Soccerlog.net » Ogólne http://soccerlog.net Futbol w najlepszym wydaniu Wed, 12 May 2010 15:21:03 +0000 http://wordpress.org/?v=2.8.1 en hourly 1 Bezrożny Jeleń http://soccerlog.net/2010/02/15/bezrozny-jelen/ http://soccerlog.net/2010/02/15/bezrozny-jelen/#comments Mon, 15 Feb 2010 21:25:03 +0000 miancio http://soccerlog.net/2010/02/15/bezrozny-jelen/ Jeleń Dudek, Bąk, Zając, Kokoszka, Wilk. Takie trochę zoo z naszej reprezentacji na przestrzeni lat się zrobiło. Zoo, dodajmy, niezbyt ogarnięte, bo i rodowici, i zagraniczni dozorcy nie potrafili sprostać zadaniu okiełznania rozwydrzonych stworzeń. I wśród tego całego bałaganu, ryku, ptasiego śpiewu i kicania, wyłonił nam się całkiem sympatyczny Jeleń. Ireneusz Jeleń. W jego wypadku nazwisko nie ma nic wspólnego życiowymi perypetiami. Przeciwnie - to on robi z obrońców Ligue 1 frajerów.
»Czytaj dalej

Tagi:

]]>
Jeleń
Dudek, Bąk, Zając, Kokoszka, Wilk. Takie trochę zoo z naszej reprezentacji na przestrzeni lat się zrobiło. Zoo, dodajmy, niezbyt ogarnięte, bo i rodowici, i zagraniczni dozorcy nie potrafili sprostać zadaniu okiełznania rozwydrzonych stworzeń. I wśród tego całego bałaganu, ryku, ptasiego śpiewu i kicania, wyłonił nam się całkiem sympatyczny Jeleń. Ireneusz Jeleń. W jego wypadku nazwisko nie ma nic wspólnego życiowymi perypetiami. Przeciwnie – to on robi z obrońców Ligue 1 frajerów.

Cholera, dawno nie byłem tak dumny z Polaka, grającego za granicą. Chyba ostatni raz, kiedy Jurek Dudek upokorzył Milan w finale Ligi Mistrzów. Od tego czasu nic. Kompletnie nic. Smolarek miał zwojować Hiszpanię, Kuszczak wygryźć van der Sara. Z wielkim żalem stwierdzam, że w tym naszym polskim piłkarskim burdelu nie da się wychować obecnie wystarczająco dobrego zawodnika, aby podbił Europę. Wniosek? Jeleń wychował się sam.

Urodził się 9 kwietnia 1981 roku w Cieszynie. Tam też rozpoczął swoją piłkarską karierę. W tamtejszym Piaście grał zaledwie dwa sezony, aby wiosną 2001 roku przenieść się do Beskidu Skoczków. Miejsca znowu długo nie zagrzał, ale to nie z powodu braku talentu, a w wyniku jego ciągłego szlifowania. Nafciarze z Wisły Płock zacierali ręce, podpisując konrakt z 21-letnim wówczas Irkiem. Zadebiutował 24 sierpnia 2002 roku w wygranym 3:2 spotkaniu z Widzewem Łódź. Pierwsze trafienie zaliczył w następny weekend, pokonując bramkarza poznańskiego Lecha. Później dołożył jeszcze 57 i po 126 oficjalnych spotkaniach w biało-niebieskiej koszulce, w 2006 roku wyemigrował do Francji.

Barwy trykotu się nie zmieniły, ale opinia o piłkarzu ewidentnie tak. Kiedyś, grając w ojczystym kraju, był niedoceniany i raczej mało popularny. Rozgłos zyskał, gdy na Mundialu w Niemczech ośmieszał w fazie grupowej obrońców gospodarzy turnieju. Dziś o Jeleniu słyszy cała piłkarska Polska. Francja również. Aktualnie to według wielu najbardziej wartościowy piłkarz z naszego kraju. W mojej opinii także. Prawdopodobnie dlatego, że nie rzucił się na bardzo głęboką wodę, nie umiejąc jeszcze dobrze pływać. Nie czekał także na hiperofertę z klubu pełnego piłkarskich craków, gdzie prawdopodobnie spaliłby się na wstępie. Wybrał dobre, ale nic ponad to, francuskie Auxerre. Bez wątpienia zrobił dobrze. Jako piłkarz drużyny ze Stade l’Abbé-Deschamps do siatki rywali trafiał 45 razy. Ostatnio – wczoraj w meczu ze Stade Rennes. Polak najlepszym strzelcem zagranicznego klubu – brzmi dumnie. Tym bardziej, że Irek to nie jakiś tam, posługując się już animalistycznym słownikiem, sęp. Jego gole kilkukrotnie dawały ekipie Jeana Fernandeza trzy oczka, a przy tym były jak polskie kobiety – niepoprawnie piękne.

I jak w tym kraju ma być dobrze, skoro człowiek, który podbija serca francuskich kibiców, który doceniany jest przez dziennikarzy, dostając nagrodę Najlepszego Piłkarza Roku 2009, który ma argumenty za tym, żeby wygryźć każdego z napastników naszej kadry, nie ma w niej pewnego miejsca? Wszystkim chyba już udowodnił, że wart jest zaufania, więc dajcie mu to, na co zasłużył. Dajcie Irkowi reprezentować narodowe barwy nie w końcówkach spotkań, ale od pierwszej minuty. Nie macie wszak do czynienia z balangowiczem, osobą nieułożoną i chaotyczną. Oddany w piłce i życiu prywatnym, ojciec dwojga dzieci, szczęśliwy mąż. Widać z Jelenia jelenia nie zrobisz.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/15/bezrozny-jelen/feed/
Polska szansa na sukces http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/ http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/#comments Fri, 12 Feb 2010 08:58:24 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/ Polska szansa na sukces W przekonaniu, że miniony weekend był dla polskiej piłki czasem cudów nie trzeba nikogo chyba specjalnie utwierdzać. Organizacyjno – medialny sukces losowania grup eliminacyjnych EURO 2012 widziały miliony ludzi, dzięki czemu jak świat długi i szeroki rozległa się wieść, że Polak – z „małą” pomocą – potrafi. Jest jednak coś jeszcze, za co należą się naszym działaczom pochwały, i to solenne. Sukces sportowy!
»Czytaj dalej

Tagi: Reprezentacja Polski,

]]>
Polska szansa na sukces
W przekonaniu, że miniony weekend był dla polskiej piłki czasem cudów nie trzeba nikogo chyba specjalnie utwierdzać. Organizacyjno – medialny sukces losowania grup eliminacyjnych EURO 2012 widziały miliony ludzi, dzięki czemu jak świat długi i szeroki rozległa się wieść, że Polak – z „małą” pomocą – potrafi. Jest jednak coś jeszcze, za co należą się naszym działaczom pochwały, i to solenne. Sukces sportowy!

Choć w zgodnej opinii większości dziennikarzy i komentatorów, sobotnio-niedzielny zjazd oficjeli miał mieć dla piłkarskiej części Polski znaczenie wyłącznie prestiżowe (sam byłem piewcą tej jakże krzywdzącej teorii, za co w tym miejscu się kajam), to w konsekwencji okazało się, że i sportowo udało nam się coś ugrać. Ugrać i to całkiem sporo. Co prawda udało się tylko dzięki magnetyzmowi i mocy zakulisowej atmosfery, ale jednak. Z dala od dziesiątek fleszy, dyktafonów i wścibskich reporterów, siedząc przy suto zastawionym polskimi potrawami i napojami stole (podobno niejeden delegat z zagranicy nieśmiało dopominał się o tradycyjną wódeczkę), na co dzień poważni prominenci i szanowani trenerzy mogli pozwolić sobie na więcej swobody – tyleż w zachowaniu, co w składanych deklaracjach. Tak to sobie tłumaczę, no bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że dotychczas zepchnięta na głęboki margines reprezentacja Polski od teraz będzie obracać się w towarzystwie elit?

Czerwiec z ‘La Furia Roja’

Mając w pamięci klasę ostatnich sparing partnerów zespołu Franciszka Smudy i okoliczności, w jakich rozgrywane były mecze kontrolne, jak bomba na Hiroszimę spadła na przeciętnego kibica wieść o planach PZPN i Sportfive dotyczących doboru ewentualnych rywali do nadchodzących potyczek. Po Kanadzie, Tajlandii i Singapurze szczytem marzeń byliby Belgowie, Austriacy czy Szwedzi, ekstatycznie zareagowano by na Rosję czy Portugalię. Jaka reakcja będzie więc odpowiednia na wieść, iż 8 czerwca reprezentacja Polski będzie ostatnim sparing partnerem przed mundialem dla Hiszpanii?! Hiszpanii – mistrza Europy, Hiszpanii – głównego pretendenta do tytułu mistrza Świata, Hiszpanii – zespołu, którego trzon stanowią gwiazdy Barcelony, Realu, Sevilli i Valencii. Sam pomysł ogrywania kadrowiczów w starciach z najlepszymi jest przedni. Bo, od kogo, jak nie od Ikera Casillasa Tomasz Kuszczak powinien uczyć się gry na przedpolu? Kto jak nie Carles Puyol i Gerard Pique ma stanowić wzór do naśladowania dla polskiej pary stoperów Żewłakow – Glik? Czyje panowanie nad piłką, wizję i przegląd pola jak nie Davida Silvy, Xaviego i Andresa Iniesty mają naśladować Obraniak, Błaszczykowski czy Murawski? Czy wreszcie, z kim jak nie z Davidem Villą może skonfrontować boiskową klasę „gwiazdor boisk rodzimych” Robert Lewandowski?

Uczmy się od najlepszych, bo tylko tak można się solidnie przygotować. I choć na chwilę obecną i stan w jakim znajduje się polska kadra, mecze z Hiszpanią Serbią czy Anglią i Włochami – które są kandydatami na kolejnych rywali – przypominają trochę sen wariata, w tym szaleństwie jest metoda. Pytanie jest tylko jedno: jak dopiero kształtujący się zespół i kąśliwa opinia publiczna zareagują na pół tuzina goli, które nie tylko z Madrytu czy Londynu, ale i Belgradu a nawet Genewy nie raz przyjdzie wywieźć w plecakach Franzowi Smudzie i jego podopiecznym? Jeżeli tak gorzkie pigułki z góry wliczymy w koszty, a na dodatek nauczymy się je bez grymaszenia przełykać, sparingi ze światowym topem można wziąć wyłącznie za dobrą monetę.

Dwa nagie miecze

Ale zakontraktowanie atrakcyjnych rywali to nie jedyny sukces polskiej dyplomacji. Warto także, choćby wspomnieć o inicjatywie niemieckiej federacji piłkarskiej (DFB), której szef Theo Zwanziger (ten sam, który aktualnie toczy zaciekłą wojnę z selekcjonerem Joachimem Lowem i dyrektorem reprezentacji Oliverem Bierhoffem o kontrakty) wraz z przedstawicielami strony polskiej, prezesem Grzegorzem Lato i ministrem sportu Adamem Gierszem proklamowali nawiązanie współpracy na niwie szkolenia młodzieży, a dokładniej szkolenia instruktorów, którzy następnie nabytą wiedzę mieliby przelewać do głów młodych adeptów futbolu, którzy do tej pory niby wiedzieli, że coś takiego jak szkolenie młodzieży istnieje, jednak nie do końca doświadczali tego na własnej skórze. Zrobiono więc krok w stronę, w którą dotychczas niewielu chciało podążać. Być może już jesienią Niemcy, wzorem Hiszpanów dadzą namówić na sparing. Okazja jest wyśmienita – sześćsetlecie bitwy pod Grunwaldem. Franz, szable w dłoń!

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/12/polska-szansa-na-sukces/feed/
Przenieśmy Telekamery http://soccerlog.net/2010/02/10/przeniesmy-telekamery/ http://soccerlog.net/2010/02/10/przeniesmy-telekamery/#comments Wed, 10 Feb 2010 19:13:59 +0000 rvn http://soccerlog.net/2010/02/10/przeniesmy-telekamery/ Przenieśmy Telekamery Jeżeli wydawało się komuś, że polski sport nie może upaść niżej aniżeli mecz z rezerwami Singapuru, niż Marcin Najman występujący w bitwie zwanej "walką stulecia", jest w sporym błędzie. Komuś bardzo zależy na sprowadzeniu wizerunku polskiego sportu na samo dno.
»Czytaj dalej

Tagi:

]]>
Przenieśmy Telekamery
Jeżeli wydawało się komuś, że polski sport nie może upaść niżej aniżeli mecz z rezerwami Singapuru, niż Marcin Najman występujący w bitwie zwanej “walką stulecia”, jest w sporym błędzie. Komuś bardzo zależy na sprowadzeniu wizerunku polskiego sportu na samo dno.

Od paru dobrych lat cała wiejska biesiada zwana również dorocznymi “Telekamerami” (w tym roku już nawet telewizja tego nie pokazywała) bawiła coraz bardziej. Jednak to, co stało się kilkanaście dni temu, przeszło wszelkie granice dobrego smaku. Otóż po raz drugi z rzędu komentatorem sportowym roku został Maciej Kurzajewski. Tak, ten Kurzajewski. Sama nominacja jest już skrajnie kretyńska, bo komentatorem to on wcale nie jest. Jego jedynym zadaniem jest struganie wariata i robienia dobrej miny do kamery podczas gdy za jego plecami jakieś polskie pseudo-gwiazdki, znane głównie z durnych wypowiedzi lub drewnianego aktorstwa jeżdżą na łyżwach. Ludzie, bądźmy poważni. Jak on mógł wyprzedzić Mateusza Borka? Dlaczego tej nagrody nie zdobył w takim razie Zygmunt Hajzer? Jak w nominacjach mogło braknąć motorniczego z Ursynowa? Powiedzmy sobie szczerze – Kurzajewski na tę nagrodę zasługuje tak samo jak Zdzisław Podedworny na Akutagawa Prize. Czyli wcale. Przypuszczam, że gdyby nominowany został Lech Wałęsa, to i on mógłby załapać się na statuetkę.

Jeżeli prosić o głosy, pytać o zdanie, to ludzi upoważnionych do tego. Dlatego prezydenta wybrać może osoba pełnoletnia, a nie uczeń szkoły podstawowej. Bo jest do tego kompetentna. Dlaczego więc w tym wypadku o nagrodach sportowych ma decydować indywiduum, które jest gotów pomylić Dariusza Szpakowskiego z Karolem Bieleckim? Albo Hanką Bielicką? Jeżeli już pytać w gazecie, to w Playboyu. Tam wyniki bardziej odpowiadałyby rzeczywistości. A już najlepiej w periodyku o profilu sportowym. Trzeba określić sobie odpowiednią grupę docelową.

Można się domyślać, że większość ogółem oddanych głosów pochodzi od gospodyń domowych, których drugim życiem jest telewizor i seriale. Jako że taniec jest ostatnimi czasy wszechobecny w polskim show-biznesie, to jego lodowa odmiana transmitowana przez TVP również. To właśnie kobiety określane mianem “pani domu” zadały ten bolesny i jakże kompromitujący cios dla polskiego sportu. Można się domyślać jak wyglądał przebieg oddania głosu – tego nie znam, ten ma jakieś dziwne nazwisko, o tym to pierwsze słyszę…o, jest Kurzajewski. Ten fakt pokazuje ogrom degrengolady całego przedsięwzięcia jakim w naszym pięknym kraju jest sport. Kiedyś cała Polska żyła komentarzem śp. Jana Ciszewskiego, drużyną Kazimierza Górskiego i jego całą otoczką. Nawet mało zorientowany Polak był w stanie wymienić kilku polskich piłkarzy, których z resztą pamięta do dziś.

Owszem, zarzucić ktoś może, że jest to konkurs ogólnotelewizyjny i każda tematyka, którą możemy obejrzeć na swoich ekranach, ma prawo być uwzględniona. W takim razie nominujmy podmioty, które rzeczywiście się do tego nadają. Jeżeli wchodzimy do obuwniczego, to nie pytamy o kilogram mielonych. Jeżeli wybieramy komentatora, nie nominujemy prezentera czy prowadzącego teleturniej albo inne show.

Jeżeli wszystko to będzie rozwijało się takim tempem, to niebawem zwykły śmiertelnik dostanie swoją Telekamerę. Z kategorią nie powinno być problemu – najszybciej wysyłający smsy na wszelakie konkursy, najmilszy głos na antenie, najlepszy ubiór w talk-show, najbardziej dopasowana koszula do krawatu w programach między siedemnastą, a osiemnastą…

CZYTAJ RÓWNIEŻ NA MOIM BLOGU

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/10/przeniesmy-telekamery/feed/
Etap pierwszy – kompletny http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/ http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/#comments Mon, 08 Feb 2010 16:41:29 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/ Etap pierwszy - kompletny Wszystko jasne. Pierwszy polski akcent EURO 2012 za nami, choć jeszcze niedawno trudno było w ogóle uwierzyć, że połączone siły Polaków i Ukraińców okażą się wystarczające, by podołać organizacji tak wielkiej imprezy. A jednak, udało się i dziś – na przekór zastępom malkontentów i sceptyków – już wiadomo, że europejski czempionat zespołów narodowych roku 2012 zostanie rozegrany między innymi na polskich stadionach w liczbie czterech! Zanim jednak do tego dojdzie i nim fani futbolu na Starym Kontynencie będą mogli delektować się stricte turniejową rywalizacją, czeka ich preludium w postaci eliminacji. A te, wcale nie powinny być mniej elektryzujące niż impreza docelowa.
»Czytaj dalej

Tagi: Euro 2012,

]]>
Etap pierwszy - kompletny
Wszystko jasne. Pierwszy polski akcent EURO 2012 za nami, choć jeszcze niedawno trudno było w ogóle uwierzyć, że połączone siły Polaków i Ukraińców okażą się wystarczające, by podołać organizacji tak wielkiej imprezy. A jednak, udało się i dziś – na przekór zastępom malkontentów i sceptyków – już wiadomo, że europejski czempionat zespołów narodowych roku 2012 zostanie rozegrany między innymi na polskich stadionach w liczbie czterech! Zanim jednak do tego dojdzie i nim fani futbolu na Starym Kontynencie będą mogli delektować się stricte turniejową rywalizacją, czeka ich preludium w postaci eliminacji. A te, wcale nie powinny być mniej elektryzujące niż impreza docelowa.

W postsocjalistycznej scenerii warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, w towarzystwie najznamienitszych notabli europejskiej piłki nożnej, spośród 51 reprezentacji rozlosowano grupy eliminacyjne. Ostateczne rozwiązania, które w dużej części są wynikiem ślepego losu w osobach Andrzeja Szarmacha, Zbigniewa Bońka, Andrija Szewczenki i Oleha Błochina już teraz rozpalają emocje, a potyczki Niemców z Turkami i Austriakami czy starcia Holendrów ze Szwedami zapowiadają się jako świetny aperitif do polsko – ukraińskiego głównego dania. Ale nie aspekt sportowy jest dziś najważniejszy – bynajmniej nie dla Polaków. Na szczególne brawa zasługuje bowiem sam sposób przygotowania i przeprowadzenia ceremonii losowania oraz poprzedzającej ją mini-gali. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami Adama Olkowicza wszystko zostało zapięte na ostatni guzik i aż dziw bierze, że tak wielkie, jak na polskie warunki przedsięwzięcie logistyczno – medialne odbyło się bez najmniejszych obsunięć.

Ceremonia ograniczona do absolutnego minimum, aby niepotrzebnie nie tracić jakże cennego czasu okazała się strzałem w dziesiątkę. Oby jednak podobny minimalizm nie towarzyszył powstawaniu infrastruktury. W tym przypadku zalecany, a nawet wymagany jest bowiem rozmach i fantazja, aby EURO nie okazało się klapą. Odrzucając na bok czarnowidztwo nie można się oprzeć wrażeniu, że w odniesieniu do dzisiejszego eventu, podejście w wersji ascetycznej zwyczajnie się opłaciło. Podobnie, jak opłaciło się obsadzenie w roli prowadzących Piotra Sobczyńskiego i przepięknej Ukrainki Mashy Efrosininy. Oboje doskonale się dopełniali, żadne nie wykazywało ochoty do wybicia się ponad współpartnera, choć z wiadomych przyczyn większe wrażenie na zebranych w Sali Kongresowej musiała zrobić „krasiva” Masha. Strach pomyśleć, jak na miejscu Sobczyńskiego odnalazłby się wszechobecny ostatnimi czasy, w różnorakich mediach Maciej Kurzajewski, który wydawałoby się uzurpuje sobie prawo do prowadzenia wszystkich tego typu gal. „Ulubieniec publiczności” musiał się najwidoczniej okazać produktem mało eksportowym, skoro tym razem zdecydowano odstawić go od mikrofonu. Czyżby barierą był język?

Aby nie było zbyt cukierkowo – wszak jesteśmy Polakami, coś musiało nie pójść zgodnie z planem – i na tym ideale da się znaleźć malutką, ale jednak rysę. W tym przypadku chodzi o występ artystyczny, albo to, co pod taką nazwą zostało wpisane do harmonogramu imprezy. Niestety Audiofeels nie sprostali postawionym wymaganiom, wypadli blado, nijako, mało przekonująco. Choć sam pomysł mixu oficjalnych utworów dotychczasowych mistrzostw należy uznać za zręczny. Szkoda tylko, że za przednim konceptem nie poszło solidne wykonanie. Poza tym nie było źle.

- Losowanie było bardzo udane – to świetny start turnieju. Goście mogli poczuć odrobinę Polski. Z tego, co mi mówiono, wszystkim się podobało i byli zadowoleni. Teraz wrócą do domu i będą walczyć na piłkarskich boiskach o możliwość powrotu do Polski ze swoją reprezentacją w 2012 roku – powiedział Martin Kallen, dyrektor EURO 2012 z ramienia UEFA.

Oby wówczas nasi goście wracali nie mniej usatysfakcjonowani niż dziś.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/08/etap-pierwszy-kompletny/feed/
Wieje nudą… http://soccerlog.net/2010/02/07/wieje-nuda/ http://soccerlog.net/2010/02/07/wieje-nuda/#comments Sun, 07 Feb 2010 21:40:05 +0000 ladzinsky http://soccerlog.net/2010/02/07/wieje-nuda/ Wieje nudą... Obserwując ostatnie, w tym także dzisiejszą, kolejki w czołowych ligach europejskich - angielską Premier League, hiszpańską La Liga oraz włoską Serie A - oraz spoglądając na wyniki spotkań z nieco szerszej perspektywy czasowej, można czuć lekkie znużenie. W Anglii, po dzisiejszej wygranej nad Arsenalem Chelsea, wraz z Manchesterem United, odskoczyły reszcie stawki na 7 (MU) i 9 (CFC) punktów. W Hiszpanii Real, tracący do Barcy 5 punktów, ma 8 oczek przewagi nad trzecią w tabeli Valencią. Na Półwyspie Apenińskim z kolei, niezagrożony już od kilku sezonów Inter, wciąż nie może doczekać się równorzędnego rywala w walce o scudetto i wyprzedza lokalnego rywala, AC Milan, o 10 punktów.
»Czytaj dalej

Tagi: Liga Mistrzów,

]]>
Wieje nudą...
Obserwując ostatnie, w tym także dzisiejszą, kolejki w czołowych ligach europejskich – angielską Premier League, hiszpańską La Liga oraz włoską Serie A – oraz spoglądając na wyniki spotkań z nieco szerszej perspektywy czasowej, można czuć lekkie znużenie. W Anglii, po dzisiejszej wygranej nad Arsenalem Chelsea, wraz z Manchesterem United, odskoczyły reszcie stawki na 7 (MU) i 9 (CFC) punktów. W Hiszpanii Real, tracący do Barcy 5 punktów, ma 8 oczek przewagi nad trzecią w tabeli Valencią. Na Półwyspie Apenińskim z kolei, niezagrożony już od kilku sezonów Inter, wciąż nie może doczekać się równorzędnego rywala w walce o scudetto i wyprzedza lokalnego rywala, AC Milan, o 10 punktów.

Mogę postawić ciężką dla europejskiej piłki i smutną dla kibiców diagnozę – rozgrywki ligowe na Starym Kontynencie są coraz bardziej przewidywalne. Bo kto stawiałby, że Barcę i Real tudzież Chelsea i MU wyprzedzi lub chociaż rozdzieli Sevilla, Valencia, Liverpool czy Arsenal? We Włoszech chyba też niewielu liczyło, że ktokolwiek będzie już w tym sezonie odebrać tytuł Interowi. O ile walka o dalsze lokaty jest bardzo często pełna niespodzianek, na czym na pewno korzysta atrakcyjność rozgrywek, tak najważniejsze miejsca są zazwyczaj obsadzane przez znane z góry drużyny.
Jak każdy diagnostyk, muszę także postawić pytanie o przyczynę przypadłości, na jaką cierpi europejski futbol w najlepszym wydaniu. Z pewnością głównym czynnikiem są pieniądze, pozwalające przede wszystkim na transfery (powinien wystarczyć przykład Realu) i nawet w dobie kryzysu umożliwiające klubom stałe podnoszenie poziomu sportowego. Trampoliną do zyskiwania pokaźnych sum są oczywiście sukcesy sportowe – i tu koło się zamyka. Ogromna kasa siedząca obecnie w Lidze Mistrzów i kontraktach reklamowych dla najlepszych wystarczy do utrzymania czołowego klubu w ścisłej czołówce. Natomiast ci, którzy mają problemy finansowe, ratują się zwykle sprzedażą utalentowanych wychowanków, a potem bez nich ciężko jest im osiągnąć dawny poziom (prawdopodobnie w najbliższej przyszłości czeka to Valencię).
Po postawieniu diagnozy i znalezieniu przyczyny problemu nadszedł czas na znalezienie rozwiązania. I tu pojawia się kolejny problem. Postulowany przez prezydenta UEFA, pana Platiniego, model, w którym w LM graliby mistrzowie słabszych piłkarsko krajów kosztem silnych drużyn z mocniejszych państw, jest chyba nietrafiony. Może będzie to droga ku wyrównaniu różnic między ligami, ale przyczyni się do ich pogłębiania wewnątrz kraju. Wyobraźmy sobie, że zakwalifikowana takim sposobem Wisła Kraków otrzymuje w przyszłym sezonie kwotę będącą połową jej rocznego budżetu i lwią część tego przychodu wydaje na transfery. Kto w Polsce mógłby się z nią równać? Wprawdzie prawdopodobnie doczekalibyśmy się drużyny, która regularnie pojawiałaby się w europejskich rozgrywkach, ale rywalizacja w kraju stałaby się po prostu nieciekawa (chociaż i tak w ostatniej dekadzie Biała Gwiazda chyba zbyt często pokazywała plecy krajowym rywalom). Z drugiej strony, widzielibyśmy także mniej efektownych transferów za duże kwoty, bo takie okrojone rozgrywki cieszyłyby się mniejszym zainteresowaniem kibiców, a co za tym idzie, spadkiem wpływów do kas klubów.
Po przeanalizowaniu całej sytuacji doszedłem do wniosku, że sytuacja jest iście patowa. Nie znalazłem odpowiedniego lekarstwa dla pacjenta, jakim jest konkurencja w europejskim futbolu klubowym, ale może zwrócę uwagę innych, żeby nieco bardziej przejęli się tym problemem, zamiast sztucznie emocjonować się chociażby dosyć przewidywalnym dla mnie wynikiem meczu Chelsea – Arsenal.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/07/wieje-nuda/feed/
Subiektywno-Pomarańczowe podsumowanie dekady http://soccerlog.net/2010/02/02/subiektywno-pomaranczowe-podsumowanie-dekady/ http://soccerlog.net/2010/02/02/subiektywno-pomaranczowe-podsumowanie-dekady/#comments Tue, 02 Feb 2010 11:45:35 +0000 miki http://soccerlog.net/2010/02/02/subiektywno-pomaranczowe-podsumowanie-dekady/ Subiektywno-Pomaranczowe Podsumowanie Dekady Niedawno rozpoczął się rok 2010, a więc jest to idealny czas na wszelkiego rodzaju analizy i podsumowania. Ostatnia dekada w wykonaniu holenderskich klubów i reprezentacji to wielka huśtawka nastrojów serwowana fanom. Oranje wieczny faworyt, grający bez względu na okoliczności finezyjną, piękną dla oka piłkę, mający w swoich składzie wybitnych piłkarzy, w każdym turnieju zalicza epicki upadek.
»Czytaj dalej

Tagi: Eredivisie,

]]>
Subiektywno-Pomaranczowe Podsumowanie Dekady
Niedawno rozpoczął się rok 2010, a więc jest to idealny czas na wszelkiego rodzaju analizy i podsumowania. Ostatnia dekada w wykonaniu holenderskich klubów i reprezentacji to wielka huśtawka nastrojów serwowana fanom. Oranje wieczny faworyt, grający bez względu na okoliczności finezyjną, piękną dla oka piłkę, mający w swoich składzie wybitnych piłkarzy, w każdym turnieju zalicza epicki upadek.

Etykietka specjalistów przegrywających w niezapomnianym, zapierającym dech w piersiach stylu drużyny została nienaruszona. Jeszcze gorzej przedstawia się sytuacja piłki klubowej. Gdyby nie wielki tryumf Feyenoordu w 2002 roku i nieśmiałe podrygi PSV w Lidze Mistrzów, w Kraju Tulipanów nie byłoby o czym dyskutować. Holenderska piłka to wyjątkowy zlepek paradoksów. Można ją lubić, wiele jej zawdzięczać, ale nie zawsze doceniać. Nowoczesne trendy, era pieniądza i marketingowy rozwój futbolu oddala Eredivisie od największych europejskich potentatów. Jedynie kadra trzyma przyzwoity poziom, ale cóż z tego jak w każdym turnieju marzenia o złocie pryskają szybciej niż bańka mydlana. Oranje nie toczą wojny podjazdowej, nie okopują się szczelnie, a defensywy przyprawia ich o mdłości. Armia Pomarańczowych rzuca na front wszystko co najlepsze, wygrywa wiele bitw, ale w finałowej potyczce zostaje boleśnie zdetronizowana. Nie inaczej było i w ostatnich dziesięciu latach, dlatego warto przypomnieć sobie te chwile jeszcze raz.

Najważniejsze wydarzenia

2000 – Apogeum pecha

Kiedy w 1998 Oranje świetnie przeciwstawili się największym i odpadli dopiero po dramatycznym pojedynku z Brazylią, oczywiste stało się, iż za dwa lata na własnym terenie będą głównymi faworytami do złota. Ekipa Franka Rijkaarda z tak wybitnymi gwiazdorami jak: Kluivert, Bergkamp czy Overmars była gotowa na udowodnienie swojej wartości. Na drodze do szczęścia Pomarańczowych stanął odwieczny rywal – Włochy. Fantaziści prezentujący odwieczne defensywne catenaccio musieli chyba zwrócić się o pomoc do sił wyższych. Znakomicie zorganizowanie Holendrzy zamknęli wyznawców Calcio w czymś przypominającym hokejowy zamek. Cudotwórca Toldo dwoił się i troił, aby popsuć gospodarzom wymarzone święto. Robił to tak skutecznie, że przez cały mecz obronił aż pięć jedenastek! Zdruzgotana mechaniczna pomarańcza , która w ćwierćfinale wbiła byłej Jugosławii aż sześć bramek zatraciła swój najcenniejszy mechanizm. Tego dnia Holendrom wychodziło wszystko, oprócz naznaczenia swej futbolowej wyższości w meczowej metryce. Jak bolesny był finał tej batalii mógł się chyba o tym przekonać cały kraj. Dawno nie widziałem koloru czarniejszego niż pomarańczowy. Zatryumfował antyfutbol, ale na holenderskie życzenie.

2002 – Król abdykował…

Wielki odcisk na psychice Pomarańczowych musiała zostawić porażka z Włochami. Stanowisko trenera objął kojarzony, głównie z sukcesami Ajaksu Louis van Gaal. Oranje w niemalże nieprzemeblowanym składzie byli faworytami grupy, w której o awans walczyły także Portugalia i Irlandia. Wizja gry i żelazna dyscyplina charyzmatycznego Holendra tym razem okazała się gwoździem do trumny. Jak dziś pamiętam mecz z Portugalią, w którym to Louis prowadząc 2:0 nakazał swoim piłkarzom strzelić trzeciego gola. Miał to być dobitny pokaz mocy i bezwarunkowej dominacji, za poprzednie spotkanie obu ekip. Konsekwencją tego czynu były dwie bramki Portugalczyków w ostatnich minutach meczu. Spotkanie o ‘życie’ zostało rozegrane w Dublinie. Oranje grali piękną piłkę i tylko kwestią czasu miały być gole. No właśnie… miały… Syndrom pojedynku z Italią powrócił. Kluivert nie potrafił wykorzystać paru setek, a wyrachowani wyspiarze strzelili raz i zaryglowali drogę do bramki. Futbol Totalny został boleśnie skarcony po raz drugi, a głową zapłacił sam Van Gaal, który o dziwo zarzucał piłkarzom brak motywacji!? Mina nadziei holenderskiego szkolenia, po nieudanych eliminacjach niemalże identyczna do sławnego obrazka ‘Samotności Beenhakkera’ namalowanego przez Belgów w 1986 roku.

2004 – Nieoszlifowany diament

Powoli w piłce furorę robiło ustawienie, potocznie nazywane diamentem. Najprościej chodzi tu o to, iż skrzydłowi bardziej skupiają się na grze w środku pola, a dokładniej biorą na siebie również obowiązki defensywne. Genialnie zastosowanie tego ‘atrakcyjnego działa sztuki’ pokazała Grecja… Nie o tym miała być jednak mowa. Dick Advocaat przejmując kadrę starał się zaimplementować nową filozofię gry. Po wodzą tego szkoleniowca Holendrzy nie byli już tak ofensywnie usposobieni, co dobitnie pokazały spotkania z (Łotwą, Niemcami, Szwecją i Portugalią). Jedynym wyjątkiem był mecz z Czechami, notabene najlepszy występ Pomarańczowych na Euro, ale przegrany. Jeśli doszukujecie się tu złośliwości, to macie rację. W moim odczuciu Euro w Portugalii było (poza jednym meczem) kompletnie bezbarwne w wykonaniu Oranje. W grze niewidoczny był ten polot fantazji, kombinacyjna gra i eleganckie parcie na bramkę przeciwnika. Holendrzy zagrali niepodobny do siebie futbol. W półfinale grając z gospodarzami turnieju gracze Advocaata jakby pogodzili się z porażką. Przy stanie 2:1 nie było wyraźnego zrywu, ambicji i walki o wynik. Nawet bramka Van Nisterlooya to dziełu przypadku. Jedynym pozytywnym aspektem tych mistrzostw, który najbardziej zapadł mi w pamięć, to wygrana ze Szwecją po jedenastkach. Chociaż w tym fragmencie gry Oranje mogli po raz pierwszy (od niepamiętnych lat…) powetować zwycięstwo. Reasumując, pozycja Oranje w turnieju (3-4 miejsce) wyższa od faktycznego stanu umiejętności. W 2004 roku chociaż raz mogłem poczuć się jak kibic Niemiec lub Włoch…

2006 – Kontrowersyjne TKO

Dwa lata później gra Oranje powróciła do kanonu. Eksperymenty wymagały cierpliwości, gdyż Pomarańczowi byli na etapie budowy nowego zespołu. Eliminacje przebrnięte w pięknym stylu i bilet do Niemiec stał się faktem. Grupa śmierci (Argentyna, WKS, Serbia i Czarnogóra) dla młodego zespołu okazała się niemałym wyzwaniem. Jak się okazało nie taki diabeł straszny i po dwóch zwycięstwach i remisie Oranje wyszli grupy, z drugiego miejsca. Na drodze stanęła Portugalia. Niestety Pomarańczowi przyzwyczaili kibiców, że kiedy odpada Holandia staje się to po meczu, który przechodzi do historii. Tym razem była to wyjątkowo niechlubna historia. 12 żółtych kartek i cztery czerwone, piłka przeistoczyła się w boks, a zwycięstwo po jednym knockdownie zaliczyli Portugalczycy. Bohaterem meczu został arbiter Iwanow, który sam za swoją pracę powinien otrzymać czerwony kartonik. Obie drużyny pamiętali pojedynek sprzed dwóch lat, w którym to Portugalia wygrała 2:1. Przed tym spotkaniem De Telegraaf apelował o żądzę rewanżu. W Norymberdze zrobiło się Pomarańczowo. Miał być festiwal piękną, a wyszło mordobicie, w którym nieuczciwym sekundantem okazał się arbiter. Holendrzy mogą mieć także pretensje do siebie. Syndrom niewykorzystanych sytuacji powrócił. Co więcej Van Basten również przyczynił się do tej porażki sadzając na ławce Van Nisterloya. Oaza spokoju i rodzinna atmosfera nigdy nie była mocną stroną Holendrów, ale tym razem wewnętrzne spięcia miały spore przełożenie na boisko. Gra Pomarańczowych straciła elastyczność. Pod koniec meczu opadły siły i byliśmy świadkiem tzw. zagrań na aferę, zupełnie niepodobnych do stylu gry Holendrów. Po ostatnim gwizdku Iwanowa kolejna epicka porażka stała się faktem.

2008 – Adin, dwa, tri, pojechali…

Bałem się tego meczu jak kierowcy tira jadącego w stanie nietrzeźwości. Nieźle mnie Guus Hiddiński zaskoczył… A właściwie to nie, po prostu pokazał swój wielki ,szkoleniowy intelekt wyrywając rodakom serce i pozbawiając ich reszty złudzeń. Nie ma nic lepszego na Oranje jak ich własna broń. Niedoświadczony Van Basten trafił na trenerskiego wygę, który pozlepiał niedostatki Holendrów, przepuścił przez taktyczne sito i namaścił Sborną. Tak poprowadzona Rosja nie zawiodła cudotwórcy i obnażyła wszystkie wady Holendrów. To już nie był upadek gladiatora, a jedynie zwykła sieczka imperium rosyjskiego. Po tak spektakularnych zwycięstwach (z Francją, Włochami, Rumunią) przyszedł tak wielki zawód. Nawet największy futbolowy malkontent z samo zachwytu nabawiłby się depresji. To tak jakby samotny lider wyścigu F1 nagle przed samą metą złapał defekt maszyny i pożegnał się z podium. Tej porażki do dziś nie jestem w stanie pojąć. Rosja nie była lepsza (z przebiegu meczu tak, z przebiegu turnieju nie), to jeden zły dzień Pomarańczowych. Czyżby za szybkie uwierzenie w swoje możliwości? Być może tak, być może nie. Gdybać można ciągle, ale dalsze hipotetyczne zagłębianie się w ten wątek nie ma sensu. Pozostaje tylko wielki niedosyt, bo tak efektownej i co najważniejsze efektywnej piłki Holendrzy nie grali od 2000 roku.

Jedenastka dekady

holandia.jpg

Obsadzenie pozycji bramkarza to chyba najłatwiejsza decyzja. Nikt nie ma szans konkurować z wielkim Edwinem van der Sarem. Fenomenalne warunki fizyczne, niezły refleks, gra na przedpolu i operowanie nogami. Niegdyś w Ajaksie pełnił rolę ostatniego obrońcy. Ten golkiper zaliczył już 130 oficjalnych spotkań w drużynie Pomarańczowych. Szkoda tylko, że zrezygnował z gry w kadrze. Dzięki niemu reprezentacja wygrała po rzutach karnych ze Szwecją, a także nie dostała większych batów od Rosji. Bramkarz legenda. Zapewne długi czas Holendrzy będą czekać na tak genialnego zawodnika.

Obrona to największa bolączka drużyny z Kraju Tulipanów. Po dłuższej analizie zdecydowałem się, że mistrzowski kwartet będzie wyglądał w ten sposób: Reiziger – Stam – Frank de Boer – Van Bronckhorst. Chyba zasługi tych czterech panów nie trzeba bardziej przybliżać. Stam, De Boer jedni z najlepszych defensorów ostatnich lat, nie tylko w Holandii, ale także na świecie. Zawsze szybki i genialnie zorganizowany Reiziger plus wiecznie żywy Van Bronckhorst.

W środku pola Holendrzy zazwyczaj ‘narzekali’ na nadmiar bogactwa. Moje zestawienie brzmi tak: Sneijder – Cocu – Overmars. Zdecydowałem się na trzech graczy, ze względu większej swobody przy ustalaniu najważniejszej formacji (ataku). Sneijder jeszcze młody, a już zachwycił wielu swą grą. Zawodnik ma 25-lat i wróżę mu wielką przyszłość. Chyba nikt nie może negować wyboru Cocu. Nawet będąc u schyłku swojej kariery pokazał się z bardzo dobrej strony grając w PSV Eindhoven. Cofnięcie Overmarsa to celowy zabieg, aby poszerzyć manewry przy napastnikach. Jednego z najlepszych skrzydłowych w historii po prostu nie mogło zabraknąć w tym zestawieniu.

Wspaniałe trio, które idealnie oddaje wielką moc Oranje: Bergkamp, Van Nistelrooy, Kluivert. Nielatający Holender to nie tylko wzór perfekcji, ale także boiskowej inteligencji i elegancji. Ruud to snajper jakiego każdy klub chciałby mieć swoich szeregach. Genialny egzekutor ze znakomitym nosem do zajmowania strzeleckich pozycji. Kluivert to przede wszystkim gracja i klasa w sama w sobie. Jak dotąd najlepszy strzelec w historii reprezentacji. Kiedy był w formie zachwycał swoim sposobem gry.

Trener dekady

GuusHiddink_938787_1.jpg

Bez dwóch zdań Guus Hiddink. Czego się nie dotknął zamienił w złoto (no chociaż w srebro). Jako szkoleniowiec nie bał się wyzwań i poprzez takie eksperymenty wyrobił sobie renomę cudotwórcy. Wspaniałe okresy z: Korę Południową, Australią, Rosją, PSV Eindhoven, Chelsea Londyn. Z każdą tych drużyn Hiddink przekraczał ich rzeczywisty poziom (no może poza Chelsea). Potwierdził że jest genialnym taktykiem, niszcząc Holandię ich własną bronią lub paraliżując, będącą na fali Barcelonę. Ten człowiek nie ma problemu z aklimatyzacją i potrafi odnaleźć się w każdych warunkach. Wielki motywator i mistrz szybkiej adaptacji. Na dodatek ma facet tupet i wie jak wywrzeć presję na rywalu czy arbitrach. Być może nie jest to dobra cecha, ale jeśli mam być bezwzględny w ocenie to trzeba to zapisać na plus Holendra. W swoich rozważaniach posunę się dalej i według mnie to trener dekady, nie tylko z pomarańczowego punktu widzenia, ale i światowego.

Mecz dekady

Holandia – Włochy 3:0, Euro 2008. Oranje wzięli srogi rewanż za wpadkę w 2000 roku. Bolesna detronizacja Mistrzów Świata odbiła się szerokim echem. Zespół Van Bastena pokazał w tym spotkaniu zęby, obnażając wszystkie wady Calcio. Niektórzy mówią, iż Włosi nie byli w optymalnej dyspozycji, a także o błędach trenera, ale nieważne. Wynik poszedł w świat, a przecież to aktualni Mistrzowie Świata.

Klubowe wydarzenie Dekady

Tryumf Feyenoordu Rotterdam w 2002 roku. Przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze to ostatni spektakularny sukces holenderskiej ekipy. Po drugi na następny możemy bardzo długo czekać. Świetna postawa Portowców, których baty w Lidze Mistrzów przekierowały na właściwy tor. Pełni motywacji podopieczni Berta van Marwijka, po niełatwej drodze dotarli do finału w Rotterdamie. U siebie ówczesny wicemistrz kraju rozprawił się z Borussią Dortmund 3:2. Pierre van Hooijdonk został bohaterem pucharu (egzekwując wolne jak jedenastki), a kolejny polski zawodnik – Tomasz Rząsa zapisał się w annałach historii.

Klubowa drużyna dekady

PSV Eindhoven należy się ten tytuł najbardziej. Na przestrzeni dziesięciu lat Boeren tryumfowali na krajowym podwórku aż siedem razy! Za czasów Hiddinka drużyna dotarła nawet do półfinału Ligi Mistrzów, przegrywając pechowo w końcówce z AC Milanem. Nie tylko względy pucharowe skłaniają mnie do takiego werdyktu. PSV jest również bardzo dobre zarządzane. Co rok ich skład wydaje się być coraz słabszy, a w żaden sposób nie widać tego po wynikach. Regularna gra w Lidze Mistrzów i dominacja w Eredivisie to wizytówka drużyny Phiilipsa w minionej dekadzie.

Gol dekady

Robin van Persie, Euro 2008, Holandia – Francja 4:1. Może nie za samo wykończenie, ale za pomysł całej akcji, idealnie obrazującej, ofensywny styl Holendrów, który często wzbudza u nas wrażenie artystycznego doznania.

Zapraszam na mojego bloga: Eredivisie.blox.pl

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/02/subiektywno-pomaranczowe-podsumowanie-dekady/feed/
RPA – kraina cieni http://soccerlog.net/2010/01/26/rpa-kraina-cieni/ http://soccerlog.net/2010/01/26/rpa-kraina-cieni/#comments Tue, 26 Jan 2010 22:18:50 +0000 ladzinsky http://soccerlog.net/2010/01/26/rpa-kraina-cieni/ RPA - kraina cieni Powyższy tytuł nie ma świadczyć o wysokim współczynniku zabójstw i innych przestępstw popełnianych codziennie na ulicach Johannesburga czy Pretorii, odstraszającym kibiców szykujących się na tegoroczny Mundial, ale o dyspozycji, w jakiej możemy ujrzeć największe gwiazdy turnieju. Jest wysoce prawdopodobne, że będą one tylko snuć się po boisku po skrajnie wyczerpującym sezonie w Europie. Gdy do meczów ligowych i pucharowych dodamy jeszcze parę spotkań pokazowych, połączonych z męczącymi często podróżami, możemy stwierdzić, że najlepsi piłkarze świata przyjadą do Afryki w dyspozycji, która będzie daleka od optymalnej, nawet po zgrupowaniach z kolegami z drużyn narodowych.
»Czytaj dalej

Tagi: Mistrzostwa Świata,

]]>
RPA - kraina cieni
Powyższy tytuł nie ma świadczyć o wysokim współczynniku zabójstw i innych przestępstw popełnianych codziennie na ulicach Johannesburga czy Pretorii, odstraszającym kibiców szykujących się na tegoroczny Mundial, ale o dyspozycji, w jakiej możemy ujrzeć największe gwiazdy turnieju. Jest wysoce prawdopodobne, że będą one tylko snuć się po boisku po skrajnie wyczerpującym sezonie w Europie. Gdy do meczów ligowych i pucharowych dodamy jeszcze parę spotkań pokazowych, połączonych z męczącymi często podróżami, możemy stwierdzić, że najlepsi piłkarze świata przyjadą do Afryki w dyspozycji, która będzie daleka od optymalnej, nawet po zgrupowaniach z kolegami z drużyn narodowych.

Szokować może już sama ilość spotkań, jakie rozegrał w kalendarzowym roku 2009 mózg Barcelony Xavi Hernandez. Doliczono się bowiem aż 76 meczów w 3 drużynach – Barcy właśnie, a także reprezentacji Hiszpanii oraz Katalonii. Daje to jedno spotkanie na średnio pięć dni. W przekroju całego roku! Należy pamiętać jeszcze o przerwie wakacyjnej, która, choć krótka, skróciła czas, w którym zawodnik musiał wykazywać się najwyższą formą, zwiększyła za to faktyczną częstotliwość występów. Do tego, wśród tych 76 gier można wyróżnić przedsezonowe tournee Barcy w USA, Klubowe Mistrzostwa Świata rozgrywane w Dubaju oraz wyjazdowe mecze w Lidze Mistrzów z Dynamem Kijów i Rubinem Kazań. Niewiele mniej spotkań rozegrali inni piłkarze Dumy Katalonii oraz czołowi zawodnicy wszystkich większych klubów Europy, którzy w znakomitej większości stawią się w czerwcu na starcie World Cup 2010.
Pewien syndrom wypalenia dało się zauważyć wśród najlepszych graczy globu już podczas turnieju w Niemczech. Widać było brak chęci czy może raczej sił do gry u takich gwiazd jak Ronaldinho czy Kaka, a sam mundial stał na słabszym poziomie niż chociażby rozegrane dwa lata później Euro. Podobne zjawisko miało miejsce na ubiegłorocznym Pucharze Konfederacji, chociaż w tym przypadku uczestników usprawiedliwia niezbyt wysoki jak na razie prestiż.
Kibiców, którzy już czwarty rok ostrzą sobie w zęby na zobaczenie w akcji swoich ulubieńców w narodowych barwach, ostrzegam przed nadmiernym entuzjazmem. Nie każdy piłkarz będzie bowiem w stanie wykrzesać z siebie tę resztkę sił, jeśli cokolwiek jeszcze z nich pozostało po tej 11-miesięcznej mordędze, której poddawani są rokrocznie gracze niemal wszystkich lig europejskich, a to w nich grają przecież gwiazdy liczących się reprezentacji. Niestety żadna reforma nie wchodzi w grę, bo zyski generowane przez kluby, w obliczu kryzysu i ich zadłużenia, i tak są niewystarczające. Dlatego trzeba rozgrywać jak najwięcej meczów, przelatywać jak najwięcej kilometrów, podpisywać jak najwięcej autografów. A czasu na odpoczynek, szczególnie w latach, gdy odbywają się wielkie turnieje międzynarodowe, jest coraz mniej. Może więc w niedalekiej przyszłości dochodzić do częstszych kontuzji czy wcześniejszych końców karier u coraz więcej liczby graczy zmęczonych już ciągłym wysiłkiem, nawet kosztem sławy i pieniędzy, na których większości nie zależy już aż tak bardzo, gdy w grę wchodzi zdrowie czy rodzina.
Coraz częściej możemy być zatem świadkami turniejów, w których udział będą brały poddenerwowane, przemęczone, tytułowe cienie zawodników, których piękne zagrania śledzimy podczas zmagań ligowych w Europie. Dzieje się to ze szkodą dla piłki nożnej, bo właśnie mistrzostwa świata potrafią najbardziej jednoczyć kibiców oraz przyciągać nowych fanów. Tylko że produkt, jakim stały się wszelakie międzynarodowe rozgrywki, wkrótce może stać się mało atrakcyjny, a tego chyba FIFA nie chce.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/26/rpa-kraina-cieni/feed/
Dokąd płynie Odra? http://soccerlog.net/2010/01/24/dokad-plynie-odra/ http://soccerlog.net/2010/01/24/dokad-plynie-odra/#comments Sun, 24 Jan 2010 15:53:24 +0000 rvn http://soccerlog.net/2010/01/24/dokad-plynie-odra/ Dokąd płynie Odra? Wyobraź sobie, że budzisz się w ciepły, majowy poniedziałek. W powietrzu czuć woń dojrzewających kwiatów bzu, pączki na drzewach zaczynają zmieniać się w okazałe liście, z jajek wychodzą pisklęta, a Kazimiera Szczuka wraca od logopedy. Niemniej jednak, jest to nieważne. Przecież w niedzielę mecz o wszystko grała ona, wodzisławska Odra. Ta, o której kibice mówią z przekąsem, że nie ma możliwości, aby spadła do niższej ligi. Pot bezlikiem ruczaju zalewa czoło, tudzież ciśnienie skacze do tego stopnia, że gotów jest zrobić salto. Nagle szok, konsternacja, niedowierzanie. A było przecież tak blisko!
»Czytaj dalej

Tagi: Ekstraklasa, Odra Wodzisław Śląski,

]]>
Dokąd płynie Odra?
Wyobraź sobie, że budzisz się w ciepły, majowy poniedziałek. W powietrzu czuć woń dojrzewających kwiatów bzu, pączki na drzewach zaczynają zmieniać się w okazałe liście, z jajek wychodzą pisklęta, a Kazimiera Szczuka wraca od logopedy. Niemniej jednak, jest to nieważne. Przecież w niedzielę mecz o wszystko grała ona, wodzisławska Odra. Ta, o której kibice mówią z przekąsem, że nie ma możliwości, aby spadła do niższej ligi. Pot bezlikiem ruczaju zalewa czoło, tudzież ciśnienie skacze do tego stopnia, że gotów jest zrobić salto. Nagle szok, konsternacja, niedowierzanie. A było przecież tak blisko!

Tak może wyglądać jeden majowych poniedziałków w całej piłkarskiej Polsce. Przed każdym sezonem w mediach nieustający szum – to jest ten rok, ten moment. Jak nie teraz, to nigdy. Z większym lub mniejszym trudnem, zawsze spod szubienicy wodzisławianie uciekali. Z drugiej strony trzeba nadmienić, że tak źle nie było. Obserwując aktualną sytuację w klubie spod czeskiej granicy, nachodzą dwie, skrajne od siebie myśli i jedno pytanie.

Zabrzańskie deja vu
Przed rokiem w niemal identycznej sytuacji był Górnik Zabrze. Szefowie firmy Allianz położyli kasę na stół i dali do dyspozycji Henrykowi Kasperczakowi, który – zdawało się początkowo, zrobił z niej słuszny użytek. Zderzenie z rzeczywistością okazało się na tyle brutalne, że dziś zabrzanie biegają po boiskach drugo-pierwszej ligi, a ówczesny ulubieniec górniczych sprząteczek dostał kolejny raz strzał w piętę, poprzez przegraną walkę o stołek selekcjonera reprezentacji Polski. Pomimo małych różnic w polityce transferowej obu drużyn, nikt nie powiedział, że historia się nie powtórzy. Czasu na zgranie drużyny i nadrabianie punktów coraz mniej, do tego niewiadomą jest pomysł trenerskiego debiutanta, co prawda utalentowanego, Marcina Brosza na śląską ekipę.

Nowa (że co?!) siła
Wprawdzie brzmi to jeszcze bardziej idiotycznie niż “były piłkarz Milanu w Odrze”, ale faktyczny stan rzeczy jest taki, że oba te twierdzenia mogą znaleźć pokrycie w rzeczywistości. Ikechukwu Kalu może wzmocnić napad niebiesko-czerwonych, a Odra prawdopodobnie ma szansę stać się klubem z jedną z najlepszych obsad pozycji bramkarza w kraju. Można podważać sens sprowadzania Arkadiusza Onyszki gdy ma się takiego fachowca jak Adam Stachowiak, jednak fakty są jednoznaczne – jednego z bramkarzy, których stać na zdecydowanie więcej, aniżeli walka ze swoim klubem o utrzymanie w lidze, będzie trzeba posadzić na ławce. Dysponując takim składem, jaki ma zamiar zbudować Odra, utrzymanie powinno przyjść spokojnie, ale co dalej? Zapewne podpaleni tym sukcesem szefowie klubu z Bogumińskiej będą chcieli czegoś więcej niż kolejnego sezonu z pustą ręką. Skoro będąc na ostatnim miejscu w tabeli można przeprowadzić konkretne transfery, to z pucharowymi aspiracjami może być jeszcze łatwiej. Bywały już sezony w których Odra plasowała się w górnej części tabeli i niebawem mogą one powrócić…

Skąd nagle pieniądze w Wodzisławiu?
Każdy, kto śledzi aktualności związane z ligą polską wie, że kto jak kto, ale wodzisławianie nigdy do bogatych nie należeli. Logicznym wydaje się więc fakt, że przez tyle lat ściągali wynalazki pokroju Tomasa Radzineviciusa, bo nie było ich stać na lepsze. Tymczasem kontraktują zawodników, których nie powstydziłaby się drużyna z aspiracją do europejskich pucharów. Marek Saganowski, który kilka dni temu zmienił klub, wyznał że miał ofertę z Odry, co brzmi dość niedorzecznie, jednak prawdziwie. Po ogłoszeniu transferu Mauro Cantoro, jeden z pracowników klubu opowiedział prasie, że pracują nad kilkoma kolejnymi wzmocnieniami. Jak można się domyślać, jednym z nich miał być właśnie Saganowski, jednakże wolał on ofertę z ciepłej Grecji i przeszedł ostatniej drużynie ligi polskiej koło nosa. Nie ma co wierzyć w opowiastki Cantoro, który zapewniał, że od zawsze podobała mu się atmosfera na stadionie w Wodzisławiu, a przyszedł, bo Odrze nie wolno spaść. Bo to tak, jakby Jessica Alba przyszła do M jak Miłośc i powiedziała, że od dzieciństwa kochała polskie seriale.

Być może nie ma co prorokować. W końcu (jak na razie) podpisano kontrakty z dwoma wiekowymi zawodnikami i kilkoma anonimami. Jednak w konfrontacji z Tadasem Labukasem czy Dawidem Plizgą, mogę one okazać się kluczową sprawą…

CZYTAJ RÓWNIEŻ NA MOIM BLOGU

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/24/dokad-plynie-odra/feed/
One night in Bangkok http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/ http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/#comments Fri, 22 Jan 2010 18:10:19 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/ One night in Bangkok Jeśli to wszystko ma tak wyglądać, to ja wysiadam – chce się rzec widząc, co przy okazji przygotowań do Euro 2012 dzieje się wokół reprezentacji Polski. Tej samej, która po okresie burz z końca kadencji Leo Beenhakkera i pomna rozczarowań z czasów tyleż krótkiego, co pamiętnego panowania Stefana Majewskiego, powoli acz konsekwentnie miała piąć się ku górze z mozołem odbudowując zezwłoczony wizerunek polskiej piłki reprezentacyjnej. Miała, bo na turnieju o Puchar Króla w Tajlandii grając z przeciwnikami klasy gospodarzy czy Singapuru, niczego poza opalenizną na twarzy Franciszka Smudy odbudować się nie da.
»Czytaj dalej

Tagi: Franciszek Smuda, Mariusz Pawełek, Puchar Króla, Reprezentacja Polski,

]]>
One night in Bangkok
Jeśli to wszystko ma tak wyglądać, to ja wysiadam – chce się rzec widząc, co przy okazji przygotowań do Euro 2012 dzieje się wokół reprezentacji Polski. Tej samej, która po okresie burz z końca kadencji Leo Beenhakkera i pomna rozczarowań z czasów tyleż krótkiego, co pamiętnego panowania Stefana Majewskiego, powoli acz konsekwentnie miała piąć się ku górze z mozołem odbudowując zezwłoczony wizerunek polskiej piłki reprezentacyjnej. Miała, bo na turnieju o Puchar Króla w Tajlandii grając z przeciwnikami klasy gospodarzy czy Singapuru, niczego poza opalenizną na twarzy Franciszka Smudy odbudować się nie da.

Selekcjoner jeszcze przed rozpoczęciem egzotycznej eskapady własnoręcznie dostarczył wszystkim krytykom swoich działań (tak, są tacy ludzie, którzy wbrew społecznemu uwielbieniu, potrafią trenerowi wytknąć błędy i niespójności) argumenty pozwalające skutecznie obalić, bez wyjątku każde swoje dotychczasowe zapewnienia. Bo niby, jak można było wysłać powołanie do Mariusza Pawełka skoro wcześniej, wszem i wobec wygłaszało się komunały jakoby teraz, w tej kadrze, kadrze Franka Smudy mieli grać najlepsi. Najlepsi polscy piłkarze. A do najlepszych – nawet w wąskiej grupie, z której Smuda mógł teraz wybierać i nawet na swojej pozycji – Pawełek nijak się nie kwalifikuje.

Jeśli więc rzeczywiście Smuda chciał powołać zawodników potocznie zwanych „the best”, bramkarza na turniej w Tajlandii należało szukać wśród czterech nazwisk: Skaba, Sapela, Pilarz, Sandomierski. Jeżeli zaś Franz chciał się popisać wysublimowanym poczuciem humoru mógł powołać Cabaja – wtedy nie zabrakłoby i „piłkarskich jaj” w stylu bramkarza Mozambiku Raffaela i my, kibice wiedzielibyśmy, jaki stosunek do azjatyckiej wyprawy przejawia Trener Ludu. A tak ostatecznie wypadło na Pawełka i właściwie nie wiadomo, o co chodzi…

To samo tyczy się z resztą innych wybrańców Smudy, a na pytanie, co w samolocie lecącym do Tajlandii robili Robak, Mierzejewski, Bandrowski i Nowak odpowiedzi nie zna z pewnością on sam. Podobnie jak nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego my w ogóle zgodziliśmy się tam pojechać? Tu jednak trzeba Smudę rozgrzeszyć – wszak to nie on kontraktował te wczasy pod gruszą, a i od początku swojej selekcjonerskiej misji nie ukrywał, że Puchar Króla pasuje do jego planów jak wół do karety.

Ciężko, bowiem jednoznacznie stwierdzić, jakie korzyści takie zgrupowanie przypadkowej grupy ludzi, w oddalonym o tysiące kilometrów kraju, do tego w środku martwego dla polskiej piłki okresu ma dać w perspektywie punktu docelowego – Euro. Bo w tym czasie, Smudzie z pewnością nie uda się wypracować żadnych przydatnych w przyszłości schematów, nie wpoi piłkarzom automatyzmu, nie nauczy ich kombinacyjnej gry, nie zrobi nawet z drużyny akordeonu, tak aby zagrała słynna już „muzyka”. Ale… pomimo tego Franz wyjedzie z Azji bogatszy o pewną jakże cenną informację. Dowie się, kto do Tajlandii przyjechał grać w piłkę a kto, tak jak jego żona chciał sobie tylko pozwiedzać. A to w perspektywie kolejnych już poważniejszych zgrupowań wiedza na wagę złota.

I choć z początku sam, tocząc pianę z ust zaciekle atakowałem zasadność polskiej obecności w Pucharze Króla Bhumibola Adulyadeja, teraz wiem, że w jakimś stopniu taka wyprawa panu Franciszkowi się przyda. Przyda się jego drużynie, a naszej reprezentacji.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/22/one-night-in-bangkok/feed/
Odmagiczniony Freddy http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/ http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/#comments Thu, 21 Jan 2010 17:58:40 +0000 Ediss http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/ Odmagiczniony Freddy Jeszcze nigdy wcześniej, nikt nie zdołał zrobić tak oszałamiającej kariery, zanim nie zaczął na poważnie grać w piłkę. Pytali o niego najwięksi – Chelsea i Inter oferowały grube miliony, Manchester United zapraszał na testy, Real Madryt kusił perspektywą gry w śnieżnobiałej koszulce. Miał strzelać gole, czarować dryblingiem, zaliczać efektowne asysty i zdobywać puchary, a moment, w którym klasą i boiskowym zaawansowaniem przerośnie samego Pele zdawał się być tylko kwestią czasu.
»Czytaj dalej

Tagi: Freddy Adu, Liga Sagres,

]]>
Odmagiczniony Freddy
Jeszcze nigdy wcześniej, nikt nie zdołał zrobić tak oszałamiającej kariery, zanim nie zaczął na poważnie grać w piłkę. Pytali o niego najwięksi – Chelsea i Inter oferowały grube miliony, Manchester United zapraszał na testy, Real Madryt kusił perspektywą gry w śnieżnobiałej koszulce. Miał strzelać gole, czarować dryblingiem, zaliczać efektowne asysty i zdobywać puchary, a moment, w którym klasą i boiskowym zaawansowaniem przerośnie samego Pele zdawał się być tylko kwestią czasu.

6 stycznia 2010 roku skazany po raz wtóry na banicję opuścił Estadio da Luz i wylądował w Arisie Saloniki. „Nie tak to miało wyglądać” – myśli sobie dziś z pewnością Fredua Koranteng i zachodzi w głowę, w którym momencie swojej, dopiero rozwijającej się kariery, popełnił błąd. Fredua Koranteng, znany też jako Freddy. Freddy Adu…

Jego losy są jakby urzeczywistnieniem historii opowiedzianej w filmie „Ciekawy przypadek Banjamina Buttona”. Tam, grany przez Brada Pitta główny bohater przychodzi na świat jako osiemdziesięciolatek i ku zdumieniu widzów stopniowo młodnieje. Tu, 14-letni chłopiec mający u stóp cały świat i wspaniałe perspektywy rozwoju, zamiast z wiekiem permanentnie udoskonalać swoje umiejętności, na własne życzenie deprecjonuje swój talent. Dziwne?

Legendy, które towarzyszyły Freddy’emu od początku jego przygody z futbolem, choć początkowo przysłużyły się promocji jego, bez wątpienia wielkiego talentu z czasem tak mocno nakręciły koniunkturę na błyskawiczny sukces i wywindowały do granic zdrowego rozsądku oczekiwania, że w konsekwencji w Adu coś pękło. Młody człowiek, który dopiero kształtował swoje zachowania nie tylko na boisku, ale i w życiu prywatnym, otoczony zewsząd fleszami fotoreporterów zaczął się gubić. Zaraz za sukcesem medialnym zwieńczonym kontraktem reklamowym z Nike, przyplątały się rozczarowania. Tym boleśniejsze, bo na niwie sportowej. A przecież wszystko zaczęło się tak jak powinno – modelowo.

Pierwszy krok wstecz wykonał w grudniu 2006 roku. Nie mogąc liczyć na występy w swoim dotychczasowym klubie D.C. United, którego trenerem był wówczas Piotr Nowak, pomimo licznych ofert z Anglii i Holandii zdecydował się na transfer do Realu… Salt Lake. W zespole ze stanu Utah nie wiodło mu się jednak zbyt dobrze (rozegrał 11 spotkań, w których tylko 2 razy pokonał bramkarza rywali), dlatego klub jak i sam Adu z ulgą odetchnęli, gdy w lipcu zainteresowanie transferem wyraziła Benfica. Negocjacje pomiędzy stronami okazały się nad wyraz krótkie, a suma odstępnego – zważywszy, iż chodziło o „największy talent w historii futbolu” – komicznie śmieszna. 2(!) miliony $ i Adu w trybie ultra przyspieszonym wylądował tam, gdzie nie powinien – w Europie!

Debiut w barwach Orłów odfajkował stosunkowo szybko, bo już w dwa tygodnie po przybyciu do Portugalii przeciw FC Kopenhaga. Choć spędził na murawie tylko 37 minut, Jose Antonio Camacho był nim zachwycony. Hiszpański szkoleniowiec nie mógł znaleźć słów, aby opisać jak genialnym zawodnikiem jest Adu. Jego szybkość, zwinność, panowanie nad piłką i technika oczarowały wszystkich. Tym bardziej dziwi, że czar tak szybko prysł. W ciągu sezonu 2007/08 Freddy skopiował swoje osiągnięcia z okresu spędzonego w Realu Salt Lake City – wszedł na boisko tylko 11 razy, głównie z ławki rezerwowych i strzelił 2 gole. Nie takich wyników kibice z Estadio da Luz oczekiwali od nowego Pele, dlatego nowoprzybyły trener Quique Sanchez Flores bez żalu odesłał Adu do AS Monco, aby tam, na wypożyczeniu okrzepł i wrócił zaznajomiony z trendami obowiązującymi w europejskiej piłce.

W Księstwie historia się powtórzyła. Adu nie znalazł uznania w oczach prowadzącego wówczas Les Rouge et Blanc Ricardo Gomesa do tego stopnia, że rozgrywki 2008/09 zakończył z jeszcze bardziej uwłaczającym jego talentowi bilansem – 9 występów, 0 goli. Jego powrót do Benfici był tak pewny jak powrót rzuconego przed siebie bumeranga. Tu zastał już nowego trenera – trzeciego podczas dwuletniego pobytu w Portugalii – Jorge Jesusa, ale i jego nie zdołał przekonać do swoich możliwości, dlatego w trybie natychmiastowym znaleziono mu miejsce w Belenenses. O dziwo, także ostatni, rozpaczliwie broniący się przed spadkiem z Ligi Sagres zespół okazał się dla Adu progiem tak wysokim, że aż nie do przeskoczenia. Zawód okazał się tym większy, gdyż z usług Amerykanina zrezygnowano jeszcze w trakcie sezonu. 29 grudnia 2009 roku portugalski dziennik „Record” poinformował, że prowadzący Belenenses Toni odsyła Adu z powrotem do Benfici. Zakłopotany zaistniałą sytuacją Rui Costa tym razem wysłał Freddy’ego do Grecji a konkretnie do Arisu, gdzie 6 stycznia rozpoczęło się kolejne, tym razem osiemnastomiesięczne wypożyczenie. Ciekawe, jak szybko się skończy?

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/21/odmagiczniony-freddy/feed/