Ciekawy przypadek Rafaela van der Vaarta

Rafael van der Vaart
Podstawowym działaniem w projekcie odbudowy triumfalnej pozycji Realu Madryt już w obecnym sezonie jest system rotacji wśród piłkarzy. Choć nierównomierny, daje szanse szerszej grupie zawodników na poczucie prawdziwej odpowiedzialność za wyniki klubu. Do minionej soboty na opinie najrzadziej wykorzystywanego członka kadry, względem posiadanych umiejętności,  zasługiwał Rafael van der Vaart. Gdy wydawało się, że znalazł się na marginesie zespołu, niespodziewanie wybiegł w meczu z Valladolid w pierwszym składzie. Był to kolejny dowód na to, że kariera Holendra w Madrycie jest nieszablonowa.

Tak jak na przełomie wieków z piłkarskiego urodzaju kraju Tulipanów namiętnie korzystała FC Barcelona, tak w ciągu ostatnich dwóch lat, to w stolicy Hiszpanii zamieszkała prawdziwa holenderska kolonia. Gorsze czasy nadeszły dla niej wraz z powrotem do klubu Florentino Pereza. W wyniku ostatniego okienka transferowego z sześciu przedstawicieli Niderlandów ostały się tylko trzy nazwiska – Van Nisterlooy, Drenthe oraz Van der Vaart. Co ciekawe, w większości prognoz na starcie sezonu ogórkowego przynajmniej dwójka najmłodszych z tego tercetu była typowana do odstrzału. Szczególnie dziwi włączenie do kadrowego obiegu ostatniego z wyżej wymienionych, bo akurat ten transfer wydawał się kwestią czasu. Termin pozwalający na roszady zawodników minął, a Rafael w Madrycie pozostał. Uczynił tak, pomimo że jeszcze 3. sierpnia oficjalnie przyznał, że ma zamiar zdezerterować, ponieważ nowy trener nie znajdzie dla niego miejsca w swojej wizji gry. Reszta klubowych oficjeli poparła stanowisko Pellegriniego, o czym świadczyła choćby sytuacja z wakacyjnego turnieju Peace Cup. W jego trakcie z nr 23 na białej koszulce nie występował już Holender, lecz Esteban Granero. Niecały miesiąc po swojej pierwszej konkretyzującej temat deklaracji, Rafael wyrecytował kolejną. Jej treść zaskoczyła. – Zostaję w Madrycie. Zarząd przyznał, że jestem potrzebny drużynie i dostanę swoje szanse – powiedział z niemałą nutą zaskoczenia w głosie.

Życie Van der Vaarta w Madrycie, to nad wyraz częste popadanie ze skrajności w skrajność. Tak naprawdę można było się tego spodziewać, skoro jedyny warty odnotowania transfer poprzedniego biurowego sternika Królewskich Ramona Calderona przed sezonem 08/09, okazał się tylko alternatywą. Dla kogo? Oczywiście Cristiano Ronaldo, gorączkowo wyczekiwanego w Kastylii już po ubiegłorocznym czempionacie na boiskach Austrii i Szwajcarii. Ponieważ na czekaniu się skończyło, w akcie całkiem przyzwoicie skrywanej paniki sprowadzono piłkarza, który choć w połowie zaspokoi głód Madridistas. 26-letni piłkarz pomny sytuacji z 2007 roku, gdy będąc już na ostatniej prostej negocjacji, nie przeszedł do Valencii – do dziś można znaleźć w sieci jego zdjęcie w trykocie Nietoperzy – nie zastanawiał się długo i z deszczowego Hamburga przeprowadził się do słonecznej stolicy Hiszpanii.

Realowi z zasady trudno jest odmówić, ale zapewne nie każdy wie, że ulubioną drużyną Rafaela od najmłodszych lat była FC Barcelona. W granatowo-bordowej koszulce swego czasu boiskowe czary odprawiał Romario, który do dziś pozostaje idolem wychowanka Ajaxu Amsterdam. Aczkolwiek fanatyzm do klubu z katalońskiej ziemii, nie okazał się na tyle duży, by miał wykluczyć wstąpienie w szeregi Los Blancos. Cała transakcja dużo bardziej uderzyła w rodzinę matki pomocnika, pochodzącej z Hiszpanii. Jej rodzice, zamieszkujący Kadyks, położony w regionie Andaluzji, podobnie jak wszyscy uzależnieni od piłki kopanej obywatele Półwyspu, pasjonują się rywalizacją Realu z Barcą. Co normalne, muszą opowiadać się za jedną ze stron. W ich przypadku wybór padł na Dumę Katalonii. Znalezienie się wnuka po drugiej stronie barykady, łagodnie rzec ujmując, nie przypadło do gustu przede wszystkim dziadkowi, o czym głośno przyznał hiszpańskim dziennikarzom. Na oficjalnej prezentacji Rafaela na Santiago Bernabeu jednak się pojawił, dokładając cegiełkę do zbudowania wokół całego wydarzania pozytywnej i miłej atmosfery.

Miłe były również początki Van der Vaarta na boisku. Gol w debiucie podczas towarzyskiego meczu w Bogocie, zwycięskie trafienie w 2. kolejce z Numancią oraz hattrick przeciwko Sportingowi Gijon w kolejce 4. wywołały powszechny zachwyt. Niestety w niedalekiej przyszłości, tak jak degrengoladę notowała postawa Realu, tak i forma jednego z najlepszych piłkarskich produktów akademii w Amsterdamie ostatnich lat, obniżała swój pułap. Już wówczas można było stwierdzić, że nowy nabytek nie stanie się liderem tak poważnego zespołu w co niektórzy uwierzyli po obserwacji poprzednich klubowych przystanków Holendra, gdzie był najważniejszym boiskowym decydentem. Z kolejki na kolejkę największy talent europejskiego futbolu 2002 roku notował coraz mniej minut na boisku, więc liczba 35 występów w sezonie 08/09 jest zdradliwa. W większości z nich wchodził bowiem na boisko z ławki rezerwowych. Pięć bramek na koncie, z których aż cztery zdobył na samym starcie rozgrywek jeszcze lepiej unaoczniają, iż ostatni sezon może spisać na straty.

Z takiego stanu rzeczy nie był zadowolony nowo-stary Pan i Władca klubu z Conche Espina 1 – Florentino Perez. Dlatego też 26-letniemu Holedrowi mógł zaproponować jedynie zmianę miejsca pracy. Tyle tylko, że chętnych w pełni deklarujących swoją gotowość, by sprostać sportowym oczekiwaniom piłkarza, bądź klubowego księgowego nie było wielu. Perez chciał zarobić i odzyskać choć cześć profitów, jakie wyłożył tego lata na wzmocnienia, a także tych, które rok wcześniej przesłano z Madrytu na konto HSV i Ajaxu – w sumie 13 mln euro. Po głębszej analizie, Królewscy jeśli już decydowali się na sprzedaż, to w pierwszej kolejności tych zawodników, na których pozbyciu mogli coś klarownego zarobić i posiadających akurat urodzaj na swojej pozycji. 26-latek do tego grona ostatecznie się nie zaliczył, bo znacznie lepiej klub mógł zarobić - i ostatecznie zarobił - na sprzedaży do Interu Wesley Sneijdera, a więc gracza o bardzo podobnych predyspozycjach. Szefostwo najlepszego klubu świata XX wieku zmieniło tym samym wcześniejsze stanowisko w sprawie Van der Vaarta. Zapewnienie czynnego udziału w tworzeniu wyjątkowego zespołu przyszło im z łatwością.

Po blisko dwóch miesiącach od rozpoczęcia rozgrywek La Liga, można już ocenić wiarygodność obietnicy. Na razie zdaje się być tylko zbiorem słów rzuconym na wiatr. Prawdziwą szansę Rafael dostał przecież w dopiero co zakończonej 7. kolejce. O kilkunastominutowych ogonach w meczach z Villarreal i Sewillą nie powinienem nawet wspominać, bo wyglądają i brzmią żałośnie. Pojawią się głosy, że przyzwoity występ przeciwko Valladolid przyniesie pozytywne  skutki w przyszłości. Osobiście mocno w to wątpię. Dlaczego? W minioną sobotę Kaka nie zagrał od pierwszej minuty bynajmniej nie z powodu obniżki formy, lecz przemęczenia po zgrupowaniu reprezentacji. Rola zastępcy Brazylijczyka, gdy ten znajdzie się na L4 lub po prostu będzie przemęczony, nie jest zbyt znośną perspektywą dla Van der Vaarta, ale inną trudno mu przypisać. Biorąc pod uwagę smykałkę tego piłkarza do gry na pozycji ofensywnego pomocnika i taktykę Pellegriniego, najczęściej opierającego drugą linię na klasycznych defensywnych pomocnikach, Rafa stał się alternatywę tylko dla Kaki, bądź w ostateczności Ronaldo. A takowy fakt  może jedynie wydłużyć  wyczekiwanie na kolejną możliwość zaprezentowania się w dłuższym wymiarze czasowym. W konsekwencji oznaczać będzie tylko wzrost frustracji, co w przypadku VdV, jak na dłoni było widać w ubiegłym sezonie – im mniej wychodziło mu na boisku, tym bardziej nerwowo poczynał sobie w kolejnych spotkaniach.

Na swoje nieszczęście, choć z pewnością wielu uznałoby je za drogocenny dar, Rafael jest zawodnikiem zawieszonym w piłkarskiej hierarchii pomiędzy średniakami, a graczami którzy zasługują na miano artystów w swoim fachu. A takie futbolowe typy mają najgorzej, ponieważ ciężko im o poczucie spełnienia własnych ambicji, które trudno skonkretyzować. Ulotna świadomość bycia za dobrym dla jednej drużyny, a niedługo później za słabym dla drugiej jest ciężka do lekkiego strawienia. Oczywiście zawsze pozostaje  wybór mniejszego zła – przenosiny do słabszego klubu, gdzie można pozować na największą gwiazdę. Ale w tym przypadku nie było to wcale decydującym problemem. Van der Vaart zmienił swoje stanowisko nie tylko z powodu decyzji zarządu Realu, czy niechęci do ponownego obracania się w gronie przeciętniaków. Otóż ze znacznie większym problemem musiał zmierzyć się w tym samym czasie w życiu prywatnym. U starszej o pięć lat małżonki Sylvie, tuż przed wakacjami wykryto nowotwór piersi. Zaangażowanie w walkę o powrót swojej połowicy do zdrowia nie miało prawa zostać przesłonięte przez zawodowe ambicje. A patrząc pod tym kątem, przedłużenie pobytu w Madrycie było dla fizycznej i psychicznej kondycji żony najlepszą opcją. Opcją, która na pewno przyczyniła się do ostatecznego zwycięstwa ze śmiercionośną chorobą. Z tego fragmentu swojej kariery w stolicy Hiszpanii Rafa może być akurat dumny.


Oceń ten wpis:
SłabyTaki sobieŚredniDobryBardzo dobry (11 głosów, średnia: 4,36 na 5)
Loading ... Loading ...



Be social
Wykop Gwar Dodaj do zakładek



1 komentarz do “Ciekawy przypadek Rafaela van der Vaarta”

  1. Gummy bear mówi:

    Too long !

Dodaj komentarz

Komentarze zawierające wulgaryzmy, obrażające czytelników lub właściciela bloga zostaną skasowane.
Moderacja komentarzy jest aktywna. Nie wysyłaj swojej wiadomości dwa razy.
Możesz skorzystać z następujących tagów XHTML: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote> <code> <em> <i> <strike> <strong>

Chcesz mieć swój własny avatar na Soccerlogu? Przeczytaj FAQ, to tylko kilka minut!