Giganci w opałach
Faza grupowa Ligi Mistrzów zazwyczaj jest tylko formalnością, szansą dla słabszych zespołów na zagranie meczu z największymi klubami Europy, czasem nawet uzyskując dobry wynik. Od czasu do czasu jakiś zespół spoza elity przebijał się wyjątkowo do 1/8, czasem któraś z uznanych marek będąca akurat w kiepskiej formie odpadała, ale główni faworyci zazwyczaj bez pudła stawiali się w komplecie w 1/8.
Tym razem sytuacja jednak ma się inaczej. Poza burtą LM już na etapie fazy grupowej może znaleźć się paru murowanych faworytów. Przyjrzyjmy się bliżej ich sytuacji.
Bayern Monachium
Ostatnim czasy ciężko oszacować potencjał tego zespołu. Zmieniają się trenerzy, zmieniają piłkarze i o ile ciągle w Niemczech to Bawarczycy najregularniej sięgają po tytuł mistrza tak w Europie już od dłuższego czasu mało kto się z nimi poważnie liczy. W tym sezonie miało się to zmienić – skrzydła RR (Ribery i Robben) miały być najmocniejsze w Europie i ponieść Bayern daleko w LM. Grono, jak się wydawało, świetnych napastników tj. Klose czy Toni uzupełnił znakomity Mario Gomez. Tymoszczuk wzmocnił środek pola. A jednak Bayern wcale nie wydaje się mocniejszy. Wręcz przeciwnie.
Klose i Toni wyglądają jak cienie samych siebie sprzed lat. Młodzi też już nie są, więc szanse na to, że dadzą coś jeszcze z siebie są niewielkie. Ciężar ataku spoczywa więc na Gomezie i młodziutkim Mullerze.
Słabiej niż wcześniej wygląda Bayern w defensywie. Gdzie te czasy kiedy Bawarczycy byli znani ze swojej żelaznej defensywy? Dzisiaj, po stracie Lucio, w monachijskiej drużynie brak choćby jednego solidnego środkowego obrońcy.
Środek pola cierpi na syndrom Interu (do niedawna) – wielu stosunkowo wysokiej klasy zawodników o nastawieniu defensywnym i ani jednego solidnego rozgrywającego.
Ani Butt ani Rensing nie są też mocnymi punktami w bramce.
Do wszystkich tych problemów doszedł nowy trener – Luis van Gaal. Trener to dość specyficzny, mówiąc delikatnie. Adaptacja do jego stylu gry przychodzi opornie.
Do tych problemów doszła ciężka grupa – z mistrzem Francji, Bordeaux oraz Juventusem. Remis u siebie z Juve i porażka z Bordeaux sprawiły, że teraz co najwyżej Bawarczycy mogą liczyć, że Bordeaux pokona Juve a potem na Stadio Olimpico Bayern będzie mógł próbować wydrzeć Juve awans. Szanse jednak są marne.
Liverpool
Nieco podobnie do Bayernu rysuje się w tym roku sytuacja Liverpoolu. Nowa era w historii Liverpoolu pod znakiem Rafy Beniteza zaczęła się z hukiem – od wygrania Ligi Mistrzów po niezapomnianym finale w Istambule. Od tego czasu jednak drużyna pomimo ogromnych nakładów nie wydaje się rozwijać. O skuteczność polityki transferowej Beniteza można się spierać, ale sytuacja nie wygląda dobrze. Szwankuje obrona, Carragher z roku 2009 wydaje się już być dużo słabszą wersją samego siebie sprzed paru lat, a na dodatek nie ma dla niego solidnego partnera. Agger i Skrtel to bez wątpienia solidni zawodnicy, ale o małych szansach na wtargnięcie się do topu środkowych obrońców. Brakuje choćby jednego solidnego lewego obrońcy, bo Fabio Aurelio już chyba formy z najlepszych lat w Valencii nie odzyska.
Środek pola kolejny rok z rzędu nie może się doczekać solidnych skrzydłowych, Riera nie do końca przekonuje Beniteza, a na prawym skrzydle z konieczności kolejny sezon gra pracowity, ale jednak daleki umiejętnościami od klasy światowej Dirk Kuyt. Dodatkowo dla genialnego Torresa kompletnie brak jest zmiennika. Nie do przecenienia jest też strata Alonso i ciężko uwierzyć, że wypełni po nim lukę Aquilani.
Patrząc na tą drużynę nie można oprzeć się wrażeniu, że część obecnie grających zawodników jest słabsza od zdobywców Istambułu – Aurelio jest słabszy od Riise, Skrtel od Hyppi, Carragher ’09 od Carraghera ’05, Lucas/Aquilani od Alonso, Riera od Kewella. Ten sezon jak na razie potwierdza, że zespół się nie rozwija. A trudna grupa zrobiła swoje. Jak na razie Liverpool nie wygrał żadnego z meczów z rywalizującymi o awans z grupy Fiorentiną i Lyonem.
Teraz Liverpool musi liczyć na to, że Fiorentina nie poradzi sobie z Lyonem, co da szansę Liverpoolowi na wydarcie Fiorentinie awansu na Anfield. O ile poradzi sobie wcześniej z Debrecenem.
Inter
Tutaj dochodzimy do chyba najbardziej fascynującej grupy. Z pozoru klasyka fazy grupowej LM – dwóch potentatów, którzy w cuglach biją dwóch outsiderów a w meczach między sobą rozstrzygają kto wychodzi z pierwszego, a kto z drugiego miejsca.
Ta grupa jednak kryje w sobie pewne niespodzianki. Przede wszystkim – jest to jedyna grupa faktycznych mistrzów – każda z drużyn to mistrz swojego kraju. A także, na dzień dzisiejszy, lider swojej ligi. Owszem, Ukraina i Rosja to może jeszcze nie absolutna czołówka, ale już nikt przy zdrowych zmysłach nie bagatelizuje drużyn ze wschodu. O Rubinie Kazań wiadomo dotąd przeciętnemu kibicowi było mało, ale jeśli drużyna drugi rok z rzędu bije do tytułu mistrza Rosji takie drużyny jak CSKA czy Zenit to jest wystarczający dowód by brać ich na poważnie.
Natomiast Dynamo Kijów i Szachtar również od lat potwierdzają, że są solidnymi europejskimi markami.
Do dobrej formy zespołów ze wschodu Inter dołożył swoje europejskie kompleksy – bezkonkurencyjni we Włoszech od dawna niczego nie potrafią zawojować w Europie. Do 85 minuty meczu z Dynamem w ostatniej kolejce wydawało się, że tym razem będzie jeszcze gorzej i Inter nie wyjdzie z grupy, kosztem któregoś (obu…?) wschodniego zespołu. Dwie bramki w końcówce diametralnie odmieniły sytuację i siedząc na czele swojej grupy są na dzień dzisiejszy faworytami do jej wygrania. Przed nimi jednakże mecz na Camp Nou. Ewentualna porażka znowu bardzo skomplikuje sytuację drużyny Mourinho. Drużyny, która w odróżnieniu od powyższych przypadków, dysponuje kapitalną, szeroką, niesamowicie utalentowaną kadrą. Taką, która musi mierzyć co najmniej w półfinał LM. Odpadnięcie w grupie to byłaby katastrofa.
Barcelona
Odpadnięcie w grupie to byłaby również katastrofa dla Katalończyków. A perspektywa ta staje się coraz bardziej realna. Wszystko zepsuł przegrany mecz na Camp Nou z Rubinem Kazań. Remisy na San Siro i w mroźnym Kazaniu to wyniki do zaakceptowania, ale porażka na Camp Nou zaskoczyła wszystkich. Owszem, pechowa i niezasłużona – ale taka jest piłka. Nie ma też co ukrywać, że w Barcelońskiej drużynie nie wszystko działa jak należy.
Po powrocie ze zgrupowania kadry narodowej błysk i pewność siebie stracił Messi. Sezon zaczął świetnie, ale od paru meczów nie potrafi wrócić do swojej formy. Ile jeszcze potrwa spadek formy? Bo alternatywy dla Messiego Barcelona nie ma.
Niepokojący spadek formy zaliczył też Xavi, odkąd Chico zupełnie wyłączył go z gry w meczu z Almerią. Coraz rzadziej wychodzą mu dokładne penetrujące podania, a bez nich Barcelona jest dużo mniej groźna.
Niepokojące też jest podejście piłkarzy, którzy bagatelizują każdy kolejny niekorzystny wynik, tłumacząc się, że „mieli przewagę”, „zabrakło wyłącznie goli”, „ciężko się gra gdy przeciwnik broni 10 piłkarzami”. Ale ta sytuacja się powtarza. Nikt o zdrowych zmysłach nie zagra teraz z Barceloną otwartej piłki, gdy widać jak bardzo dla niej frustrująca może być solidna i zdyscyplinowana gra defensywna. Z murowaniem bramki będzie się Barcelona mierzyć zapewne w niemal każdym meczu jaki pozostał do końca sezonu. A recepta na solidną gre w defensywnie przeciwko Katalończykom opracowano już dawno – głęboko cofnięta obrona, zagęszczony środek obrony (choćby kosztem odsłonięcia boków), z agresywnie grającą linią pomocy. Jeśli taka drużyna jest dobrze zorganizowania w defensywie, to 75% posiadania piłki nie przekłada się na zbyt wiele okazji bramkowych.
Dewizą Guardioli jest wierność swojemu stylowi gry bez względu na okoliczności. Może jednak czasem by się przydał plan B? Bo plan A coraz częściej zawodzi.
Teraz Barcelona musi absolutnie wygrać z Interem. Interem, który będzie się bronił jeszcze lepiej niż Rubin Kazań w dwóch ostatnich meczach i który jeszcze od niego groźniej będzie kontratakował. Jeśli paru zawodników Barcelony nie podniesie poziomu swojej gry może być ciężko ten mecz wygrać. I Barcelona zamiast pierwszej drużyny, która obroni tytuł Ligi Mistrzów, będzie pierwszym mistrzem od dawna, który nawet nie wyjdzie z grupy.
Barca przeżywa sydrom “po zdobyciu wszystkiego”.. Lepiej dla footballu gdyby się z niego wyleczyli, bo prezentują piękną piłkę. Lepiej także dla Man United , bo wtedy byłaby szansa na rewanż za finał w Rzymie podczas którego akurat wypadł United tzw. “off day” i nie pokazali pełni swoich umiejętności.. Jak tylko do zdrowia wróci Fletcher i Hargreaves to razem z Andersonem pokażą Xaviemu i Iniescie jak ciężko może się grać na pomocy….;)
GLORY MAN UTD!
Zapowiedź meczu Millwall – Wimbledon już na blogu! zapraszam! http://zoltoniebiescy.blox.pl/html