Klasa Lassa

lassana_diarra.jpg
Czy jest możliwe, aby Jose Mourinho i Arsene Wenger nie poznali się na ogromnym talencie swojego podopiecznego? Jego przypadek pokazuje, że owszem. Obaj panowie mają czego żałować, bo całkiem niedawno wypuścili ze swych rąk zawodnika, który służył za zapchajdziurę albo grzał ławę, a dziś jest głównym dyrygentem galaktycznego Realu. Oto Lassana Diarra, „dziesiątka” z Santiago Bernabeu.

Minie jeszcze sporo czasu, zanim naszpikowana gwiazdami drużyna Manuela Pellegriniego wrzuci odpowiedni bieg. Ale jednego jestem pewien – gdyby cała drużyna prezentowa formę Diarry, byłbym spokojny o jej wyniki. Jeszcze przed sezonem mogło się wydawać, że Francuza w nowym projekcie Florentino Pereza czeka gra w cieniu Xabiego Alonso albo nawet ławka rezerwowych. Tymczasem Lass (bo taki sobie wybrał w Hiszpanii przydomek) zaimponował formą już w sparingach. Na początek sezonu, w meczu przeciwko Deportivo przyćmił pozostałych, kosztujących razem blisko ćwierć miliarda euro kolegów i został bohaterem spotkania.

Kibice zgromadzeni na Santiago Bernabeu nie mogli się spodziewać, że główną postacią inauguracyjnego meczu zostanie ten niski (mierzący zaledwie 170 cm) Francuz. A jednak – dlaczego? Bo potrafi znakomicie czytać grę i doskonale ustawia się na boisku. Nie boi się walki w środku pola, a dzięki swojej zwrotności potrafi oszukać niemalże każdego przeciwnika. Może też zaskoczyć obronę znakomitym prostopadłym podaniem do napastników. W meczu z Deportivo nie było praktycznie żadnej akcji Realu, która nie przeszłaby przez Lassa. Dzielił i rządził, wziął na swoje barki odpowiedzialność za grę madryckiego zespołu, przyćmił Xabiego Alonso, a swój występ zwieńczył strzeleniem zwycięskiego gola (pierwszego w Realu). Nie dość, że Diarra świetnie radzi sobie jako klasyczna „piątka”, czyli defensywny pomocnik, to jeszcze poprawił swoją grę w ataku, na efekty czego nie czekaliśmy długo. Zresztą, przejął „dziesiątkę” po Wesleyu Sneijderze, a ten numer zobowiązuje.

Furora, jaką Lass robi w Madrycie, budzi podziw, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę jego piłkarską przeszłość. Jako dwudziestolatek, w 2005 roku, trafił do Chelsea. W ciągu dwóch lat na Stamford Bridge rozegrał ledwie trzydzieści meczów i, choć klub wybrał go swoim najlepszym graczem młodego pokolenia w sezonie 2005-06, to jednak konkurencja w składzie „The Blues” (m.in. Claude Makelele, którego następcą jest dziś obwoływany Diarra) nie pozwoliła mu na rozwinięcie skrzydeł. W 2007 roku Lassa przygarnął Arsene Wenger, ale nie znalazł dla niego miejsca w podstawowym składzie Arsenalu. Frustracja gracza rosła, a jej efektem był transfer do Portsmouth. Dopiero na Fratton Park stał się pierwszoplanową postacią zespołu, z którym zdobył FA Cup. Pierwszego stycznia 2009 roku został oficjalnie graczem Realu Madryt. Kwota dwudziestu milionów euro, którą wyłożył za tego średnio znanego gracza Ramon Calderon, budziła obawę kibiców Realu, czy aby nie będzie to kolejny przepłacony gracz, który miał rzekomo zostać godnym następcą Claude’a Makelele.

Pokerowa zagrywka byłego już prezesa „Królewskich” opłaciła się. Wobec urazów Mahamadou Diarry czy Wesleya Sneijdera, trzeba było wypełnić lukę w środku pola. Lass od razu wskoczył do podstawowej jedenastki Realu i wraz z Fernando Gago odpowiadał za czarną robotę. Niemal od początku – z racji wyglądu, a także stylu gry – zaczęto go nazywać „drugim Makelele”. Wydaje mi się, że Diarra stoi przed ogromną szansą, aby przerosnąć swojego starszego kolegę. Jeśli dalej będzie prezentował tak dobrą formę, jest to niemal pewne. Nasuwa się pytanie – jak to możliwe, że piłkarz grający niewiele w Premier League stał się jednym z najlepszych pomocników La Liga? Mam swoje wytłumaczenie – na Wyspach futbol opiera się na sile i szybkości, natomiast w Hiszpanii więcej poświęca się technice. Wątły i niski Lass imponuje zwrotnością, grą pod presją rywala i te walory decydują o jego powodzeniu na półwyspie Iberyjskim. Owszem, zdarzają mu się spotkania, w których popełnia błędy, jak dwumecz z Liverpoolem czy słynne 2:6 z Barceloną, ale wydaje mi się, że przez te pół roku gry w Madrycie Diarra dorósł do tego, by dźwigać ciężar odpowiedzialności za Real. Jest wielce prawdopodobne, że wraz z Xabim Alonso i Kaką stworzy tercet na miarę barcelońskiego (Toure, Xavi, Iniesta).

Gdyby ktoś trzy miesiące temu oznajmił Florentino Perezowi, że najbardziej wartościowym graczem nowego, galaktycznego Realu będzie Lass Diarra, Flo pewnie uśmiechnąłby się pod nosem. Dziś jednak może dziękować „starej miotle”, Ramonowi Calderonowi, za dokonanie tego dziwnego – jak się wtedy wydawało – transferu…


Oceń ten wpis:
SłabyTaki sobieŚredniDobryBardzo dobry (6 głosów, średnia: 4,17 na 5)
Loading ... Loading ...



Be social
Wykop Gwar Dodaj do zakładek



3 komentarzy do “Klasa Lassa”

  1. Austin mówi:

    Świetny tekst, wreszcie ktoś docenił Diarrę, w końcu widac jak dużą pracę wkłada on w grę Realu.

  2. arfer mówi:

    Nie róbcie burzy po pierwszym dobrym meczu..

    Real pogra razem parę tygodni / miesięcy i zobaczymy, czy Lass przede wszystkim będzie miał możliwość gry na takim poziomie i w taki sposób. Czy też istotniejsze dla Pereza będzie miejsce dla nowo sprowadzonych gwiazd, nie bacząc na ich formę.

  3. ladzinsky mówi:

    Bardzo dobry artykuł, muszę jednak przyznać, że o ile niewiadomą była forma nowych nabytków Realu w fazie aklimatyzacji, o tyle gra Lassa od początku jego przygody z Królewskimi jest naprawdę bardzo dobra. Można było zauważyć to już w poprzednim sezonie i zapewne dalej tak będzie. Wprawdzie warunki fizyczne nie są jego atutem, ale na pewno nie przeszkadza mu to w byciu świetnym zawodnikiem.

Dodaj komentarz

Komentarze zawierające wulgaryzmy, obrażające czytelników lub właściciela bloga zostaną skasowane.
Moderacja komentarzy jest aktywna. Nie wysyłaj swojej wiadomości dwa razy.
Możesz skorzystać z następujących tagów XHTML: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote> <code> <em> <i> <strike> <strong>

Chcesz mieć swój własny avatar na Soccerlogu? Przeczytaj FAQ, to tylko kilka minut!