oraz dogrywkę w finale Klubowych Mistrzostw Świata. Wchodząc z ławki dodaje grze Barcelony dynamiki, szybkości i witalności. Nieźle dośrodkowuje, w związku z czym może grać na prawej stronie ataku, ale też potrafi ścinać do środka i przebijać się przez gąszcz obrońców drużyny przeciwnej, co z kolei przydaje mu się kiedy gra na lewej stronie ataku. Do tego należy dodać świetne wykończenie. Jego ostatnia bramka w meczu z Sevillą zdaje się sugerować, że na treningach pilnie obserwuje poczynania Messiego. Jeśli tak, to nie mógł sobie obrać lepszego wzorca. W tym sezonie konsekwentnie podważa miejsce Henry’ego w wyjściowej jedenastce, i o ile Guardiola ciągle ufa doświadczeniu Francuza, jego nieprzekonywujące występy dają coraz większe szanse dla Pedro na wskoczenie do wyjściowego składu. Jego świetna forma w tym roku oraz fakt, że doskonale się sprowadza w roli rezerwowego zdolnego rozstrzygać mecze może doprowadzić do niespodziewanego powołania do reprezentacji na MŚ. Konkurencja jest duża, ale na dzień dzisiejszy to z całego towarzystwa to Pedro prezentuje najwyższą formę.

Pablo Hernandez (Valencia, rocznik ’85)
Przed sezonem osobom słabiej rozeznanym w hiszpańskiej piłce mogło się wydawać, że Valencia będzie miała w tym sezonie trzy atuty – Villa, Silva i Mata a później długo, długo nic. Nic bardziej mylnego, samego siebie przechodzi Ever Banega (taka dojrzałość w rozgrywaniu piłki w tak młodym wieku przywodzi na myśl tylko Iniestę i Fabregasa), ale listę atutów Valencii dopełnia jeszcze bez wątpienia Pablo Hernandez. Słynny jest z tego, że jak już strzela bramki, to zazwyczaj niezwykłej urody. A zmysł strzelecki ma dobry, do tego kolejny dynamiczny zawodnik, ze świetnym przyśpieszeniem, potrafiący zmieniać tempo gry. Mimo wszystko jednak na dzień dzisiejszy jego dokonania przyćmiewane są przez grę tych największych atutów Valencii a konkurencja jest mocna nawet do podstawowego składu drużyny. Kolejnym z długiej listy rewitalizowanych przez Emery’ego w tym sezonie piłkarzy jest Joaquin, który gra co najmniej solidnie. Kolejny zresztą hiszpański prawoskrzydłowy, ale jednak z innego pokolenia i bez większych szans na powołanie, stąd w tym wyliczeniu pominięty. Ale to Pablo jest przyszłością prawej flanki Valencii i kto wie, może po raczej nieuniknionym odejściu Villi i Silvy to on stanie się największą gwiazdą drużyny?

Pedro Leon (Getafe, rocznik ’86)
Zawodnik nieco inny od pozostałej czwórki. Tamci swoim wzrostem mieszczą się w przedziale 1,68 m (Cazorla) – 1,73 (Pablo). Tymczasem Pedro Leon mierzy 1,83 m. Oprócz tego gra w stosunkowo skromnym klubie, w porównaniu do pozostałej czwórki. Ale nie dajmy się zwieść, przeznaczeniem Pedro są kluby z europejskiej czołówki i boiska Ligi Mistrzów. Jeśli Pablo, Navas czy Cazorla odejdą ze swoich macierzystych klubów, jednym z pomysłów na zagospodarowanie pozyskanych dzięki ich sprzedaży funduszy będzie inwestycja właśnie w  Pedro Leona. Z całej piątki tylko on i drugi Pedro Rodriguez z Barcelony nie zadebiutowali jeszcze w reprezentacji, grając jednak w Getafe Pedro Leon nie ma zbyt wiele okazji by dawać pokaz swoich umiejętności przed Vicente del Bosque. A umiejętności ma niebanalne. Podobnie jak pozostali dysponuje znakomitą dynamiką i przyśpieszeniem, ale świetnie też radzi sobie jako rozgrywający popisując się dokładnymi podaniami. Poza tym zdecydowanie jest najlepszym wykonawcą rzutów wolnych spośród zaprezentowanej piątki. Brakuje mu właściwie tylko sprawdzenia się w składzie większego zespołu, w meczach przeciw najlepszym. Ale zapamiętajmy to nazwisko bardzo dobrze.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/23/genialne-pokolenie-hiszpanskich-prawoskrzydlowych/feed/
Wszyscy szczęśliwi po Gran Derbi http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/ http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/#comments Tue, 01 Dec 2009 10:06:22 +0000 Kay http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/ zlatan_ibrahimovic2.jpg Real i Barca, Barca i Real. Ying i Yang, awers i rewers, noc i dzień, biel i czerń, miłość i nienawiść. Kluby żyjące w unikalnej na skalę światową symbiozie. Kluby, które definiują się nawzajem. Kluby, których kibice się nienawidzą, ale którzy nie mogli by żyć bez siebie nawzajem. Ale także kluby, żyjące w przedziwnej relacji. Relację tą można określić jako kryzysowe sprzężenie zwrotne. Gdy jedno idzie w górę, drugie idzie w dół. Ciężko, żeby było inaczej, gdy oba kluby praktycznie dzielą miedzy sobą mistrzostwa Hiszpanii. Drugie miejsce to zawsze porażka.
»Czytaj dalej

Tagi: FC Barcelona, Primera Division, Real Madryt,

]]>
zlatan_ibrahimovic2.jpg

Real i Barca, Barca i Real. Ying i Yang, awers i rewers, noc i dzień, biel i czerń, miłość i nienawiść. Kluby żyjące w unikalnej na skalę światową symbiozie. Kluby, które definiują się nawzajem. Kluby, których kibice się nienawidzą, ale którzy nie mogli by żyć bez siebie nawzajem.

Ale także kluby, żyjące w przedziwnej relacji. Relację tą można określić jako kryzysowe sprzężenie zwrotne. Gdy jedno idzie w górę, drugie idzie w dół. Ciężko, żeby było inaczej, gdy oba kluby praktycznie dzielą miedzy sobą mistrzostwa Hiszpanii. Drugie miejsce to zawsze porażka.

Sukces jednego to zawsze kryzys drugiego. Jeśli jedno gra coraz lepiej, to drugie gra coraz gorzej. Kiedy u jednych właśnie na krzywej wznoszącej jest nowy zwycięski skład, wtedy u drugich na krzywej opadającej jest skład już zgranych mistrzów. Tak następowały po sobie ery Dream Teamu, Realu Valdano i Capello, Barcy van Gaala, Galacticos, Barcy Rijkaarda i Ronaldinho, Realu Capello i Schustera a w zeszłym sezonie znowu w górę szła Barca Guardioli, a Real w dół. Dwie sinusoidy, z których gdy jednak osiąga maximum, druga sięga minimum.

Logika wydawała się nieubłagana – nastał czas Barcelony. Cóż można było uczynić by się wyrwać z tego zaklętego kręgu? Musiało to być coś spektakularnego, coś szalonego, co dotąd nie miało jeszcze miejsca. Perez jak na biznesmena przystało nie wysilał się zbytnio i stwierdził, że efekt taki dać może tylko jedno – wydanie absolutnie bezprecedensowej ilości pieniędzy…

I faktycznie. W tym sezonie zaklęty krąg został przerwany. Na fali jest i Barca, i Real, rzecz praktycznie bez precedensu w ostatnich latach.

Barca jest ciągle niesiona ogromem sukcesu z poprzedniego sezonu. Ktoś powie, że już aż tak nie dominuje. Że tacy bohaterowie ostatniego sezonu jak Messi, Iniesta, Xavi czy Toure obniżyli nieco loty. Tak, to prawda. Ale teraz Barca jest też mądrzejsza. To już nie jest może ta sama drużyna niesiona entuzjazmem, ciesząca się swoją na nowo odkrytą potęgą, gotowa prowadząc czterema bramkami do przerwy po niej rzucić się na rywala z jeszcze spotęgowaną pasją. Teraz ta drużyna dojrzała. Wie, że musi rozłożyć siły na cały długi i ciężki sezon. Że za 1:0 punktów jest dokładnie tyle samo, co za 6:2. Że czasem warto uważniej zagrać z tyłu, wtedy nie trzeba będzie liczyć na wysoką skuteczność napastników. Że dobrze wyćwiczone schematy rzutów rożnych mogą pozwolić wygrać, gdy inne rozwiązania okażą się nieskuteczne. I nawet jeśli gra Barcelony jest nieco mniej efektowna (ale przecież wciąż hipnotyzująca i urzekająca! Jakież niebotyczne standardy sobie Barca wyznaczyła zeszłym sezonem…) niż rok temu, to rezultaty są co najmniej tak samo dobre. Małe perturbacje wywołał Rubin Kazań w Lidze Mistrzów, poza tym jednak Barcelona wygrywa każdy ważny mecz. Wygrała Superpuchar Europy i Hiszpanii, z 12 pierwszych meczy wygrała 9, zremisowała 3. Wygrała prestiżowy dwumecz z Interem i przedwczoraj El Clasico z Realem. Jeśli bohaterowie zeszłego sezonu są nieco zmęczeni, ciężar gry gotowi są przyjąć tacy zawodnicy jak Keita i Pedro, w zeszłym sezonie pozostający w cieniu kolegów.

No i w końcu jest plan B. Plan B nazywa się Ibrahimovic i wydaje się mieć ogromne szanse na zostanie mega gwiazdą drużyny na równych prawach jak Messi. Wnosi do gry dodatkowy polot, nowe pomysły, nowe możliwości. Stanowi w końcu sensowny cel dla dośrodkowań Alvesa czy Xaviego.

Real natomiast wyniki uzyskiwał dotąd niegorsze. Ale nie mógł korzystać z takiego kredytu zaufania, jakim obdarzana jest Barcelona. Każde niepewne zwycięstwo natychmiast znajdowało się pod lupą i szukano w nim przesłanek, świadczącym o niechybnym upadku projektu Pereza. Bo przecież „zwycięstw nie da się kupić”, „pieniądze nie grają”, „w piłce liczy się coś więcej niż tylko pieniądze”. Wszystko to prawda. Ale z tymi pieniędzmi jest jednak dużo łatwiej. Tak jak łatwiej jest mając w składzie Cristiano Ronaldo, Kakę czy Xabiego Alonso. Być może nawet czasem Realowi było zbyt łatwo.

Większość przeciwników dotychczas Real był w stanie odprawić nie wysilając się zbytnio. Wystarczała sama klasa piłkarzy. Trudno oczekiwać zdyscyplinowanego realizowania założeń taktycznych, gdy widać, że sami indywidualnymi błyskami da się wygrać większość meczów. Niewiele miał też okazji Pellegrini by faktycznie sprawdzić swoje założenia taktyczne w boju. Real wygrywał bez względu na to czy taktyka była dobra, czy zła. Z wyjątkiem jednakże tych najbardziej prestiżowych starć, jak te z Sevillą czy z Milanem. Dopiero w starciu z największymi miał okazję Pellegrini faktycznie zweryfikować zasadność swoich koncepcji. Ustalanie odpowiedniej taktyki szło powoli, ale po wczorajszym meczu widać, że Pellegrini idzie w dobrym kierunku. I z grą Realu powinno być tylko lepiej.

Pellegrini w końcu dotarł do wydawałoby się oczywistego ustawienia dla Realu. 4-5-1 układa się niemal samo, Pepe z Albiolem przed Casillasem, Arbeloa z Ramosem po bokach, dwójka pivotów w postaci Xabiego i Lassa, przed nimi jako mediapunta Kaka, na jednym ze skrzydeł Ronaldo. Na drugim Marcelo lub Higuain, w ataku Higuain/Benzema, być może Ruud. Gra nastawiona na szybkie kontry. Akcje kończone po góra 4-5 podaniach. Dynamika, szybkość, precyzja. Od przedwczorajszego meczu to wszystko wydaje się być jasne jak słońce. Przedwczoraj po raz pierwszy Real sprawiał wrażenie, że wie jak ma grać, że ma swój styl, że w grze piłkarzy galaktycznej drużyny jest sens. Jedyne czego wczoraj brakowało to goli, ale poprawę stylu gry odczuli wszyscy. Real stworzył więcej groźnych sytuacji, w pierwszej połowie wcale nie ograniczajał się do murowania bramki ale podjął równorzędną walkę – rzecz na Camp Nou widziana tak rzadko jak niedokładne podanie Xaviego.

Tajemnicy coraz lepszej formy szukałbym w jeszcze jednym aspekcie – będą w pełni świadom, że narażam się na święte oburzenie kibiców Blancos. Niestety, na dzień dzisiejszy im dalej od składu są Raul i Guti, tym dla drużyny lepiej. Raul to już nie jest zawodnik, który może pociągnąć zespół, który dawałby coś ekstra drużynie mierzącej w zwycięstwo w La Liga i Lidze Mistrzów. Jego chwała już minęła, ale ciężko też powiedzieć, żeby jego obecność na boisku specjalnie wpływała na jego kolegów z zespołu. Tacy zawodnicy jak Cristiano Ronaldo tak naprawdę z boiska już nie pamiętają wielkiego Raula. Szacunek, owszem, trzeba okazać, jak nie przymierzając weteranom Powstania Warszawskiego, ale ciężko oczekiwać, że Raul będzie w takiej formie inspirował nowych piłkarzy. A sam fakt bycia Raulem nie czyni z niego od razu lidera. Szczególnie, że cierpliwie czeka na swoją kolej kapitan reprezentacji Hiszpanii Casillas. O ile może też nie jest dominującym charakterem, jak i nie był nim Raul, tak jego postawie nigdy nie można było nic zarzucić, a jego forma ciągle często jest inspiracją dla kolegów.

Oczywiście Real ostatecznie mecz z Barceloną przegrał. Ale dzięki dobrym wcześniejszym rezultatom jest tylko dwa punkty w tabeli za Barceloną. Jak na razie Real punkty tracił tylko tam gdzie można było sobie na to pozwolić. Każda drużyna w La Liga musi kalkulować stratę punktów na Sanchez Pizjuan i Camp Nou. Remis na wyjeździe z rewelacją sezonu – Sportingiem Gijon – też ujmy nie przynosi.

A odtąd Real może grać tylko lepiej. Jeśli nie straci dystansu w najbliższym czasie, w późniejszej części sezonu będzie łatwiej. W tej rundzie wszystkie ciężki mecze Real gra na wyjeździe. Na razie wygrał z Villareal i Atletico. Przegrał z Sevillą i Barceloną. Ale w drugiej rundzie wszystkie te mecze zagra u siebie. A jak poradzi sobie Barcelona z wyjazdami na El Madrigal i Vicente Calderon (żółta łódź podwodna w końcu się przecież odrodzi, a i Atletico ma szansę pod Quique Floresem zacząć sezon od nowa) nie wspominając o Sanchez Pizjuan i Santiago Bernabeu? Do tego dojdzie Barcelonie bagaż w postaci męczących Klubowych Mistrzostw Świata (tym razem na szczęście nie w Japonii a w Zjednoczonych Emiratach Arabskich) oraz meczów w Copa del Rey. Ciężko Realowi było przełknąć kompromitację z Alcorcon, ale to może by swoiste blessing in disguise, jak mawiają Anglicy. Znaczenie Copa del Rey dla Barcy i Realu ma co najwyżej jako dodatkowa perła w potrójnej koronie, bo samodzielne znaczenie ma znikome. A dzięki szybkiemu pożegnaniu się z pucharem Real zachowa siły na te rozgrywki, które faktycznie się liczą. Copa del Rey i KMŚ to dobre kilka tygodnii, w których gdy Real będzie grał jeden mecz, a przez resztę tygodnia się regenerował, to Barcelona będzie grała bez przerwy co trzy dni.

Czy w takim razie Barcelona powinna się martwić? Formą Realu – być może, ale swoją – na pewno nie. Wczoraj dała popis znakomitej gry w defensywie, Pique i Puyol potwierdzili, że tworzą najlepszą parę środkowych obrońców jakich miała Barcelona od wielu lat, sam Pique urasta do rangi jednego z najlepszych środkowych obrońców (i to już w wieku 22 lat! jak na obrońcę to przecież jeszcze żółtodziób). Valdes gra najlepszy sezon w karierze i bez wątpienia to jemu pozycja golkipera nr 3 w reprezentacji należy się bardziej niż Diego Lopezowi. Alves cały czas się rozwija i o ile ciężko, żeby był jeszcze lepszy w ofensywie, o tyle nie można nie zauważyć jego coraz lepszej gry defensywnej. No i Zlatan swoją postawą postawił najlepszy komentarz do popularnej tezy, jakoby nie potrafił grać w dużych meczach. Owszem, potrafi, nawet w tym największym z klubowych meczów.
A wszystko to przy wracających po kontuzji Messim i Ibrahimovicu. Jeśli szukać powodów do zmartwień, to wskazać można na dyspozycję Henry’ego. Jego czas w Barcelonie i wielkiej piłce wydaje się dobiegać końca szybciej, niż się zdawało.

I tak oto mamy nasz paradoks. Real przegrał, Barcelona wygrała – ale na ten moment wszyscy są zadowoleni. Na fali wznoszącej jest i Real, i Barca. To zapowiada pasjonującą walkę do ostatniego meczu. Czy tym ostatnim będzie spotkanie na Santiago Bernabeu? Niewykluczone.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/feed/
Giganci w opałach http://soccerlog.net/2009/11/06/giganci-w-opalach/ http://soccerlog.net/2009/11/06/giganci-w-opalach/#comments Fri, 06 Nov 2009 15:08:52 +0000 Kay http://soccerlog.net/2009/11/06/giganci-w-opalach/ Leo_Messi.jpg Faza grupowa Ligi Mistrzów zazwyczaj jest tylko formalnością, szansą dla słabszych zespołów na zagranie meczu z największymi klubami Europy, czasem nawet uzyskując dobry wynik. Od czasu do czasu jakiś zespół spoza elity przebijał się wyjątkowo do 1/8, czasem któraś z uznanych marek będąca akurat w kiepskiej formie odpadała, ale główni faworyci zazwyczaj bez pudła stawiali się w komplecie w 1/8. Tym razem sytuacja jednak ma się inaczej. Poza burtą LM już na etapie fazy grupowej może znaleźć się paru murowanych faworytów. Przyjrzyjmy się bliżej ich sytuacji.
»Czytaj dalej

Tagi: Liga Mistrzów,

]]>
Leo_Messi.jpg

Faza grupowa Ligi Mistrzów zazwyczaj jest tylko formalnością, szansą dla słabszych zespołów na zagranie meczu z największymi klubami Europy, czasem nawet uzyskując dobry wynik. Od czasu do czasu jakiś zespół spoza elity przebijał się wyjątkowo do 1/8, czasem któraś z uznanych marek będąca akurat w kiepskiej formie odpadała, ale główni faworyci zazwyczaj bez pudła stawiali się w komplecie w 1/8.
Tym razem sytuacja jednak ma się inaczej. Poza burtą LM już na etapie fazy grupowej może znaleźć się paru murowanych faworytów. Przyjrzyjmy się bliżej ich sytuacji.

Bayern Monachium
Ostatnim czasy ciężko oszacować potencjał tego zespołu. Zmieniają się trenerzy, zmieniają piłkarze i o ile ciągle w Niemczech to Bawarczycy najregularniej sięgają po tytuł mistrza tak w Europie już od dłuższego czasu mało kto się z nimi poważnie liczy. W tym sezonie miało się to zmienić – skrzydła RR (Ribery i Robben) miały być najmocniejsze w Europie i ponieść Bayern daleko w LM. Grono, jak się wydawało, świetnych napastników tj. Klose czy Toni uzupełnił znakomity Mario Gomez. Tymoszczuk wzmocnił środek pola. A jednak Bayern wcale nie wydaje się mocniejszy. Wręcz przeciwnie.
Klose i Toni wyglądają jak cienie samych siebie sprzed lat. Młodzi też już nie są, więc szanse na to, że dadzą coś jeszcze z siebie są niewielkie. Ciężar ataku spoczywa więc na Gomezie i młodziutkim Mullerze.
Słabiej niż wcześniej wygląda Bayern w defensywie. Gdzie te czasy kiedy Bawarczycy byli znani ze swojej żelaznej defensywy? Dzisiaj, po stracie Lucio, w monachijskiej drużynie brak choćby jednego solidnego środkowego obrońcy.
Środek pola cierpi na syndrom Interu (do niedawna) – wielu stosunkowo wysokiej klasy zawodników o nastawieniu defensywnym i ani jednego solidnego rozgrywającego.
Ani Butt ani Rensing nie są też mocnymi punktami w bramce.
Do wszystkich tych problemów doszedł nowy trener – Luis van Gaal. Trener to dość specyficzny, mówiąc delikatnie. Adaptacja do jego stylu gry przychodzi opornie.
Do tych problemów doszła ciężka grupa – z mistrzem Francji, Bordeaux oraz Juventusem. Remis u siebie z Juve i porażka z Bordeaux sprawiły, że teraz co najwyżej Bawarczycy mogą liczyć, że Bordeaux pokona Juve a potem na Stadio Olimpico Bayern będzie mógł próbować wydrzeć Juve awans. Szanse jednak są marne.

Liverpool
Nieco podobnie do Bayernu rysuje się w tym roku sytuacja Liverpoolu. Nowa era w historii Liverpoolu pod znakiem Rafy Beniteza zaczęła się z hukiem – od wygrania Ligi Mistrzów po niezapomnianym finale w Istambule. Od tego czasu jednak drużyna pomimo ogromnych nakładów nie wydaje się rozwijać. O skuteczność polityki transferowej Beniteza można się spierać, ale sytuacja nie wygląda dobrze. Szwankuje obrona, Carragher z roku 2009 wydaje się już być dużo słabszą wersją samego siebie sprzed paru lat, a na dodatek nie ma dla niego solidnego partnera. Agger i Skrtel to bez wątpienia solidni zawodnicy, ale o małych szansach na wtargnięcie się do topu środkowych obrońców. Brakuje choćby jednego solidnego lewego obrońcy, bo Fabio Aurelio już chyba formy z najlepszych lat w Valencii nie odzyska.
Środek pola kolejny rok z rzędu nie może się doczekać solidnych skrzydłowych, Riera nie do końca przekonuje Beniteza, a na prawym skrzydle z konieczności kolejny sezon gra pracowity, ale jednak daleki umiejętnościami od klasy światowej Dirk Kuyt. Dodatkowo dla genialnego Torresa kompletnie brak jest zmiennika. Nie do przecenienia jest też strata Alonso i ciężko uwierzyć, że wypełni po nim lukę Aquilani.
Patrząc na tą drużynę nie można oprzeć się wrażeniu, że część obecnie grających zawodników jest słabsza od zdobywców Istambułu – Aurelio jest słabszy od Riise, Skrtel od Hyppi, Carragher ’09 od Carraghera ’05, Lucas/Aquilani od Alonso, Riera od Kewella. Ten sezon jak na razie potwierdza, że zespół się nie rozwija. A trudna grupa zrobiła swoje. Jak na razie Liverpool nie wygrał żadnego z meczów z rywalizującymi o awans z grupy Fiorentiną i Lyonem.
Teraz Liverpool musi liczyć na to, że Fiorentina nie poradzi sobie z Lyonem, co da szansę Liverpoolowi na wydarcie Fiorentinie awansu na Anfield. O ile poradzi sobie wcześniej z Debrecenem.

Inter
Tutaj dochodzimy do chyba najbardziej fascynującej grupy. Z pozoru klasyka fazy grupowej LM – dwóch potentatów, którzy w cuglach biją dwóch outsiderów a w meczach między sobą rozstrzygają kto wychodzi z pierwszego, a kto z drugiego miejsca.
Ta grupa jednak kryje w sobie pewne niespodzianki. Przede wszystkim – jest to jedyna grupa faktycznych mistrzów – każda z drużyn to mistrz swojego kraju. A także, na dzień dzisiejszy, lider swojej ligi. Owszem, Ukraina i Rosja to może jeszcze nie absolutna czołówka, ale już nikt przy zdrowych zmysłach nie bagatelizuje drużyn ze wschodu. O Rubinie Kazań wiadomo dotąd przeciętnemu kibicowi było mało, ale jeśli drużyna drugi rok z rzędu bije do tytułu mistrza Rosji takie drużyny jak CSKA czy Zenit to jest wystarczający dowód by brać ich na poważnie.
Natomiast Dynamo Kijów i Szachtar również od lat potwierdzają, że są solidnymi europejskimi markami.
Do dobrej formy zespołów ze wschodu Inter dołożył swoje europejskie kompleksy – bezkonkurencyjni we Włoszech od dawna niczego nie potrafią zawojować w Europie. Do 85 minuty meczu z Dynamem w ostatniej kolejce wydawało się, że tym razem będzie jeszcze gorzej i Inter nie wyjdzie z grupy, kosztem któregoś (obu…?) wschodniego zespołu. Dwie bramki w końcówce diametralnie odmieniły sytuację i siedząc na czele swojej grupy są na dzień dzisiejszy faworytami do jej wygrania. Przed nimi jednakże mecz na Camp Nou. Ewentualna porażka znowu bardzo skomplikuje sytuację drużyny Mourinho. Drużyny, która w odróżnieniu od powyższych przypadków, dysponuje kapitalną, szeroką, niesamowicie utalentowaną kadrą. Taką, która musi mierzyć co najmniej w półfinał LM. Odpadnięcie w grupie to byłaby katastrofa.

Barcelona
Odpadnięcie w grupie to byłaby również katastrofa dla Katalończyków. A perspektywa ta staje się coraz bardziej realna. Wszystko zepsuł przegrany mecz na Camp Nou z Rubinem Kazań. Remisy na San Siro i w mroźnym Kazaniu to wyniki do zaakceptowania, ale porażka na Camp Nou zaskoczyła wszystkich. Owszem, pechowa i niezasłużona – ale taka jest piłka. Nie ma też co ukrywać, że w Barcelońskiej drużynie nie wszystko działa jak należy.
Po powrocie ze zgrupowania kadry narodowej błysk i pewność siebie stracił Messi. Sezon zaczął świetnie, ale od paru meczów nie potrafi wrócić do swojej formy. Ile jeszcze potrwa spadek formy? Bo alternatywy dla Messiego Barcelona nie ma.
Niepokojący spadek formy zaliczył też Xavi, odkąd Chico zupełnie wyłączył go z gry w meczu z Almerią. Coraz rzadziej wychodzą mu dokładne penetrujące podania, a bez nich Barcelona jest dużo mniej groźna.
Niepokojące też jest podejście piłkarzy, którzy bagatelizują każdy kolejny niekorzystny wynik, tłumacząc się, że „mieli przewagę”, „zabrakło wyłącznie goli”, „ciężko się gra gdy przeciwnik broni 10 piłkarzami”. Ale ta sytuacja się powtarza. Nikt o zdrowych zmysłach nie zagra teraz z Barceloną otwartej piłki, gdy widać jak bardzo dla niej frustrująca może być solidna i zdyscyplinowana gra defensywna. Z murowaniem bramki będzie się Barcelona mierzyć zapewne w niemal każdym meczu jaki pozostał do końca sezonu. A recepta na solidną gre w defensywnie przeciwko Katalończykom opracowano już dawno – głęboko cofnięta obrona, zagęszczony środek obrony (choćby kosztem odsłonięcia boków), z agresywnie grającą linią pomocy. Jeśli taka drużyna jest dobrze zorganizowania w defensywie, to 75% posiadania piłki nie przekłada się na zbyt wiele okazji bramkowych.
Dewizą Guardioli jest wierność swojemu stylowi gry bez względu na okoliczności. Może jednak czasem by się przydał plan B? Bo plan A coraz częściej zawodzi.
Teraz Barcelona musi absolutnie wygrać z Interem. Interem, który będzie się bronił jeszcze lepiej niż Rubin Kazań w dwóch ostatnich meczach i który jeszcze od niego groźniej będzie kontratakował. Jeśli paru zawodników Barcelony nie podniesie poziomu swojej gry może być ciężko ten mecz wygrać. I Barcelona zamiast pierwszej drużyny, która obroni tytuł Ligi Mistrzów, będzie pierwszym mistrzem od dawna, który nawet nie wyjdzie z grupy.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/11/06/giganci-w-opalach/feed/
Pan na Camp Nou http://soccerlog.net/2009/10/12/pan-na-camp-nou/ http://soccerlog.net/2009/10/12/pan-na-camp-nou/#comments Mon, 12 Oct 2009 21:41:52 +0000 Kay http://soccerlog.net/2009/10/12/pan-na-camp-nou/ Pan na Camp Nou Końca dobiega druga a zarazem ostatnia kadencja Joana Laporty na stanowisku prezydenta klubu. Za nami ostatnie już letnie okno transferowe z udziałem Laporty i za pewne ostatni już jego spektakularny transfer. Można więc się już pokusić o podsumowanie jego prezydentury. A gdyby tak… podsumować ją jednym słowem? Moja odpowiedź brzmiałaby: asekuranctwo.
»Czytaj dalej

Tagi: FC Barcelona, Joan Laporta,

]]>
Pan na Camp Nou

Końca dobiega druga a zarazem ostatnia kadencja Joana Laporty na stanowisku prezydenta klubu. Za nami ostatnie już letnie okno transferowe z udziałem Laporty i za pewne ostatni już jego spektakularny transfer.

Można więc się już pokusić o podsumowanie jego prezydentury. A gdyby tak… podsumować ją jednym słowem? Moja odpowiedź brzmiałaby: asekuranctwo.

Zacznijmy od tego, że Laporta jest rzadkim przykładem prawnika pośród sterników wielkich klubów. Nie jest to fakt bez znaczenia. Większość prezydentów klubów to odnoszący sukces biznesmeni (Moratti, Berlusconi, Perez, Roig) z ich wszystkimi wadami i zaletami. Prawnik to jednak postać z innej gliny ulepiona. Racjonalni do boju, nie lubią zaprzątać sobie głowy mrzonkami, z rzadka bywają wielkimi wizjonerami, nie lubią podejmować zbytniego ryzyka. I te cechy charakteru odbiły się na stylu prezydentury Laporty. Na plus i na minus.

Laporta najwyraźniej jako cel postawił sobie bycie tak racjonalnym prezydentem jak tylko się da. Nie oczekiwał natychmiastowego sukcesu, mierzył siły na zamiary, wiedział, że tylko cierpliwością odbuduje klub pogrążony w wywołanym przez Gasparta kryzysie.

Znakiem firmowym miały zostać udane transfery, które przez dwa pierwsze sezony całkowicie odmieniły zespół. Ciężko powiedzieć by te transfery wynikały z geniuszu i znajomości piłki przez Laportę (i Rosella o czym później). Były one do bólu… no właśnie – racjonalne. Ronaldinho był tuż po przełomowych dla siebie MŚ w Korei i Japonii, ale ciągle był zawodnikiem PSG a w związku z tym był do kupienia za relatywnie niewielką kasę. Nie był jeszcze ani medialny, ani specjalnie znany szerokiej publice – na pewno nie mógł w tym momencie uchodzić za odpowiednika „galaktycznych transferów”. Jego potencjał czysto sportowy nie budził już jednak dla nikogo wątpliwości.

Tym tropem dokonywano kolejnych transferów. Piłkarze wybijający się w klubach o niższym statucie, o niekwestionowanych umiejętnościach, ale jeszcze o parę kroków do zostanie wielką gwiazdą piłki nożnej. Tymi tropami dokonywano transferów Eto, Deco, Giuly’ego, Edmilsona czy van Bommela. To były stosunkowo bezpieczne transfery – kolejny przejaw asekuracyjności Laporty?

Odważne decyzje transferowe to dopiero kampania o pozyskanie Henry’ego, ale tę fanaberię Laporta zrównoważył sobie trzema ultra-racjonalnymi transferami Abidala, Milito i Toure. Zresztą typowymi transferami Laporty – wysokiej klasy zawodnicy ale za wysoką sumę (wyjątek: Toure). Z rzadka tylko Laporcie trafiał się dobry transfer za niewygórowaną kwotę, a właściwie tylko dwa – Pique i Toure.

Podobną racjonalno-asekurancką taktykę Laporta przyjął odnośnie trenerów. Rijkaard miał aż dwa pełne sezony by odbudować zespół nieustannie się od zwycięstwa w Paryżu pogrążający – luksus, który szansę zaznać mają tylko nieliczni. Ale też i Rijkaard długo był popularny –  w końcu zdobył upragniony, drugi w historii klubu, Puchar Europy. Miał charyzmę, sympatię piłkarzy i kibiców. Laporta podjął decyzję o zwolnieniu go dopiero, kiedy Camp Nou się od Rijkaarda ostatecznie odwróciło. Czy Laporta chciał się go pozbyć wcześniej, ale bał się reakcji socios, ciągle stojących murem za Rijkaardem? A może chciał jeszcze dać mu czas, ale z kolei po porażce z Realem 4:1 bał się już gniewu kibiców? Jedno czy drugie – znowu wychodzi asekuranctwo Laporty.

Kolejnym testem dla Laporty była decyzja o wybraniu następcy Rijkaarda. Asekuranctwo asekuranctwem, ale tu ujawnia się też inna strona charakteru Laporty – pragnienie władzy. Dlatego Laporta (w czym podobny jest do swojego wielkiego adwersarza – Pereza) bał się postawienia na wielkie trenerskie nazwiska. Takie, które mają prawo żądać wpływu na podejmowane decyzje. Żeby zrekompensować kibicom brak uznanego nazwiska, grzebał wśród były graczy cieszących się dużym szacunkiem. Laudrup, Blanc, pewnie najmocniejszym kandydatem byłbym Koeman gdyby nie to, że właśnie się skompromitował w Valencii (dzięki Ci Panie Boże żeś nas od niego uchronił…). Ostatecznie, z błogosławieństwem Cruyffa, postawiła na absolutnego idola Camp Nou, trenera Barcelony B z którą akurat awansował do Segunda BGuardiolę. Wiedział, że o taki wybór nikt nie może mieć do niego pretensji. Nie przypadkiem wspominam tutaj innego idola ludu – Cruyffa. Laporta posłusznie i z uwagą słuchał słów holenderskiej szarej eminencji Camp Nou. Wiedział, że konflikt z Cruyffem to dla każdego prezydenta Barcelony duży problem. A że z natury jest racjonalny i asekurancki, to z szacunkiem odnosił się do każdej opinii boskiego Johana.

To nas doprowadza do ostatniego okna transferowego. Jak z asekuranctwem i racjonalnością Laporty pogodzić wymianę Eto i 40 mln euro na Ibrę? Ta transakcja żadną miarą nie była ani racjonalna, ani asekurancka. Odważny ruch, który mógł okazać się tylko albo absolutnym sukcesem, albo absolutną klapą. Transfer zupełnie nie w duchu Laporty.

Bo to i nie był jego transfer. To był transfer Guardioli. Guardiola po ostatnim sezonie ma już status półboga (pół?) na Camp Nou. Laporta pewnie wolałby kosmetyczne zmiany przy zachowaniu trzonu zespołu, tak jak było po ostatnim zdobyciu Pucharu Europy. A już na pewno chciałby pozostania Eto – z którym zawsze był blisko związany. Ale Guardiola postawił sprawę jasno – stwierdził, że chce się pozbyć Kameruńczyka. Laporta zagrał więc na alibi – spełnił zachcianki Pepa w postaci transferu Ibrahimovica i Czygryńskiego bez szemrania. Warto tutaj dodać, że dotychczas trenerzy w kwestii transferów mieli głos co najwyżej doradczy. Rijkaard podawał tylko pozycje wymagające wzmocnienia. Tymczasem Guardiola podaje nazwiska – i je otrzymuje. Bez względu na cenę. Ale w domyśle Laporta chciał nam przekazać, że to Pep bierze za nie odpowiedzialność. Jak i za postawę zespołu w nowym sezonie. Co prawda Pep chciał więcej zawodników – przynajmniej jeszcze pomocnika, ale koszty spełnienia jego dwóch zachcianek były takie, że już o więcej prosić nie mógł. Była to kolejna asekurancka zagrywka Laporty, kolejne przerzucenie odpowiedzialności.

Tak więc oto mamy prezydenta technokratę – asekuranckiego, przewidywalnego, bojącego się odpowiedzialności, a z drugiej strony żądnego władzy i popularności.

Najlepszego w historii klubu.

Bo kluby piłkarskie lubią stabilność i przewidywalność. Lubią ciągłość, a nie lubią drastycznych decyzji. Lubią prezydentów, którzy delegują decyzję na osoby naprawdę znające się na danych kwestiach. Wizjonerstwo i bogata wyobraźnia prezydenta to nie zawsze dla klubu pożądane cechy. Laporta przede wszystkim potrafił się otaczać odpowiednimi ludźmi. Takimi jak chyba najmocniejszy kandydat na przyszłego prezydenta klubu – Sandro Rosell. Co prawda konflikt sprawił, że tylko dwa lata trwała współpraca, ale przez te dwa lata Rosell do spółki z Laportą przebudowali kompletnie drużynę.

Klub zostawia jako trzeci najbogatszy na świecie, z mocną kadrą, świetnie zorganizowanym szkoleniem młodzieży, najbardziej utalentowanym trenerem młodego pokolenia. Oby jego następca nie roztrwonił tego dziedzictwa.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/10/12/pan-na-camp-nou/feed/
In Sevilla we trust. http://soccerlog.net/2009/10/04/in-sevilla-we-trust/ http://soccerlog.net/2009/10/04/in-sevilla-we-trust/#comments Sun, 04 Oct 2009 21:55:16 +0000 Kay http://soccerlog.net/2009/10/04/in-sevilla-we-trust/ Czy można sobie wyobrazić nudniejszy scenariusz dla La Liga niż rywalizacja Realu i Barcelony z resztą stawki zostawioną daleko z tyłu? Cóż, zapewne zależy to od tego, czy odpowiedzi będzie udzielał fan Królewskich lub Dumy Katalonii, czy też kibic któregoś z pozostałych 18 zespołów La Liga.
»Czytaj dalej

Tagi:

]]>

Czy można sobie wyobrazić nudniejszy scenariusz dla La Liga niż rywalizacja Realu i Barcelony z resztą stawki zostawioną daleko z tyłu? Cóż, zapewne zależy to od tego, czy odpowiedzi będzie udzielał fan Królewskich lub Dumy Katalonii, czy też kibic któregoś z pozostałych 18 zespołów La Liga.

Dziennikarze ten sezon sprowadzili do rywalizacji Realu i Barcelony jeszcze zanim się on na dobre rozpoczął, zakładając, że reszta ligi będzie tylko tłem. Ciekawe, że robią to praktycznie przed każdym kolejnym sezonem La Liga, a ostatecznie naprawdę rzadko walka o tytuł mistrza Hiszpanii jest wyłącznie dwubiegunowa. A przecież Barcelona w tym dziesięcioleciu zdobyła tylko o jeden tytuł więcej niż Valencia. Ostatni sezon faktycznie był rozgrywką między Realem a Barceloną, ale w sezonie 2007/08 Villareal zakończył z dorobkiem o 10 pkt większym niż Barcelona! Sezon wcześniej przeszedł do historii jako ten, w którym Barcelona i Real zakończyły sezon z równą ilością punktów, ale drużyną sezonu była Sevilla. Grała najrówniej, najlepiej ale zmarnowała wiele okazji by objąć prowadzenie w tabeli i ostatecznie skończyła 5 pkt za Barcą i Realem. Sezon wcześniej Sevillę na piątym miejscu od Realu na drugim dzieliły zaledwie dwa punkty. Dwa sezony wcześniej mistrzem była Valencia.

Skąd więc pewność, że ten sezon miał być jedynie rozgrywką między Realem a Barcą? Przecież Villareal, Atletico, Valencia i Sevilla wszystkie w swoich składach mają zawodników klasy światowej. Początek sezonu jednakże brutalnie zweryfikował nadzieje niektórych z nich. Valencię i Atletico pogrążają kiepskie formacje defensywne, których błędów światowej klasy zawodnicy ofensywni nie potrafią zrekompensować. Villareal zaspało na starcie i do dzisiaj nie potrafi wystartować. Przegrywa zarówno gdy gra dobrze jak i gdy gra źle. W tym momencie miejsce w LM wydaje się już być szczytem marzeń.

Inaczej jednak ma się sytuacja z Sevillą. Drużyna, którą od początku powinno się typować na najgroźniejszego rywala Realu i Barcelony – to oni w końcu zajęli rok temu trzecie miejsce. Pośród zachwytów nad formą z początku sezonu wielkiej dwójki, umknęło wszystkim, że oprócz otwierającej sezon porażki na Mestalla Sevilla wygrała cztery kolejne mecze z rzędu. A teraz po zwycięstwie nad Realem zrównała się z nim punktami. Po zwycięstwie zdecydowanie zasłużonym, dodajmy.

I nie ma się czemu dziwić. Sevilla ma szeroki, mocny, konsekwentnie budowany skład. Posiada po dwóch zawodników na każdą pozycję zdolnych grać na bardzo wysokim poziomie. Prawa obrona to Sergio Sanchez i Abdoulay Konko, lewa Fernando Navarro i Adriano, francuski środek Squillaci i Escude wspierają Fazio i Dragutinovic. Navas, Perotti i Capel zapewniają ostrą konkurencję na skrzydłach, o pozycję defensywnego pomocnika walczą Zokora z Duscherem, a o tą nieco bardziej ofensywnego – Romaric z Renato. W ataku duopol Fabiano i Kanoute próbuje rozbić Negredo, a dalsze opcje oferują Kone i Chevanton. Każdy z tych zawodników to przynajmniej zawodnik bardzo solidny. Navas, Kanoute i Fabiano to gwiazda klasy światowej. Perotti to materiał na kolejną.

Nie wszystkich w poprzednim sezonie przekonał trener Manolo Jimenez (ze mną włącznie). Bo i faktycznie spoglądając na grę Sevilli można odnieść wrażenie, że może wcale nie tak trudno jest ułożyć dobrą drużynę.

Sevilla gra tak klasycznie jak to tylko możliwe – klasyczne 4-4-2 z parą wielozadaniowych środkowych pomocników, z których jeden jest nastawiony nieco bardziej defensywnie a drugi ofensywnie. Skrzydłowy grają klasycznie do linii końcowej (choć i do środka schodzą często wypuszczając skrzydłem bocznych obrońców) dośrodkowując na rosłych napastników. To jednak nie znaczy, że gra Sevilli jest prosta. Porządną iskrę kreatywności zapewniają Renato oraz skrzydłowi, Kanoute z kolei wprowadza w błąd swoją fizjonomią, bo zamiast ograniczyć się do zgrywania i zagrywania piłek głową, jak przystało na napastnika jego postury, potrafi świetnie kreować akcje, dośrodkowywać czy odgrywać. Wszystko jest wsparte świetnie wyuczonymi schematami, które pozwalają akcje rozgrywać na pamięć. Warto również odnotować świetne lato transferowe. Sevilla w końcu nie straciła żadnego ważnego zawodnika a wzmocniła się w każdej formacji – utalentowanym młodym prawym obrońcą Segio Sanchezem, znakomitym Zokorą oraz jednym z najlepszych hiszpańskich napastników młodego pokolenia Negredo. W efekcie Sevilla gra atrakcyjnie, skutecznie i solidnie w obronie (oprócz meczu otwarcia straciła jeszcze tylko dwie bramki, w tym tą strzeloną przez Pepe).

Paradoksalnie słabość Atletico, Villareal i do pewnego stopnia Valencii może sprawić, że jedyna z nich od początku prezentująca wysoki poziom poważnie zagrozi Realowi i Barcelonie. Czy na tyle by na serio zawalczyć o mistrzostwo? Wątpię, ale mimo wszystko Sevilla powinna zagwarantować świadomość Barcy i Realu, że w razie potknięcia za ich plecami czeka silna ekipa gotowa wykorzystać każdą oznakę słabości. Z korzyścią dla wszystkich fanów hiszpańskiej piłki.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/10/04/in-sevilla-we-trust/feed/
Kiedy zamilkną Real-doubters? http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/ http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/#comments Wed, 30 Sep 2009 21:50:06 +0000 Kay http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/ real_madryt.jpg To mój pierwszy tekst na soccerlogu, więc zacznę na nutę osobistą. Wiecie co mnie fascynuje w piłce? Nieprzewidywalność. Nie, nie w tym sensie, że każdym może wygrać z każdym. Oglądając z jaką pewnością piłkarze Realu i Barcelony rozbijają kolejnych rywali ciężko dawać wiarę temu piłkarskiemu porzekadłu.
»Czytaj dalej

Tagi:

]]>
real_madryt.jpg
To mój pierwszy tekst na soccerlogu, więc zacznę na nutę osobistą. Wiecie co mnie fascynuje w piłce? Nieprzewidywalność. Nie, nie w tym sensie, że każdym może wygrać z każdym. Oglądając z jaką pewnością piłkarze Realu i Barcelony rozbijają kolejnych rywali ciężko dawać wiarę temu piłkarskiemu porzekadłu.

Chodzi mi raczej o to, że w piłce nie ma idealnych rozwiązań. Nie ma idealnej taktyki. Ustawienie przynoszące fantastyczne rezultaty w jednej drużynie zupełnie zawodzi w innej.
Nie ma idealnych trenerów. Prowadząc jeden klub trener wygląda na jednego z najlepszych w swym fachu, w drugim totalnie zawodzi (Juande Ramos: Sevilla i Tottenham).
Nie ma idealnych piłkarzy, Szewczenko w Milanie wygląda na najlepszego napastnika na świecie, po czym w Chelsea jest całkowicie bezużyteczny.
Nie ma też idealnej strategii na budowanie drużyny.
Gdybyśmy chcieli jednak taką idealną strategię budowy zespołu skonstruować, pewnie powiedzielibyśmy – konsekwencja to podstawa.
Trzeba dobrze przemyśleć kwestie zatrudnienia trenera, żeby go nie trzeba było zmieniać wcześniej niż po paru sezonach. Skład konsekwentnie należy rozbudowywać, zachowywać najlepszych piłkarzy, sprzedawać tych co się nie sprawdzają, nie robić rewolucji. Skupywać wybijających się piłkarzy słabszych zespołów, żeby z jednej strony nie przepłacać, a z drugiej mieć zawodników ciągle głodnych największych sukcesów.

Real tego lata zrobił wszystko na opak. Naskupował po ogromnych cenach zawodników, który wygrali już wszystko – ligi krajowe, Ligę Mistrzów czy nawet zdobyli już Złotą Piłkę. Wymienili po raz kolejny trenera, mimo, że Juande Ramos z wyjątkiem meczów z Liverpoolem i Barcą spisał się bardzo dobrze. Sprzedano dotychczasowe gwiazdy, które ciągle miały wiele do zaoferowania – Robbena i Sneijdera. Sezon rozpoczęto z plus minus siedmioma nowymi zawodnikami w wyjściowym składzie.

Chyba większość fanów piłki, nie będących zagorzałymi kibicami Realu, po cichu spodziewała się, że to nie wypali. Ciężko co prawda  sobie było wyobrażać, by drużyna z takim składem mogła seryjnie przegrywać mecze, ale już szybkiego wypracowanie przewagi przez Barcelonę, tak chwaloną dotąd za wzorowe zarządzanie klubem, wielu zapewne się spodziewało.

Niektórzy mogli już mieć nawet gotowe komentarze. „Perez powtarza błędy, które doprowadziły do upadku projekt pierwszych Galacticos”. „Pieniędzmi nie wygrywa się mistrzostwa”. „Oczywiste było, że tylu nowych zawodników będzie potrzebowało czasu na zgranie się”.

Tymczasem nic z tego się nie sprawdza. Real radzi sobie dobrze, zaskakująco dobrze, bo przecież faktycznie brak zgrania mógł sprawić, że początek sezonu będzie sprawiał kłopoty. Szczególnie bez Pepe i Ramosa. Tymczasem nawet jeśli obrona miała gorszy dzień, błyskotliwy atak niwelował ten mankament (Deportivo), jeśli gra się nie kleiła, dobra gra w obronie zapewniła spokój (Xerez). Do niedawna można było podnosić zarzut, że brak dotychczas było klasowego przeciwnika. Takim na pewno był jednak Villareal, nawet jeśli w kiepskiej formie, po kiepskim początku sezonu. Szczególnie na El Madrigal. Tymczasem Real pewnie i w dobrym stylu odnotował czwarte zwycięstwo z rzędu.

Ronaldo wskoczył już na najwyższe obroty, Kaka niewiele mu ustępuje, swoją wartość dla tej drużyny każdym występem podkreśla Granero, w najlepszej formie od dawna jest Guti, Lassana Diarra potwierdza pretensje do miana czołowego defensywnego pomocnika, bardzo solidnie gra Raul Albiol, przyzwoicie – Garay. Do niedawna można było mieć wątpliwości co do jakości napastników. Ale po dwóch bramkach Benzemy z Teneryfą jego dorobek zrobił się całkiem przyzwoity. Pozwolę sobie jednak zachować swoje wątpliwości co do tego czy to zawodnik nadający się już teraz do bycia głównym napastnikiem Realu. Niestety Higuain chyba zagubił się w nowym kształcie zespołu. Na Raula zawsze można co prawda liczyć, ale osobiście spodziewałem się wielkiego powrotu Ruuda. Nie jest on jeszcze wykluczony, ale w związku z kontuzją odwlecze się przynajmniej o miesiąc.
Czas jednak gra na korzyść Realu. Z każdym meczem są bardziej zgrani. Wracają do gry Pepe, Ramos a także Diarra.

Oczywiście nie znaczy to, że Real z łatwością coś wygra w tym sezonie. Barcelona zaczęła sezon równie mocno. Równie dobrze co Ronaldo w Realu odnalazł się Ibrahimovic w Barcelonie. Tymczasem w niedzielę bez wątpienia najcięższy test w tym sezonie – wyjazd na Sanchez Pizjuan. Porażka zapewne wyzwoli falę wątpliwości ze strony osób źle Realowi życzących, żadne zwycięstwo jednak głosów wątpliwości nie uciszą. Te zamilknąć mogą dopiero po zwycięstwie na Santiago Bernabeu – w finale Ligi Mistrzów.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/feed/