Soccerlog.net » Real Madryt http://soccerlog.net Futbol w najlepszym wydaniu Wed, 12 May 2010 15:21:03 +0000 http://wordpress.org/?v=2.8.1 en hourly 1 Piękny gest w El Clasico! http://soccerlog.net/2010/04/11/piekny-gest-w-el-clasico/ http://soccerlog.net/2010/04/11/piekny-gest-w-el-clasico/#comments Sun, 11 Apr 2010 18:30:55 +0000 Zawil http://soccerlog.net/2010/04/11/piekny-gest-w-el-clasico/ Piękny gest w El Clasico! Konfrontacje Realu Madryt i FC Barcelony są dla Hiszpanów najważniejszymi spotkaniami Primera Division w ciągu całego sezonu. Są to mecze, na które czeka cała piłkarska Europa, które wzbudzają niezwykle wielkie emocje długo przed każdym ligowym starciem. Wczoraj obie jedenastki spotkały się 160. raz w historii, a konfrontacja obu ekip traktowana była jako mecz, który mógł rozstrzygnąć losy tytułu mistrzowskiego.
»Czytaj dalej

Tagi: FC Barcelona, Primera Division, Real Madryt,

]]>
Piękny gest w El Clasico!
Konfrontacje Realu Madryt i FC Barcelony są dla Hiszpanów najważniejszymi spotkaniami Primera Division w ciągu całego sezonu. Są to mecze, na które czeka cała piłkarska Europa, które wzbudzają niezwykle wielkie emocje długo przed każdym ligowym starciem. Wczoraj obie jedenastki spotkały się 160. raz w historii, a konfrontacja obu ekip traktowana była jako mecz, który mógł rozstrzygnąć losy tytułu mistrzowskiego.

Dla polskich kibiców piłkarskich spotkanie to, do sobotniego poranka, miało charakter czysto piłkarski. Podobnie jak w pozostałych krajach Europy fani z napięciem oczekiwali pierwszego gwizdka sędziego tej jakże ważnej dla Primera Division rywalizacji. Obie jedenastki podchodziły do El Clasico z taką samą ilością punktów, dzielił ich tylko stosunek strzelonych i straconych bramek. Kibice w Polsce, Hiszpanii i całej Europie lub nawet świecie czekali na wielki pojedynek.

W sobotę rano nasze państwo doświadczyło ogromnej tragedii. Żałoba zapanowała w kraju nad Wisłą, a katastrofa, która wydarzyła się w Smoleńsku odbiła się głęboki echem na całym świecie, również w Hiszpanii.
W ciągu dnia podano informację, że spotkanie Gran Derbi Europa poprzedzone zostanie minutą ciszy z powodu tragedii jakiej doświadczyli Polacy. Hiszpanie w obliczu tak wielkiej katastrofy uczynili gest w stronę naszej ojczyzny. Pomimo informacji we wszystkich telewizjach na całym świecie, ludzie, kibice wszelkich zakątków globu, którzy oglądali ten mecz zatrzymali się na chwilę, wyciszyli i złączyli się razem z nami Polakami.

Co ciekawe hiszpańskie media poinformowały, że prezydent Lech Kaczyński zapowiadał, iż stawi się podczas sobotniego hitu, aby na żywo obejrzeć ten fascynujący spektakl. Dwie doby wcześniej jednak odwołał możliwy przyjazd, gdyż musiał stawić się w Katyniu…

Przed pierwszy gwizdkiem sędziego obie jedenastki Realu i Barcelony stanęły na środku boiska i oddały hołd zmarłym w katastrofie pod Smoleńskiem. Na trybunach zapanowała cisza. Piłkarze ze stolicy Hiszpanii założyli czarne opaski na znak jedności z naszymi rodakami. Chwila zadumy, a potem oklaski na Santiago Bernabeu… Był to moment, jakże krótki, ale niezwykle istotny i piękny dla nas, kibiców z Polski.

Zawodnikiem Realu Madryt jest bramkarz Jerzy Dudek. Niewielu kibiców wie, że w obliczu sobotniej tragedii to Polak poprosił władze Królewskich o minutę ciszy przed tak ważną konfrontacją w El Clasico. W rozmowie z Moniką Olejnik w tvn24 były goalkiper Liverpoolu podkreślił, że nikt z zarządu Bloncos nie robił problemu. Prezes Florentino Perez wraz ze swoimi pracownikami okazał wsparcie polskiemu bramkarzowi.

Gwiazdy światowego futbolu, którym na co dzień kibicujemy, obserwujemy przez chwilę zatrzymali się i oddali hołd nam pogrążonym w żałobie Polakom. Kiedy zobaczyłem ten moment bardzo się wzruszyłem, a spotkanie skończyło się dla mnie już po zakończeniu minuty ciszy. Byłem pod wrażeniem zachowania się ludzi, których tak naprawdę ta tragedia nie dotyczy, którzy pragnęli złączyć się razem w bólu z tymi, którzy w naszym kraju go przeżywają. Czasami bywa tak, że mecz poprzedzony jest minutą ciszy. Tym razem ten symbol wyciszenia był na tyle ważny dla nas polskich fanów futbolu, że dotyczył naszej ojczyzny, tragedii która doświadczyła ludzi z nad Wisły.

Należy wyrazić pełen szacunek dla kibiców, piłkarzy, zarządów klubów i hiszpańskiego świata piłkarskiego. Ten mały gest był niezwykle ważny dla Polaków. Gest, za który dziękujemy. Tragedie łączą, co pokazuje ten przypadek.

O spotkaniu Gran Derbi Europa napiszę tylko tyle, że FC Barcelona zwyciężyła wynikiem 2:0 po bramkach Messiego i Pedro.

[*] Pokój duszom, które poległy w tragedii pod Smoleńskiem…

CZYTAJ RÓWNIEŻ NA MOIM BLOGU. ZAPRASZAM!

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/04/11/piekny-gest-w-el-clasico/feed/
Podtrzymają tradycję? http://soccerlog.net/2010/02/17/podtrzymaja-tradycje/ http://soccerlog.net/2010/02/17/podtrzymaja-tradycje/#comments Wed, 17 Feb 2010 19:20:54 +0000 Zawil http://soccerlog.net/2010/02/17/podtrzymaja-tradycje/ Podtrzymają tradycję? Juventus Turyn, Arsenal Londyn, Bayern Monachium, AS Roma i FC Liverpool – są to kluby, które przez ostatnie pięć sezonów eliminowały „Królewskich” w Champions League. We wczorajszym meczu Ligi Mistrzów Real Madryt poległ na Stade Girland z Olympique Lyon 0:1. Czy na Los Blancos ciąży fatum 1/8 Champions League? Czy piłkarze Claude Puela dołączą do grona drużyn, które zakończą po raz kolejny marzenia kibiców Realu Madryt o końcowym sukcesie w największy turnieju drużyn klubowych Europy?
»Czytaj dalej

Tagi: Liga Mistrzów, Olympiquq Lyon, Real Madryt,

]]>
Podtrzymają tradycję?
Juventus Turyn, Arsenal Londyn, Bayern Monachium, AS Roma i FC Liverpool – są to kluby, które przez ostatnie pięć sezonów eliminowały „Królewskich” w Champions League. We wczorajszym meczu Ligi Mistrzów Real Madryt poległ na Stade Girland z Olympique Lyon 0:1. Czy na Los Blancos ciąży fatum 1/8 Champions League? Czy piłkarze Claude Puela dołączą do grona drużyn, które zakończą po raz kolejny marzenia kibiców Realu Madryt o końcowym sukcesie w największy turnieju drużyn klubowych Europy?

Za nami pierwsze dwa mecze 1/8 Champions League sezonu 2009/2010. Znaczącym faktem jest to, że spotkania europejskich gigantów podzielone zostały na cztery różne terminy. Także zmagania o tytuł drużyny number one rozpoczęły mecze Manchesteru United z włoskim Milanem oraz Olympique Lyon, który podejmował na własnym boisku galaktycznych z Madrytu. Pierwsze ze wczorajszych spotkań zakończyło się wynikiem 3:2 dla piłkarzy z Old Trafford. W drugim meczu, rozgrywanym w tym samym czasie Lyon wygrał skromnie 1:0 z zawodnikami Pellegriniego. Jeśli wynik spotkania włosko-angielskiego może nie budzić większych kontrowersji, to należy zwrócić uwagę na potknięcie Realu Madryt – drużyny, która jest przez wielu typowana na tegorocznego zwycięzcę Ligi Mistrzów, z francuskim Lyonem.

Faktem jest, że przez ostatnie pięć sezonów „Królewscy nie potrafią uporać się z teamem, z którym mierzą się w 1/8 Champions League. Ostatnim zespołem, który pokonali był niemiecki Bayern Monachium w sezonie 2003/2004. Przez ostatnie lata mówi się o fatum, jakie ciąży nad Realem w europejskich pucharach.
Warto zauważyć, że w czasie niepowodzeń na arenie międzynarodowej w ostatnich latach Los Blanco zdobyli dwukrotnie Mistrzostwo Hiszpanii (2006/2007, 2007/2008) i Superpuchar Hiszpanii (2008). Pomimo tego, że jak na razie rozegrano tylko pierwsze spotkanie tegorocznej Ligi Mistrzów pomiędzy Realem a ekipa francuską, to możemy stwierdzić, że podopieczni Claude Puela uskrzydleni zwycięstwem na własnym stadionie będą usilnie starać się awansować do kolejnej fazy elitarnego turnieju.

Jak wyglądać może rewanż pomiędzy tymi zespołami Madryckich z OM? Niemal pewnym jest, że Real zaatakuje od samego początku. Wczorajsze potknięcie Galaktycznych odbiło się głębokim echem w piłkarskim świecie, a przypuszczalna porażka czy remis w rewanżu na Santiago Bernabeu, a co za tym idzie odpadnięcie z Champions League, może skutkować zwolnieniem Manuela Pellegriniego ze stanowiska trenera Królewskich, gigantyczną krytyką piłkarzy i największych gwiazd Realu.

Kibice z niecierpliwością czekają na sukcesy swoich pupili na europejskiej scenie piłkarskiej. Ogromne nakłady pieniężne na transfery Florentino Pereza miały zagwarantować i spełnić marzenia fanatyków Królewskich o powrocie do piłkarskiej chwały i laurów. Pomimo drugiego miejsca w Premiera Division i ciągłej szansy na awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów istnieje niesmak, gdyż nie tak kibice wyobrażali sobie sezon ‘nowych galaktycznych’. Naszpikowany gwiazdami w każdej formacji Real Madryt miał zwyciężać w pięknym stylu kolejnych rywali. Tak się niestety nie dzieje. Z tygodnia na tydzień pojawiają się kolejne problemy w szeregach Los Blancos – utrata punktów w ważnych meczach ligowych, kontuzje czy kartki zawodników. Wydawałoby się, że to chleb powszedni każdego teamu, lecz Królewscy są zespołem, który musi wygrywać w każdym spotkaniu bez względu na rodzaj i siłę przeciwnika.

Napięcie na zawodnikach, jak również trenerze z każdym meczem rośnie. FC Barcelona odjeżdża w ligowej tabeli, a na dodatek Madryccy muszą liczyć się z porażką tj. odpadnięciem z LM. Real po raz szósty może odpaść w 1/8 Champins League. Kibice mówią o fatum, lecz warto się zastanowić, czy Królewscy są na tyle silnym zespołem, aby móc awansować do kolejnej fazy tak wielkiego turnieju.

Co do ogólnej oceny sezonowej piłkarzy z Santiago Bernabeu należy wstrzymać się przynajmniej do końca sezonu, ale warto zwrócić uwagę na problemy ekipy Pellegriniego, któremu grunt z każdym tygodniem pali się pod nogami.
Z niecierpliwością czekam na rewanż Realu Madryt z Olympique Lyon. To spotkanie może być na tyle istotne, że uświadomi tym, którzy patrzą na piłkę nożną tylko z perspektywy biznesu, że nie pieniędzmi, a zespołem i wolą walki zdobywa się największe trofea.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/02/17/podtrzymaja-tradycje/feed/
Latający cyrk Florentino Pereza http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/ http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/#comments Mon, 25 Jan 2010 15:13:13 +0000 Zap http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/ Latający cyrk Florentino Pereza Cztery dni po 18. ligowej kolejce, cztery dni po niespodziewanej porażce, cztery dni po tym jak sytuacja w tabeli ulega pogorszeniu pojechać do Albanii towarzysko pokopać piłkę. Niemożliwe? Skądże. Tak postępuje najlepszy klub XX wieku w historii futbolu - Real Madryt. A jeśli dalej tak pójdzie, wypisz wymaluj piłkarski odpowiednik amerykańskiego Harlem Globetrotters.
»Czytaj dalej

Tagi: Florentino Perez, Real Madryt,

]]>
Latający cyrk Florentino Pereza
Cztery dni po 18. ligowej kolejce, cztery dni po niespodziewanej porażce, cztery dni po tym jak sytuacja w tabeli ulega pogorszeniu pojechać do Albanii towarzysko pokopać piłkę. Niemożliwe? Skądże. Tak postępuje najlepszy klub XX wieku w historii futbolu – Real Madryt. A jeśli dalej tak pójdzie, wypisz wymaluj piłkarski odpowiednik amerykańskiego Harlem Globetrotters.

Jak tu nie redagować tekstów emanujących politowaniem nad postępowaniem Królewskich? Ich kibice najlepiej gdyby meczu z FC Gramozi lub przynajmniej jego skrótu, nie widzieli. Doprawdy wyobraźnia potrafi stworzyć mniej komiczne widoki. Nie dość, że piłkarze warci setki milionów euro biegali po murawie, której powstydziłby się i nasz drugoligowiec, to na dodatek w przerwie meczu gospodarze dołożyli kolejną „atrakcje” – na stadionie zgasło światło. Miała być 15-minutowa przerwa, a wyszła 1,5 godzinna. Ale co tam, oficjalna wersja mówi, że Real otwiera się na świat, staje się wszech dostępny i jest przychylny na zaproszenia, jak ta ze strony biznesmena z Tiranu gotowego od zaraz zapłacić 2,6 mln euro. Nie ważne, że zamiast robić to po sezonie, to jednak w jego trakcie odwiedza się piłkarskie zakątki, gdzie nawet drużyna, z której całokształtu bije przeciętność wybrałaby się z przymusu.

Wersja nieoficjalna szuka odpowiedzi na nurtujące pytania: Jak bardzo zapatrzony w pieniądze musi być Florentino Perez? A może jednak zdesperowany? Ostatnie komunikaty klubowego księgowego były przecież niezadowalające. W porównaniu z pierwszą „erą galaktycznych”, koszulki dwóch sztandarowych postaci – Kaki i Ronaldo – drugiej prezesowskiej kadencji budowlanego krezusa, sprzedają się żałośnie w odniesieniu do oczekiwań i przypuszczeń. Trzeba więc gdzieś nadrabiać zaległości, które zresztą jakiś czas temu przewidywano. Uczynił to choćby Jose Maria Gay tj. profesor ekonomi na uniwersytecie w Barcelonie, który zapowiedział, że Realowi blisko 160 milionów euro wydanych na brazylijsko-portugalski duet nigdy się nie zwróci. I nawet jeśli mówił to w pewnym stopniu przez względy patriotyczne, to krytyka w stosunku do przedstawiciela Kastylii nie mogła być pozbawiona dozy racjonalności.

Perez przejmując po raz drugi stery Los Blancos miał się poprawić. Tymczasem znów przypomina rozkapryszonego dzieciaka, który w piłce chce dosięgnąć najwyższych półek z trofeami bez pomocy drabiny. Ów drabiną byłoby dopuszczenie do głosu ludzi, którzy mają pojęcie przy pracy na futbolowych wysokościach. U Pereza takim lepiej zastosować się do niepisanej zasady, że im dłużej mówisz w naszym języku, tym dłużej u nas zabawisz. Najczęściej są to jednak… głupoty. Czytając przed świętami wywiad z szefem madryckiej cantery (szkółki piłkarskiej), niejakim Ramonem Martinezem, włos jeży się na głowie a do ust napływają nieparlamentarne słowa. Ów dżentelmen stwierdził, że Real produkuje piłkarzy dla całej Europy, bo sam jest znany z tego, że sprowadza największe gwiazdy, a system szkolenia w Barcelonie choć istnieje od blisko 20. lat, rezultaty zaczął przynosić dopiero w ostatnich dwóch. Najbardziej bawi fragment, gdy dumnie podkreśla, że Real i tak ma więcej swoich wychowanków w pierwszej i drugiej lidze od Barcy.

Niemal każda wypowiedź wysoko postanowionego oficjela klubu ma drugie dno w postaci będących w ciągłym obiegu pieniędzy. Ale już wykorzystywanie do tego w perfidny sposób piłkarzy gwałtownie wzbudza mój niepokój. Organizatorzy środowego meczu powiedzieli bowiem wprost: W składzie Realu nie może zabraknąć największych gwiazd. I rzeczywiście, Kaka, jak również Ronaldo mierzyli swoje siły z rywalami myślącymi już bardziej nie o przeszkadzaniu rywalowi, ale o tym jak zdobyć od któregokolwiek autograf. Choć i tak tanio skóry nie sprzedali.

Najgorsze, że w wypowiedziach piłkarzy filozofia Pereza odbija się, jak w lustrze. Oto dzień przed meczem Alvaro Arbeloa, de facto sprowadzony za rządów Don Florentino, stwierdził na łamach dziennika „Marca”, że wyjazd do Albanii to bardzo dobry pomysł, lepszy niż zwykły trening, a negatywnych skutków podróży on i koledzy na pewno nie odczują. Pytanie, czy zostając w domu też skończyliby „gorszy” zwykły trening z kilkugodzinnym opóźnieniem i perspektywą powrotu do domu dłuższą drogą, pozbawiając się pełnej regeneracji organizmu? Jakoś mało profesjonalnie mi to wygląda.

Już po wszystkim wymijającą odpowiedź dał Jurek Dudek. Z zadowoleniem stwierdził, że to był jego najdłuższy mecz w karierze i choćby z powodu swojej gry, uznaje wyjazd do Tiranu za ciekawy i potrzebny. Tylko jakby wszyscy naraz zapomnieli, że sezon trwa w najlepsze i każdy mecz niepunktowany to tylko ryzyko odniesienia kontuzji przez piłkarzy. Gdyby jeszcze sytuacja w ligowej tabeli mogła na to pozwolić. Ale przecież Real ma już pięć punktów „w plecy” do liderującej Barcelony. Jak bardzo zaszczuty przez wyższe sfery Królewskich musi być Manuel Pellegrini, by w takiej sytuacji – głośno – nie powiedzieć: NIE!

Cóż, megalomania opierająca się na sile komercjalizacji opanowała umysły ludzi pracujących przy Concha Espina 1. Szkoda tylko piłkarzy i trenera, bo niewykluczone, że w przyszłości czekają ich podobne wymuszone inicjatywy, jak ta w środę. (Nie)świadomie włączeni do środowiska nienormalnie nakręconego na piłkarski biznes, żyją coraz bardziej jak w cyrku, z którego usług może skorzystać każdy, kto tylko pstryknie palcami, jednocześnie trzymając w drugiej dłoni pokaźną sumkę. Szansa na powrót do normalności wciąż jednak istnieje, bo to „dopiero” pierwszy taki kuriozum. Jeśli zacznie się powtarzać, przyszłość będzie usłana tragicznym wnioskiem. Mianowicie, kiedyś swoje usługi na pokaz przedstawiał koszykarki Harlem Globetrotters. Później zastąpił go piłkarski Real Madryt. Smutne, ale REALne.

CZYTAJ RÓWNIEŻ NA MOIM BLOGU

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/feed/
Wszyscy szczęśliwi po Gran Derbi http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/ http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/#comments Tue, 01 Dec 2009 10:06:22 +0000 Kay http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/ zlatan_ibrahimovic2.jpg Real i Barca, Barca i Real. Ying i Yang, awers i rewers, noc i dzień, biel i czerń, miłość i nienawiść. Kluby żyjące w unikalnej na skalę światową symbiozie. Kluby, które definiują się nawzajem. Kluby, których kibice się nienawidzą, ale którzy nie mogli by żyć bez siebie nawzajem. Ale także kluby, żyjące w przedziwnej relacji. Relację tą można określić jako kryzysowe sprzężenie zwrotne. Gdy jedno idzie w górę, drugie idzie w dół. Ciężko, żeby było inaczej, gdy oba kluby praktycznie dzielą miedzy sobą mistrzostwa Hiszpanii. Drugie miejsce to zawsze porażka.
»Czytaj dalej

Tagi: FC Barcelona, Primera Division, Real Madryt,

]]>
zlatan_ibrahimovic2.jpg

Real i Barca, Barca i Real. Ying i Yang, awers i rewers, noc i dzień, biel i czerń, miłość i nienawiść. Kluby żyjące w unikalnej na skalę światową symbiozie. Kluby, które definiują się nawzajem. Kluby, których kibice się nienawidzą, ale którzy nie mogli by żyć bez siebie nawzajem.

Ale także kluby, żyjące w przedziwnej relacji. Relację tą można określić jako kryzysowe sprzężenie zwrotne. Gdy jedno idzie w górę, drugie idzie w dół. Ciężko, żeby było inaczej, gdy oba kluby praktycznie dzielą miedzy sobą mistrzostwa Hiszpanii. Drugie miejsce to zawsze porażka.

Sukces jednego to zawsze kryzys drugiego. Jeśli jedno gra coraz lepiej, to drugie gra coraz gorzej. Kiedy u jednych właśnie na krzywej wznoszącej jest nowy zwycięski skład, wtedy u drugich na krzywej opadającej jest skład już zgranych mistrzów. Tak następowały po sobie ery Dream Teamu, Realu Valdano i Capello, Barcy van Gaala, Galacticos, Barcy Rijkaarda i Ronaldinho, Realu Capello i Schustera a w zeszłym sezonie znowu w górę szła Barca Guardioli, a Real w dół. Dwie sinusoidy, z których gdy jednak osiąga maximum, druga sięga minimum.

Logika wydawała się nieubłagana – nastał czas Barcelony. Cóż można było uczynić by się wyrwać z tego zaklętego kręgu? Musiało to być coś spektakularnego, coś szalonego, co dotąd nie miało jeszcze miejsca. Perez jak na biznesmena przystało nie wysilał się zbytnio i stwierdził, że efekt taki dać może tylko jedno – wydanie absolutnie bezprecedensowej ilości pieniędzy…

I faktycznie. W tym sezonie zaklęty krąg został przerwany. Na fali jest i Barca, i Real, rzecz praktycznie bez precedensu w ostatnich latach.

Barca jest ciągle niesiona ogromem sukcesu z poprzedniego sezonu. Ktoś powie, że już aż tak nie dominuje. Że tacy bohaterowie ostatniego sezonu jak Messi, Iniesta, Xavi czy Toure obniżyli nieco loty. Tak, to prawda. Ale teraz Barca jest też mądrzejsza. To już nie jest może ta sama drużyna niesiona entuzjazmem, ciesząca się swoją na nowo odkrytą potęgą, gotowa prowadząc czterema bramkami do przerwy po niej rzucić się na rywala z jeszcze spotęgowaną pasją. Teraz ta drużyna dojrzała. Wie, że musi rozłożyć siły na cały długi i ciężki sezon. Że za 1:0 punktów jest dokładnie tyle samo, co za 6:2. Że czasem warto uważniej zagrać z tyłu, wtedy nie trzeba będzie liczyć na wysoką skuteczność napastników. Że dobrze wyćwiczone schematy rzutów rożnych mogą pozwolić wygrać, gdy inne rozwiązania okażą się nieskuteczne. I nawet jeśli gra Barcelony jest nieco mniej efektowna (ale przecież wciąż hipnotyzująca i urzekająca! Jakież niebotyczne standardy sobie Barca wyznaczyła zeszłym sezonem…) niż rok temu, to rezultaty są co najmniej tak samo dobre. Małe perturbacje wywołał Rubin Kazań w Lidze Mistrzów, poza tym jednak Barcelona wygrywa każdy ważny mecz. Wygrała Superpuchar Europy i Hiszpanii, z 12 pierwszych meczy wygrała 9, zremisowała 3. Wygrała prestiżowy dwumecz z Interem i przedwczoraj El Clasico z Realem. Jeśli bohaterowie zeszłego sezonu są nieco zmęczeni, ciężar gry gotowi są przyjąć tacy zawodnicy jak Keita i Pedro, w zeszłym sezonie pozostający w cieniu kolegów.

No i w końcu jest plan B. Plan B nazywa się Ibrahimovic i wydaje się mieć ogromne szanse na zostanie mega gwiazdą drużyny na równych prawach jak Messi. Wnosi do gry dodatkowy polot, nowe pomysły, nowe możliwości. Stanowi w końcu sensowny cel dla dośrodkowań Alvesa czy Xaviego.

Real natomiast wyniki uzyskiwał dotąd niegorsze. Ale nie mógł korzystać z takiego kredytu zaufania, jakim obdarzana jest Barcelona. Każde niepewne zwycięstwo natychmiast znajdowało się pod lupą i szukano w nim przesłanek, świadczącym o niechybnym upadku projektu Pereza. Bo przecież „zwycięstw nie da się kupić”, „pieniądze nie grają”, „w piłce liczy się coś więcej niż tylko pieniądze”. Wszystko to prawda. Ale z tymi pieniędzmi jest jednak dużo łatwiej. Tak jak łatwiej jest mając w składzie Cristiano Ronaldo, Kakę czy Xabiego Alonso. Być może nawet czasem Realowi było zbyt łatwo.

Większość przeciwników dotychczas Real był w stanie odprawić nie wysilając się zbytnio. Wystarczała sama klasa piłkarzy. Trudno oczekiwać zdyscyplinowanego realizowania założeń taktycznych, gdy widać, że sami indywidualnymi błyskami da się wygrać większość meczów. Niewiele miał też okazji Pellegrini by faktycznie sprawdzić swoje założenia taktyczne w boju. Real wygrywał bez względu na to czy taktyka była dobra, czy zła. Z wyjątkiem jednakże tych najbardziej prestiżowych starć, jak te z Sevillą czy z Milanem. Dopiero w starciu z największymi miał okazję Pellegrini faktycznie zweryfikować zasadność swoich koncepcji. Ustalanie odpowiedniej taktyki szło powoli, ale po wczorajszym meczu widać, że Pellegrini idzie w dobrym kierunku. I z grą Realu powinno być tylko lepiej.

Pellegrini w końcu dotarł do wydawałoby się oczywistego ustawienia dla Realu. 4-5-1 układa się niemal samo, Pepe z Albiolem przed Casillasem, Arbeloa z Ramosem po bokach, dwójka pivotów w postaci Xabiego i Lassa, przed nimi jako mediapunta Kaka, na jednym ze skrzydeł Ronaldo. Na drugim Marcelo lub Higuain, w ataku Higuain/Benzema, być może Ruud. Gra nastawiona na szybkie kontry. Akcje kończone po góra 4-5 podaniach. Dynamika, szybkość, precyzja. Od przedwczorajszego meczu to wszystko wydaje się być jasne jak słońce. Przedwczoraj po raz pierwszy Real sprawiał wrażenie, że wie jak ma grać, że ma swój styl, że w grze piłkarzy galaktycznej drużyny jest sens. Jedyne czego wczoraj brakowało to goli, ale poprawę stylu gry odczuli wszyscy. Real stworzył więcej groźnych sytuacji, w pierwszej połowie wcale nie ograniczajał się do murowania bramki ale podjął równorzędną walkę – rzecz na Camp Nou widziana tak rzadko jak niedokładne podanie Xaviego.

Tajemnicy coraz lepszej formy szukałbym w jeszcze jednym aspekcie – będą w pełni świadom, że narażam się na święte oburzenie kibiców Blancos. Niestety, na dzień dzisiejszy im dalej od składu są Raul i Guti, tym dla drużyny lepiej. Raul to już nie jest zawodnik, który może pociągnąć zespół, który dawałby coś ekstra drużynie mierzącej w zwycięstwo w La Liga i Lidze Mistrzów. Jego chwała już minęła, ale ciężko też powiedzieć, żeby jego obecność na boisku specjalnie wpływała na jego kolegów z zespołu. Tacy zawodnicy jak Cristiano Ronaldo tak naprawdę z boiska już nie pamiętają wielkiego Raula. Szacunek, owszem, trzeba okazać, jak nie przymierzając weteranom Powstania Warszawskiego, ale ciężko oczekiwać, że Raul będzie w takiej formie inspirował nowych piłkarzy. A sam fakt bycia Raulem nie czyni z niego od razu lidera. Szczególnie, że cierpliwie czeka na swoją kolej kapitan reprezentacji Hiszpanii Casillas. O ile może też nie jest dominującym charakterem, jak i nie był nim Raul, tak jego postawie nigdy nie można było nic zarzucić, a jego forma ciągle często jest inspiracją dla kolegów.

Oczywiście Real ostatecznie mecz z Barceloną przegrał. Ale dzięki dobrym wcześniejszym rezultatom jest tylko dwa punkty w tabeli za Barceloną. Jak na razie Real punkty tracił tylko tam gdzie można było sobie na to pozwolić. Każda drużyna w La Liga musi kalkulować stratę punktów na Sanchez Pizjuan i Camp Nou. Remis na wyjeździe z rewelacją sezonu – Sportingiem Gijon – też ujmy nie przynosi.

A odtąd Real może grać tylko lepiej. Jeśli nie straci dystansu w najbliższym czasie, w późniejszej części sezonu będzie łatwiej. W tej rundzie wszystkie ciężki mecze Real gra na wyjeździe. Na razie wygrał z Villareal i Atletico. Przegrał z Sevillą i Barceloną. Ale w drugiej rundzie wszystkie te mecze zagra u siebie. A jak poradzi sobie Barcelona z wyjazdami na El Madrigal i Vicente Calderon (żółta łódź podwodna w końcu się przecież odrodzi, a i Atletico ma szansę pod Quique Floresem zacząć sezon od nowa) nie wspominając o Sanchez Pizjuan i Santiago Bernabeu? Do tego dojdzie Barcelonie bagaż w postaci męczących Klubowych Mistrzostw Świata (tym razem na szczęście nie w Japonii a w Zjednoczonych Emiratach Arabskich) oraz meczów w Copa del Rey. Ciężko Realowi było przełknąć kompromitację z Alcorcon, ale to może by swoiste blessing in disguise, jak mawiają Anglicy. Znaczenie Copa del Rey dla Barcy i Realu ma co najwyżej jako dodatkowa perła w potrójnej koronie, bo samodzielne znaczenie ma znikome. A dzięki szybkiemu pożegnaniu się z pucharem Real zachowa siły na te rozgrywki, które faktycznie się liczą. Copa del Rey i KMŚ to dobre kilka tygodnii, w których gdy Real będzie grał jeden mecz, a przez resztę tygodnia się regenerował, to Barcelona będzie grała bez przerwy co trzy dni.

Czy w takim razie Barcelona powinna się martwić? Formą Realu – być może, ale swoją – na pewno nie. Wczoraj dała popis znakomitej gry w defensywie, Pique i Puyol potwierdzili, że tworzą najlepszą parę środkowych obrońców jakich miała Barcelona od wielu lat, sam Pique urasta do rangi jednego z najlepszych środkowych obrońców (i to już w wieku 22 lat! jak na obrońcę to przecież jeszcze żółtodziób). Valdes gra najlepszy sezon w karierze i bez wątpienia to jemu pozycja golkipera nr 3 w reprezentacji należy się bardziej niż Diego Lopezowi. Alves cały czas się rozwija i o ile ciężko, żeby był jeszcze lepszy w ofensywie, o tyle nie można nie zauważyć jego coraz lepszej gry defensywnej. No i Zlatan swoją postawą postawił najlepszy komentarz do popularnej tezy, jakoby nie potrafił grać w dużych meczach. Owszem, potrafi, nawet w tym największym z klubowych meczów.
A wszystko to przy wracających po kontuzji Messim i Ibrahimovicu. Jeśli szukać powodów do zmartwień, to wskazać można na dyspozycję Henry’ego. Jego czas w Barcelonie i wielkiej piłce wydaje się dobiegać końca szybciej, niż się zdawało.

I tak oto mamy nasz paradoks. Real przegrał, Barcelona wygrała – ale na ten moment wszyscy są zadowoleni. Na fali wznoszącej jest i Real, i Barca. To zapowiada pasjonującą walkę do ostatniego meczu. Czy tym ostatnim będzie spotkanie na Santiago Bernabeu? Niewykluczone.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/12/01/wszyscy-szczesliwi-po-gran-derbi/feed/
Królewskie transfery parę miesięcy później http://soccerlog.net/2009/11/07/krolewskie-transfery-pare-miesiecy-pozniej/ http://soccerlog.net/2009/11/07/krolewskie-transfery-pare-miesiecy-pozniej/#comments Sat, 07 Nov 2009 18:19:53 +0000 ladzinsky http://soccerlog.net/2009/11/07/krolewskie-transfery-pare-miesiecy-pozniej/ Królewskie transfery parę miesięcy później Bez wątpienia najważniejszym motorem napędowym dla ruchu na rynku transferowym tego lata były szaleńcze zakupy Florentino Pereza i jego Realu Madryt. Wydano astronomiczne kwoty, by zakontraktować najlepszych na świecie zawodników, dokonano gruntownej przebudowy zespołu. Teraz, z perspektywy kilkunastu rozegranych przez Królewskich spotkań, można ocenić, jak trafione były to transfery.
»Czytaj dalej

Tagi: Cristiano Ronaldo, Florentino Perez, Kaka, Karim Benzema, Real Madryt, Xabi Alonso,

]]>

Królewskie transfery parę miesięcy później

Bez wątpienia najważniejszym motorem napędowym dla ruchu na rynku transferowym tego lata były szaleńcze zakupy Florentino Pereza i jego Realu Madryt. Wydano astronomiczne kwoty, by zakontraktować najlepszych na świecie zawodników, dokonano gruntownej przebudowy zespołu. Teraz, z perspektywy kilkunastu rozegranych przez Królewskich spotkań, można ocenić, jak trafione były to transfery.

Zacznijmy od defensywy zespołu dowodzonego, przynajmniej na razie, przez Manuela Pellegriniego. Pierwszym wzmocnieniem była pozycja stopera, gdyż Madryt opuścił Fabio Cannavaro. Jego następcą został Raul Albiol, kupiony z Valencii za 15 milionów euro. Sama kwota, jak na młodego defensora z doświadczeniem reprezentacyjnym, nie jest zbyt wygórowana, ale już jego gra w stolicy Hiszpanii pozostawia nieco do życzenia. Największym grzechem był chyba występ w feralnym spotkaniu z Alcoronem, w którym cała obrona, a w szczególności jej środkowa część, zawaliła sprawę. Poza tym Albiol na razie też nie błyszczy, chociaż uważam, że obdarzony zaufaniem jeszcze pokaże, na co go stać i ujawni swój potencjał. Marginalną rolę odgrywa Ezequiel Garay, którego talent także powinien rozbłysnąć dopiero za kilka lat.
Uniwersalnym piłkarzem bloku obronnego jest Alvaro Arbeloa – może on grać na obu jego bokach, ale nie prezentuje najwyższej klasy. Na lewej stronie miejsce ma chyba zagwarantowane po katastrofalnym występie Marcelo z Sevillą. Na razie gra bez fajerwerków i Real, marząc o triumfach w wielu rozgrywkach, powinien chyba kupić na tę pozycję kogoś o większych umiejętnościach.
Przechodząc do linii pomocy, która została chyba najbardziej wzmocniona, najpierw należy wspomnieć o Xabim Alonso. Kwota, jaką na niego wydano (30 mln euro) na razie wydaje się być nieco na wyrost. Należy jednak pamiętać, że zabójcza broń Baska, czyli długie podania wymierzane z zegarmistrzowską precyzją, były eliminowane z gry przez plany taktyczne trenera Pellegriniego. Jeśli przekona on się jednak do taktyki 4-4-2 ze skrzydłowymi, w całej krasie zobaczymy umiejętności Alonso.
Zdecydowanie mniej medialnym, niż były gracz Liverpoolu, transferem jest pozyskanie własnego wychowanka Estebana Granero z Getafe. Występuje on zwykle w meczach z mniej wymagającymi rywalami, dając odpocząć gwiazdom drużyny i jest jednym z jej najjaśniejszych punktów. Świetnie radzi sobie zarówno w środku pola, jak i na skrzydle.Może w przyszłości stać się następcą Gutiego, wspomnianego Alonso czy też Kaki.
Zakupiony z Milanu Brazylijczyk na razie nie spełnia chyba pokładanych w nim oczekiwań. Moim zdaniem jest to najmniej przemyślany transfer Królewskich. Kaka jest już bowiem nie najmłodszy (na wiosnę skończy 27 lat), a ostatnie dwa sezony w jego wykonaniu raczej nie powalały na kolana. W Madrycie także jak dotąd nie pokazał, dlaczego zdobył Złotą Piłkę w roku 2007, a lepszym transferem byłby chyba zakup Yoanna Gourcuffa z Bordeaux za o wiele mniejszą cenę. Nie boję się powiedzieć, że uczeń już przerósł mistrza, a drużyna, która zapewni sobie w najbliższej przyszłości usługi młodego Francuza, poczyni duży krok w stronę prymatu w Europie.
Najważniejszym zakupem Realu jest oczywiście Cristiano Ronaldo. Najbardziej medialny piłkarz na świecie, dysponujący świetnymi umiejętnościami, o czym świadczy cena – 94 miliony euro. Na pewno jest to gracz, który jest w stanie w każdej chwili odwrócić losy meczu, a w spotkaniach, w których do tej pory wystąpił, pokazał się z bardzo dobrej strony. Problemem jest kontuzja, której leczenie przeciąga się już jakiś czas, a to odbija się na formie zespołu bez CR9. Właśnie ten uraz przeszkadza w jednoznacznej ocenie tego zakupu, gdyż kluczowa faza sezonu jeszcze się nie rozpoczęła, a to ona dopiero zweryfikuje transfer Portugalczyka.
Wisienką, ustawianą na szpicy tortu Pereza, jest Karim Benzema. Jego sytuacja podobna jest do Albiola – nie zachwyca on na razie kibiców na Bernabeu, a ze składu wygryźć go może głodny gry Gonzalo Higuain. Wychowankovi Olympique Lyon także należy się nieco czasu i zaufania. Mamy bowiem do czynienia z jednym z najbardziej perspektywicznych napastników na świecie, który po prostu potrzebuje spokoju w zdobywania potrzebnego każdemu snajperowi doświaczenia. Wspomniany przeze mnie Argentyńczyk także był wielokrotnie krytykowany przez fanów drużyny, a tymczasem rozwinął się na naprawdę dobrego zawodnika, któremu wróży się jeszcze lepszą przyszłość.
Ciężko jest wystawić Perezowi, Pellegriniemu i dyrektorowi sportowemu Jorge Valdano jednoznaczną cenzurkę za dokonane w letnim okresie transfery. Ja uważam, że zakupieni zawodnicy jeszcze nie rozwinęli do końca swoich skrzydeł i powinni okazać się prawdziwymi wzmocnieniami, co nie znaczy, że nie mogło być lepiej. Wydane pieniądze nie muszą świadczyć o sukcesach i tą dewizą powinni kierować się włodarze Realu przy planowaniu przyszłych transakcji.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/11/07/krolewskie-transfery-pare-miesiecy-pozniej/feed/
Ciekawy przypadek Rafaela van der Vaarta http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/ http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/#comments Tue, 20 Oct 2009 16:09:31 +0000 Zap http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/ Rafael van der Vaart Podstawowym działaniem w projekcie odbudowy triumfalnej pozycji Realu Madryt już w obecnym sezonie jest system rotacji wśród piłkarzy. Choć nierównomierny, daje szanse szerszej grupie zawodników na poczucie prawdziwej odpowiedzialność za wyniki klubu. Do minionej soboty na opinie najrzadziej wykorzystywanego członka kadry, względem posiadanych umiejętności,  zasługiwał Rafael van der Vaart. Gdy wydawało się, że znalazł się na marginesie zespołu, niespodziewanie wybiegł w meczu z Valladolid w pierwszym składzie. Był to kolejny dowód na to, że kariera Holendra w Madrycie jest nieszablonowa.
»Czytaj dalej

Tagi: Rafael van der Vaart,

]]>
Rafael van der Vaart
Podstawowym działaniem w projekcie odbudowy triumfalnej pozycji Realu Madryt już w obecnym sezonie jest system rotacji wśród piłkarzy. Choć nierównomierny, daje szanse szerszej grupie zawodników na poczucie prawdziwej odpowiedzialność za wyniki klubu. Do minionej soboty na opinie najrzadziej wykorzystywanego członka kadry, względem posiadanych umiejętności,  zasługiwał Rafael van der Vaart. Gdy wydawało się, że znalazł się na marginesie zespołu, niespodziewanie wybiegł w meczu z Valladolid w pierwszym składzie. Był to kolejny dowód na to, że kariera Holendra w Madrycie jest nieszablonowa.

Tak jak na przełomie wieków z piłkarskiego urodzaju kraju Tulipanów namiętnie korzystała FC Barcelona, tak w ciągu ostatnich dwóch lat, to w stolicy Hiszpanii zamieszkała prawdziwa holenderska kolonia. Gorsze czasy nadeszły dla niej wraz z powrotem do klubu Florentino Pereza. W wyniku ostatniego okienka transferowego z sześciu przedstawicieli Niderlandów ostały się tylko trzy nazwiska – Van Nisterlooy, Drenthe oraz Van der Vaart. Co ciekawe, w większości prognoz na starcie sezonu ogórkowego przynajmniej dwójka najmłodszych z tego tercetu była typowana do odstrzału. Szczególnie dziwi włączenie do kadrowego obiegu ostatniego z wyżej wymienionych, bo akurat ten transfer wydawał się kwestią czasu. Termin pozwalający na roszady zawodników minął, a Rafael w Madrycie pozostał. Uczynił tak, pomimo że jeszcze 3. sierpnia oficjalnie przyznał, że ma zamiar zdezerterować, ponieważ nowy trener nie znajdzie dla niego miejsca w swojej wizji gry. Reszta klubowych oficjeli poparła stanowisko Pellegriniego, o czym świadczyła choćby sytuacja z wakacyjnego turnieju Peace Cup. W jego trakcie z nr 23 na białej koszulce nie występował już Holender, lecz Esteban Granero. Niecały miesiąc po swojej pierwszej konkretyzującej temat deklaracji, Rafael wyrecytował kolejną. Jej treść zaskoczyła. – Zostaję w Madrycie. Zarząd przyznał, że jestem potrzebny drużynie i dostanę swoje szanse – powiedział z niemałą nutą zaskoczenia w głosie.

Życie Van der Vaarta w Madrycie, to nad wyraz częste popadanie ze skrajności w skrajność. Tak naprawdę można było się tego spodziewać, skoro jedyny warty odnotowania transfer poprzedniego biurowego sternika Królewskich Ramona Calderona przed sezonem 08/09, okazał się tylko alternatywą. Dla kogo? Oczywiście Cristiano Ronaldo, gorączkowo wyczekiwanego w Kastylii już po ubiegłorocznym czempionacie na boiskach Austrii i Szwajcarii. Ponieważ na czekaniu się skończyło, w akcie całkiem przyzwoicie skrywanej paniki sprowadzono piłkarza, który choć w połowie zaspokoi głód Madridistas. 26-letni piłkarz pomny sytuacji z 2007 roku, gdy będąc już na ostatniej prostej negocjacji, nie przeszedł do Valencii – do dziś można znaleźć w sieci jego zdjęcie w trykocie Nietoperzy – nie zastanawiał się długo i z deszczowego Hamburga przeprowadził się do słonecznej stolicy Hiszpanii.

Realowi z zasady trudno jest odmówić, ale zapewne nie każdy wie, że ulubioną drużyną Rafaela od najmłodszych lat była FC Barcelona. W granatowo-bordowej koszulce swego czasu boiskowe czary odprawiał Romario, który do dziś pozostaje idolem wychowanka Ajaxu Amsterdam. Aczkolwiek fanatyzm do klubu z katalońskiej ziemii, nie okazał się na tyle duży, by miał wykluczyć wstąpienie w szeregi Los Blancos. Cała transakcja dużo bardziej uderzyła w rodzinę matki pomocnika, pochodzącej z Hiszpanii. Jej rodzice, zamieszkujący Kadyks, położony w regionie Andaluzji, podobnie jak wszyscy uzależnieni od piłki kopanej obywatele Półwyspu, pasjonują się rywalizacją Realu z Barcą. Co normalne, muszą opowiadać się za jedną ze stron. W ich przypadku wybór padł na Dumę Katalonii. Znalezienie się wnuka po drugiej stronie barykady, łagodnie rzec ujmując, nie przypadło do gustu przede wszystkim dziadkowi, o czym głośno przyznał hiszpańskim dziennikarzom. Na oficjalnej prezentacji Rafaela na Santiago Bernabeu jednak się pojawił, dokładając cegiełkę do zbudowania wokół całego wydarzania pozytywnej i miłej atmosfery.

Miłe były również początki Van der Vaarta na boisku. Gol w debiucie podczas towarzyskiego meczu w Bogocie, zwycięskie trafienie w 2. kolejce z Numancią oraz hattrick przeciwko Sportingowi Gijon w kolejce 4. wywołały powszechny zachwyt. Niestety w niedalekiej przyszłości, tak jak degrengoladę notowała postawa Realu, tak i forma jednego z najlepszych piłkarskich produktów akademii w Amsterdamie ostatnich lat, obniżała swój pułap. Już wówczas można było stwierdzić, że nowy nabytek nie stanie się liderem tak poważnego zespołu w co niektórzy uwierzyli po obserwacji poprzednich klubowych przystanków Holendra, gdzie był najważniejszym boiskowym decydentem. Z kolejki na kolejkę największy talent europejskiego futbolu 2002 roku notował coraz mniej minut na boisku, więc liczba 35 występów w sezonie 08/09 jest zdradliwa. W większości z nich wchodził bowiem na boisko z ławki rezerwowych. Pięć bramek na koncie, z których aż cztery zdobył na samym starcie rozgrywek jeszcze lepiej unaoczniają, iż ostatni sezon może spisać na straty.

Z takiego stanu rzeczy nie był zadowolony nowo-stary Pan i Władca klubu z Conche Espina 1 – Florentino Perez. Dlatego też 26-letniemu Holedrowi mógł zaproponować jedynie zmianę miejsca pracy. Tyle tylko, że chętnych w pełni deklarujących swoją gotowość, by sprostać sportowym oczekiwaniom piłkarza, bądź klubowego księgowego nie było wielu. Perez chciał zarobić i odzyskać choć cześć profitów, jakie wyłożył tego lata na wzmocnienia, a także tych, które rok wcześniej przesłano z Madrytu na konto HSV i Ajaxu – w sumie 13 mln euro. Po głębszej analizie, Królewscy jeśli już decydowali się na sprzedaż, to w pierwszej kolejności tych zawodników, na których pozbyciu mogli coś klarownego zarobić i posiadających akurat urodzaj na swojej pozycji. 26-latek do tego grona ostatecznie się nie zaliczył, bo znacznie lepiej klub mógł zarobić - i ostatecznie zarobił - na sprzedaży do Interu Wesley Sneijdera, a więc gracza o bardzo podobnych predyspozycjach. Szefostwo najlepszego klubu świata XX wieku zmieniło tym samym wcześniejsze stanowisko w sprawie Van der Vaarta. Zapewnienie czynnego udziału w tworzeniu wyjątkowego zespołu przyszło im z łatwością.

Po blisko dwóch miesiącach od rozpoczęcia rozgrywek La Liga, można już ocenić wiarygodność obietnicy. Na razie zdaje się być tylko zbiorem słów rzuconym na wiatr. Prawdziwą szansę Rafael dostał przecież w dopiero co zakończonej 7. kolejce. O kilkunastominutowych ogonach w meczach z Villarreal i Sewillą nie powinienem nawet wspominać, bo wyglądają i brzmią żałośnie. Pojawią się głosy, że przyzwoity występ przeciwko Valladolid przyniesie pozytywne  skutki w przyszłości. Osobiście mocno w to wątpię. Dlaczego? W minioną sobotę Kaka nie zagrał od pierwszej minuty bynajmniej nie z powodu obniżki formy, lecz przemęczenia po zgrupowaniu reprezentacji. Rola zastępcy Brazylijczyka, gdy ten znajdzie się na L4 lub po prostu będzie przemęczony, nie jest zbyt znośną perspektywą dla Van der Vaarta, ale inną trudno mu przypisać. Biorąc pod uwagę smykałkę tego piłkarza do gry na pozycji ofensywnego pomocnika i taktykę Pellegriniego, najczęściej opierającego drugą linię na klasycznych defensywnych pomocnikach, Rafa stał się alternatywę tylko dla Kaki, bądź w ostateczności Ronaldo. A takowy fakt  może jedynie wydłużyć  wyczekiwanie na kolejną możliwość zaprezentowania się w dłuższym wymiarze czasowym. W konsekwencji oznaczać będzie tylko wzrost frustracji, co w przypadku VdV, jak na dłoni było widać w ubiegłym sezonie – im mniej wychodziło mu na boisku, tym bardziej nerwowo poczynał sobie w kolejnych spotkaniach.

Na swoje nieszczęście, choć z pewnością wielu uznałoby je za drogocenny dar, Rafael jest zawodnikiem zawieszonym w piłkarskiej hierarchii pomiędzy średniakami, a graczami którzy zasługują na miano artystów w swoim fachu. A takie futbolowe typy mają najgorzej, ponieważ ciężko im o poczucie spełnienia własnych ambicji, które trudno skonkretyzować. Ulotna świadomość bycia za dobrym dla jednej drużyny, a niedługo później za słabym dla drugiej jest ciężka do lekkiego strawienia. Oczywiście zawsze pozostaje  wybór mniejszego zła – przenosiny do słabszego klubu, gdzie można pozować na największą gwiazdę. Ale w tym przypadku nie było to wcale decydującym problemem. Van der Vaart zmienił swoje stanowisko nie tylko z powodu decyzji zarządu Realu, czy niechęci do ponownego obracania się w gronie przeciętniaków. Otóż ze znacznie większym problemem musiał zmierzyć się w tym samym czasie w życiu prywatnym. U starszej o pięć lat małżonki Sylvie, tuż przed wakacjami wykryto nowotwór piersi. Zaangażowanie w walkę o powrót swojej połowicy do zdrowia nie miało prawa zostać przesłonięte przez zawodowe ambicje. A patrząc pod tym kątem, przedłużenie pobytu w Madrycie było dla fizycznej i psychicznej kondycji żony najlepszą opcją. Opcją, która na pewno przyczyniła się do ostatecznego zwycięstwa ze śmiercionośną chorobą. Z tego fragmentu swojej kariery w stolicy Hiszpanii Rafa może być akurat dumny.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/feed/
Grease II, czyli nałóż i graj http://soccerlog.net/2009/10/05/grease-ii-czyli-naloz-i-graj/ http://soccerlog.net/2009/10/05/grease-ii-czyli-naloz-i-graj/#comments Mon, 05 Oct 2009 21:21:28 +0000 Luca http://soccerlog.net/2009/10/05/grease-ii-czyli-naloz-i-graj/ Grease II, czyli nałóż i grajNadchodzi taki czas w życiu każdego szarego człeka, gdy, stojąc sam na sam z lustrem, przeciera oplute pastą do zębów szkło, patrzy prawdzie w oczy, i stwierdza wreszcie ze zwieszoną głową, że, co począć: nie jestem taki, jak mi się wydaje. Ani tym bardziej taki, jaki chciałbym być.
»Czytaj dalej

Tagi: Cristiano Ronaldo, Florentino Perez, Liga Mistrzów, Primera Division, Real Madryt, transfery,

]]>
Grease II, czyli nałóż i grajNadchodzi taki czas w życiu każdego szarego człeka, gdy, stojąc sam na sam z lustrem, przeciera oplute pastą do zębów szkło, patrzy prawdzie w oczy, i stwierdza wreszcie ze zwieszoną głową, że, co począć: nie jestem taki, jak mi się wydaje. Ani tym bardziej taki, jaki chciałbym być.

Zszargane przeciwnościami losu ego można jednak podreperować. I tak, gdy kiepsko jest z żoną w łóżku, facet potwierdza swoją męskość w kontakcie z koleżanką, tudzież panią do towarzystwa. Gdy w życiu się nie przelewa, wystarczy wypić kropelkę, a świat wydaje się kolorowy (można też studiować psychologię)! Z kolei, gdy pojawia się jakaś dysproporcja cielesna – a to mały biust, a to zakola sięgające potylicy – w sukurs przychodzi chirurg plastyczny lub szeroko dostępne medykamenty. Co jednak należy uczynić, gdy chcemy upodobnić się do kogoś sławnego, i do tego – nie daj Boże – wyjątkowego?

Tutaj sama chęć i zapał nie wystarczą. Zwykły śmiertelnik, nawet, gdyby trenował dniami i nocami, pewnego pułapu przeskoczyć nie może. Jest bowiem taka granica, za którą sprawy przyjmują swój własny obrót, a nasze oblicze, nasz żywot ciemiężony, zależy wyłącznie od intencji boskich, bądź, jak kto woli, tego, co zapisane w gwiazdach. Usain Bolt, Pablo Picasso, główny bohater „Pachnidła” – przykładów, często fantastycznych, bajkowych, można by mnożyć. Stwierdzenie, że zaszli wysoko tylko dzięki ciężkiej pracy, jest nad wyraz chybione. Wielu było takich, którzy starali się doścignąć byty doskonałe. Jeżeli już im się to udawało, to tylko po nierównej, nieczystej grze. Ja postanowiłem doścignąć Cristiano Ronaldo…

* * *

Ładnym to w życiu lepiej. Taki Beckham czy Ljungberg nie muszą starać się na boisku – miliony, płynące na ich konta z licznych kontraktów reklamowych, zapewnią dobrobyt paru następnym pokoleniom. Ci panowie są po prostu prawdziwymi celebrities – reprezentują takie tuzy mody, jak Armani i Calvin Klein, zaś Cristiano Ronaldo posiada własną sieć sklepów CR9 (przemianowaną z CR7 po przenosinach do Realu Madryt). Jego poprzednik w Realu Madryt grał nieskutecznie i chaotycznie (mimo to, Robben był najlepszy w drużynie). Nie ma się co dziwić – w końcu nie dość, że ogolony prawie na zero, to jeszcze, mimo młodego wieku, poważnie dotknięty problemem wypadających włosów. Wyłysiały Holender, w porównaniu z obdarzoną nażelowaną grzywą Krystyną, to istne szkaradło. Stąd musiał biedak wyemigrować do Monachium, gdzie tworzy całkiem zgraną paczkę z brzydalami pokroju Ribery i Schweinsteigera.
Oczywiście, zdarzają się wyjątki. Podobny z uzębienia do konia lub, jak kto woli, Giertycha, Ronaldinho, zrobił karierę zajadając chipsy. A że na dobre mu to nie wyszło, widzimy dziś na boisku…

Żelu do włosów Cristiano Ronaldo jednak nie wymyślił, ba, wiele nastolatków w Holandii i Niemczech może się pochwalić dłuższym od Krystyny stażem w nakładaniu tego lepkiego specyfiku. Właśnie On, wszędobylski i efekciarski Żel, jest w dzisiejszych czasach kluczem do kobiecych serc. Ochów i achów nie ma końca, gdy tylko na wiejskiej dyskotece pojawią się wystylizowani chłopcy. A jeśli grają do tego jak CR9…
Jednak nie samym Ronaldo świat piłkarski stoi. Należy w tym miejscu bronić honoru naszego pięknego kraju – pierwszymi polskimi grajkami, którzy zdobywali parkiety (bo przecież nie boiska) dzięki postawionym na sztorc włosom, byli Hajto i Świerczewski. Z kolei Radzio Majdan uwiódł najponętniejszą Słowiankę, Dodę, dzięki efektownemu balejażowi. Daleko mu jednak do Beckhama, który zaliczył nie tylko pasemka, ale też metroseksualną, opadającą na czoło grzywkę, czy milimetrową szczecinkę, która zagościła na czubku jego głowy po podpisaniu kontraktu z Gillette. Sam żel też nie był mu zresztą obcy.

Śliska sprawa

Tak, proszę państwa, diabeł tkwi w tym, że za Ronaldo ciągnie się wyjątkowo złośliwa opinia. Sam doskonale pamiętam, gdy 19-letni wtedy Portugalczyk płakał jak bóbr po przegranym finale Euro 2004. Tony nakładanego żelu, do tego często prezentowany nagi tors, a także specyficzny urok osobisty zapewniał mu miejsce na pierwszych stronach gazetek dla nastolatek. Opinia płaczliwego żelusia ciągnie się za tym zawodnikiem nieprzerwanie od pięciu lat. Po bardzo udanych sezonach spędzonych w Manchesterze United, z którym zdobył przecież liczne trofea, nie milkły głosy, że ten często faulowany, a i chętnie przewracający się zawodnik, nie podoła presji w Realu Madryt. Sam Cristiano zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że znakomite ofensywne akcje, dryblingi i tuziny strzelonych w barwach Czerwonych Diabłów bramek nie wystarczą, by zamknąć usta krytykom. Od dłuższego czasu było mu już duszno w Manchesterze, chciał zakosztować wielkomiejskiego, ekskluzywnego życia nie od święta, a na co dzień, i właśnie takie perspektywy otwierał przed nim królewski Madryt.

Przyznaję bez bicia – w czasie, gdy Florentino Perez dogadywał transfer w zacisznym biurze Malcolma Glazer’a, a 94 mln euro miało się przenominować na funty szterlingi, pełen byłem obaw o słuszność kupna tej, jak mi się wtedy wydawało, przereklamowanej laleczki. Nie przekonywały mnie zdania, że piłka nożna to produkt marketingowy, a kwota za tego zawodnika zwróci się z samej sprzedaży replik jego koszulki.
- Gram najlepiej, jak umiem, ale nie potrafiłbym wycenić swoich umiejętności. Nie wiem, czy jest to akurat 80 milionów funtów – tak całe to zamieszanie skwitował sam zainteresowany. Nieco z rezerwą, ale i nieco buńczucznie.
Komplet 80 tys. (sic!) widzów oklaskiwał Ronaldo na Santiago Bernabeu podczas jego indywidualnej, oficjalnej prezentacji. Ci, którzy nie zmieścili się na trybunach, mogli podziwiać przywitanie CR9 na wielkim telebimie, wystawionym przed stadionem. Dla porównania – na przedsezonową prezentację Kaki przyszło 60, zaś na Benzemy – 25 tys. osób…
Sytuacja identycznie ma się i dziś. Fani Realu wstają z krzesełek, by oklaskiwać wejście lub zejście Cristiano z boiska, a należy nadmienić, że Madritiści do zbyt wyrozumiałych nie należą. Ich uwielbienie może dziwić tym bardziej, gdy spojrzeć na całą sprawę z perspektywy narodowościowej. Hiszpanie wiwatujący na cześć Portugalczyka – to zjawisko niebywałe pod względem socjologiczno-politycznym.

Umarł król, niech żyje król?

Ostatni weekend sierpnia, Estadio Santiago Bernabeu, mecz Realu Madryt z Deportivo La Coruna. Galacticos II, bo tak się zwykło o nich mawiać, wkraczają w błysku fleszy na nową, zieloniutką murawę. Oczy wszystkich kibiców skupione są jednak głównie na Cristiano Ronaldo. Pierwsze niecelne podania, nieudane dryblingi, kolejne strzały z rzutów wolnych lądujące wysoko nad bramką. Jego skrzywiona w grymasie twarz mówi wszystko. Krytycy zacierają ręce, krzyczą głośne: „A nie mówiłem?”. Ja sam też niecierpliwie wiercę się w fotelu, atakowany przez powracające jak bumerang myśli o Robbenie i Sneijderze, z którymi chyba przedwcześnie pożegnano się w Madrycie. Wreszcie nadchodzi 33 minuta, kiedy to Raul pada w polu karnym. Piłkę ustawia na wapnie nie kto inny, jak CR9. Zamykam oczy ze strachu, a co złośliwsi obstawiają zakłady, jak bardzo pomyli się Portugalczyk. Poślizgnie się? A może ośmieszy go bramkarz, łapiąc lekki, niby-techniczny strzał?
35min. dobiega końca, gdy trybuny Santiago Bernabeu podrywają się w ekstazie. Chwilę później ma miejsce symboliczne zdarzenie: Raul podbiega z pretensjami do opromienionego niepewnym uśmiechem Portugalczyka, wskazując palcem na siebie. To ja, kapitan Królewskich, miałem wykonywać tę jedenastkę.

Następny mecz CR9 zaczyna na ławce rezerwowych. Część uważa, że to konsekwencja słabej formy, część jest święcie przekonana, że trener Pellegrini oszczędza piłkarza na mecz Ligii Mistrzów. W drugiej połowie Cristiano pojawia się w końcu na boisku, zaś w 90min. przeprowadza jedną z pierwszych udanych, indywidualnych akcji w barwach Realu. Płaski strzał między nogami bramkarza zamienia się w gola. Parę dni później Portugalczyk jest już na ustach całej piłkarskiej Europy. Dwa gole z rzutów wolnych w meczu Champions League świadczą o dużym progresie w stosunku do pierwszych, kompletnie nieudanych prób w meczu z Deportivo. Swój wyczyn kopiuje Ronaldo w meczu z Xerez, pokonując bramkarza nie tylko z wolnego, ale i po indywidualnej akcji już w pierwszej minucie. Równie udanie zaczyna mecz z Villareal, i z 5 bramkami na koncie jest współliderem strzelców La Liga (wraz z Messim).
Nadchodzi mecz z Tenerife. Ronaldo gra bez większych fajerwerków, Pellegrini zdejmuje go w 79min. Gdy chce podziękować zawodnikowi za grę, ten ignoruje jego wystawioną rękę i wściekły siada na ławce. Trener w wywiadzie bagatelizuje sprawę, piłkarza nie spotyka żadna kara. Jak wiadomo, osoba niedoścignionego formatu jest nietykalna. W następnym meczu Champions League Cristino strzela kolejne dwa gole…

Niesamowite dryblingi, sztuczki techniczne i ofensywne akcje na pełnej szybkości. Dziewięć goli w siedmiu meczach, wypracowane sytuacje bramkowe dla kolegów z drużyny, dynamiczne zejścia ze skrzydła do środka, przed którymi drży już każdy obrońca w Hiszpanii – w Madrycie powoli zaczyna się o nim mówić w kategoriach, o których pisałem na początku: ponadczłowieka. Gracza, który potwierdził wreszcie swoje umiejętności, a także przekonał do siebie wyjątkowo krytycznych kibiców Realu. W tym także i mnie. Dobrze jest mieć wreszcie w zespole zawodnika, który techniką dorównuje Messiemu ze znienawidzonej Barcelony. Nawet, jeśli już zazdroszczę mu tych wszystkich umiejętności, sławy i garażu na 9 samochodów, to nie będę wdawał się w dywagacje powodowane tylko i wyłącznie czystą zazdrością. Nic dodać, nic ująć – Christiano Ronaldo wielkim piłkarzem jest.

* * *

Vitelity’s, L’Oreal, Schwarzkopf, czy wreszcie polska Joanna. Setki wydanych na żele złotych, tysiące postawionych włosów, dziesiątki prób – nie udało się. Pewnego ciepłego jeszcze wieczoru, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, ubrany od stóp do głów w strój sportowy marki Adidas, z czupryną postawioną hen, wysoko w górę, ustawiłem piłkę nieopodal bramki. Stanąłem tak, jak On, w szerokim rozkroku. Wziąłem głęboki oddech, krótki rozbieg i… Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze. Zaczynam powątpiewać w istotę Absolutu. Nie ma takiej siły, która sprawiłaby, bym kiedykolwiek kopnął piłkę tak, jak Cristiano Ronaldo. Może potrzebna siłownia? Może przydałaby się konsultacja z fizjologiem lub dietetykiem? Może powinienem zahartować się, podreperować technikę, kondycję? Może powinienem pójść do wojska?

Drodzy panowie, zawsze możemy się pocieszać, że łysiejący Lato czy Zidane zrobili, mimo swych wizerunkowych niedoskonałości, wielkie kariery. Nic straconego! Wystarczy tylko trochę potrenować. No bo jeśli nie o fryzurę, to o co w tym wszystkim chodzi?

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/10/05/grease-ii-czyli-naloz-i-graj/feed/
Kiedy zamilkną Real-doubters? http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/ http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/#comments Wed, 30 Sep 2009 21:50:06 +0000 Kay http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/ real_madryt.jpg To mój pierwszy tekst na soccerlogu, więc zacznę na nutę osobistą. Wiecie co mnie fascynuje w piłce? Nieprzewidywalność. Nie, nie w tym sensie, że każdym może wygrać z każdym. Oglądając z jaką pewnością piłkarze Realu i Barcelony rozbijają kolejnych rywali ciężko dawać wiarę temu piłkarskiemu porzekadłu.
»Czytaj dalej

Tagi:

]]>
real_madryt.jpg
To mój pierwszy tekst na soccerlogu, więc zacznę na nutę osobistą. Wiecie co mnie fascynuje w piłce? Nieprzewidywalność. Nie, nie w tym sensie, że każdym może wygrać z każdym. Oglądając z jaką pewnością piłkarze Realu i Barcelony rozbijają kolejnych rywali ciężko dawać wiarę temu piłkarskiemu porzekadłu.

Chodzi mi raczej o to, że w piłce nie ma idealnych rozwiązań. Nie ma idealnej taktyki. Ustawienie przynoszące fantastyczne rezultaty w jednej drużynie zupełnie zawodzi w innej.
Nie ma idealnych trenerów. Prowadząc jeden klub trener wygląda na jednego z najlepszych w swym fachu, w drugim totalnie zawodzi (Juande Ramos: Sevilla i Tottenham).
Nie ma idealnych piłkarzy, Szewczenko w Milanie wygląda na najlepszego napastnika na świecie, po czym w Chelsea jest całkowicie bezużyteczny.
Nie ma też idealnej strategii na budowanie drużyny.
Gdybyśmy chcieli jednak taką idealną strategię budowy zespołu skonstruować, pewnie powiedzielibyśmy – konsekwencja to podstawa.
Trzeba dobrze przemyśleć kwestie zatrudnienia trenera, żeby go nie trzeba było zmieniać wcześniej niż po paru sezonach. Skład konsekwentnie należy rozbudowywać, zachowywać najlepszych piłkarzy, sprzedawać tych co się nie sprawdzają, nie robić rewolucji. Skupywać wybijających się piłkarzy słabszych zespołów, żeby z jednej strony nie przepłacać, a z drugiej mieć zawodników ciągle głodnych największych sukcesów.

Real tego lata zrobił wszystko na opak. Naskupował po ogromnych cenach zawodników, który wygrali już wszystko – ligi krajowe, Ligę Mistrzów czy nawet zdobyli już Złotą Piłkę. Wymienili po raz kolejny trenera, mimo, że Juande Ramos z wyjątkiem meczów z Liverpoolem i Barcą spisał się bardzo dobrze. Sprzedano dotychczasowe gwiazdy, które ciągle miały wiele do zaoferowania – Robbena i Sneijdera. Sezon rozpoczęto z plus minus siedmioma nowymi zawodnikami w wyjściowym składzie.

Chyba większość fanów piłki, nie będących zagorzałymi kibicami Realu, po cichu spodziewała się, że to nie wypali. Ciężko co prawda  sobie było wyobrażać, by drużyna z takim składem mogła seryjnie przegrywać mecze, ale już szybkiego wypracowanie przewagi przez Barcelonę, tak chwaloną dotąd za wzorowe zarządzanie klubem, wielu zapewne się spodziewało.

Niektórzy mogli już mieć nawet gotowe komentarze. „Perez powtarza błędy, które doprowadziły do upadku projekt pierwszych Galacticos”. „Pieniędzmi nie wygrywa się mistrzostwa”. „Oczywiste było, że tylu nowych zawodników będzie potrzebowało czasu na zgranie się”.

Tymczasem nic z tego się nie sprawdza. Real radzi sobie dobrze, zaskakująco dobrze, bo przecież faktycznie brak zgrania mógł sprawić, że początek sezonu będzie sprawiał kłopoty. Szczególnie bez Pepe i Ramosa. Tymczasem nawet jeśli obrona miała gorszy dzień, błyskotliwy atak niwelował ten mankament (Deportivo), jeśli gra się nie kleiła, dobra gra w obronie zapewniła spokój (Xerez). Do niedawna można było podnosić zarzut, że brak dotychczas było klasowego przeciwnika. Takim na pewno był jednak Villareal, nawet jeśli w kiepskiej formie, po kiepskim początku sezonu. Szczególnie na El Madrigal. Tymczasem Real pewnie i w dobrym stylu odnotował czwarte zwycięstwo z rzędu.

Ronaldo wskoczył już na najwyższe obroty, Kaka niewiele mu ustępuje, swoją wartość dla tej drużyny każdym występem podkreśla Granero, w najlepszej formie od dawna jest Guti, Lassana Diarra potwierdza pretensje do miana czołowego defensywnego pomocnika, bardzo solidnie gra Raul Albiol, przyzwoicie – Garay. Do niedawna można było mieć wątpliwości co do jakości napastników. Ale po dwóch bramkach Benzemy z Teneryfą jego dorobek zrobił się całkiem przyzwoity. Pozwolę sobie jednak zachować swoje wątpliwości co do tego czy to zawodnik nadający się już teraz do bycia głównym napastnikiem Realu. Niestety Higuain chyba zagubił się w nowym kształcie zespołu. Na Raula zawsze można co prawda liczyć, ale osobiście spodziewałem się wielkiego powrotu Ruuda. Nie jest on jeszcze wykluczony, ale w związku z kontuzją odwlecze się przynajmniej o miesiąc.
Czas jednak gra na korzyść Realu. Z każdym meczem są bardziej zgrani. Wracają do gry Pepe, Ramos a także Diarra.

Oczywiście nie znaczy to, że Real z łatwością coś wygra w tym sezonie. Barcelona zaczęła sezon równie mocno. Równie dobrze co Ronaldo w Realu odnalazł się Ibrahimovic w Barcelonie. Tymczasem w niedzielę bez wątpienia najcięższy test w tym sezonie – wyjazd na Sanchez Pizjuan. Porażka zapewne wyzwoli falę wątpliwości ze strony osób źle Realowi życzących, żadne zwycięstwo jednak głosów wątpliwości nie uciszą. Te zamilknąć mogą dopiero po zwycięstwie na Santiago Bernabeu – w finale Ligi Mistrzów.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/30/kiedy-zamilkna-real-doubters/feed/
Wspomnienia i refleksje: jornadas 3-5. Potentaci http://soccerlog.net/2009/09/29/wspomnienia-i-refleksje-jornadas-3-5-potentaci/ http://soccerlog.net/2009/09/29/wspomnienia-i-refleksje-jornadas-3-5-potentaci/#comments Tue, 29 Sep 2009 10:52:39 +0000 Uleslaw http://soccerlog.net/2009/09/29/wspomnienia-i-refleksje-jornadas-3-5-potentaci/ Wspomnienia i refleksje: jornadas 3-5. Potentaci Trzy kolejki w dwa tygodnie – to był wariacki okres dla fanów Primera Division. 19 meczów do obejrzenia na żywo, więc najwytrwalsi przy telewizorach i monitorach komputerów spędzili 1710 minut. Było warto – za nami już przecież 13% sezonu! Czas na wspomnienia i refleksje – dziś pod lupę wzięta zostanie Wielka Szóstka.
»Czytaj dalej

Tagi: Atletico Madryt, FC Barcelona, Real Madryt, Sevilla FC, Valencia CF, Villarreal,

]]>
Wspomnienia i refleksje: jornadas 3-5. Potentaci
Trzy kolejki w dwa tygodnie – to był wariacki okres dla fanów Primera Division. 19 meczów do obejrzenia na żywo, więc najwytrwalsi przy telewizorach i monitorach komputerów spędzili 1710 minut. Było warto – za nami już przecież 13% sezonu! Czas na wspomnienia i refleksje – dziś pod lupę wzięta zostanie Wielka Szóstka.


Real Madryt,

czyli wciąż czekający na dobry mecz lider

Ronaldo, pomoc i hibernacja

Grasz z Realem? Nie prześpij pierwszych dwóch minut i nie dopuść Ronaldo do strzału. Zapomnisz się i nierozgrzany bramkarz spóźni interwencję. Zasady tej nie znali piłkarze Xerez oraz Villarreal, więc po minucie mieli już co odrabiać. Królewscy grają jednak fair – jakby trochę zasmuceni szybkim prowadzeniem oddają inicjatywę rywalom, zasypiając na dobre 2/3 spotkania. Turystyczno-spacerowe tempo rozgrywania akcji, niedokładne podania, niemrawe kontrataki, nieskuteczne dryblingi – tak wygląda Real po zdobyciu gola. Brak zgrania – mówią sympatycy. Brak drużyny – precyzują złośliwcy z Katalonii.

Gwiazdy Realu czasem czekają, aż ktoś inny wygra za nie mecz. Z czasem wspomoże życzliwy sędzia lub bezmyślne dreptanie wreszcie kogoś znuży. W pojedynkę przesądzają o wyniku, ale gromadnie się rozleniwiają. Jeśli niezgrany Real tak zdecydowanie wygrywa, to co będzie, gdy zacznie grać płynnie? – entuzjazmują się optymiści. A zacznie? – sceptycyzm właśnie przeżywa swój renesans.

Prawie zbędny jest atak – spektakularna pomoc bywa samowystarczalna, bramki woli zdobywać własnonożnie, nie angażując bardziej wysuniętego rodzynka. Napastnicy mają naprawdę ciężki żywot – najchętniej nikt by im w ogóle nie podawał, tylko z przyzwoitości robią to Guti bądź Kaka. Dopiero w drugiej połowie meczu z Tenerife Benzema załamał nieciekawą tradycję – najgorszym piłkarzem na boisku nieodmiennie bywał dotąd osamotniony napastnik. Zasada poległa nie dlatego, że Karim dostał i wykorzystał świetne podanie – powodem był błąd rywala oraz bramka z główki. Gdyby nie wyskoczył najwyżej, a potem nie natarł dziko na obrońcę, mało kto by uwierzył, że Benzema w ogóle był na boisku.

Taktyka na Real? Elastyczna obrona

Po szybkiej stracie bramki Xerez było już przegrane, starał się Villarreal, ale po pochopnym usunięciu z boiska Gonzalo Rodrigueza każda akcja organizowana była ze świadomością, że środka obrony pilnuje tylko Godin. Pewnie byłoby więcej emocji, gdyby nie głupia ręka Angela. Ale jak grać z Realem pokazała dopiero Tenerife.

Z przyjemnością patrzyłem na inteligentną grę obrońców Tete. Dużo ruchu, wyprzedzanie rywali i przecinanie podań musiało doprowadzać Królewskich do pasji, szczególnie, że na Santiago Bernabeu na bramkę czekało kilkadziesiąt tysięcy podirytowanych kibiców. Wysiłek całej pierwszej połowy zepsuła główka Benzemy, a nadmierne otwarcie się przyniosło kolejne trafienia. Sygnał jednak poszedł w świat – Realu nie trzeba próbować powstrzymywać już na ich połowie, nie trzeba nawet szaleńczo naciskać ani brutalnie atakować, murowanie bramki jest zbędne – należy sporo biegać wszerz boiska, nie dopuszczając tylko do strzału z dystansu i nie bać się startować do przejęcia każdego podania czy bezpańskiej piłki. Mało który z piłkarzy rywala będzie zainteresowany biegowym pojedynkiem.

Zalecałbym dość delikatny odbiór – niektóre z gwiazd Realu potrafią przekonująco wić się na murawie i prowokować kartki. Można pozwalać Królewskim na niegroźne, indywidualne rajdy, jeśli zawodnik będzie schodził na boki – osamotniony łatwiej zgubi piłkę. Rozciąganie gry to dobry pomysł, bo w Realu ciągle szwankuje współpraca. Im większe odstępy pomiędzy piłkarzami, tym większe prawdopodobieństwo, że dłuższe podanie zostanie przecięte przez przygotowanego do tego obrońcę.

Problemem są indywidualne zdolności. Kaka zawsze zrobi dużo wiatru, dlatego jego jednego można bardziej naciskać i ograniczać mu pole manewru. Ronaldo nie jest szczególnie groźny, gdy popędzi skrzydłem. Jeśli jednak zacznie schodzić do środka, nie wolno dać mu miejsca by strzelił. Najgroźniejszy bywa w pełnym biegu, bądź gdy ma miejsce błyskawicznie przyspieszyć – wówczas zawsze powinien być ktoś, kto przetnie mu drogę zaraz po tym, jak ucieknie pierwszemu zawodnikowi. Można go trochę prewencyjnie poobijać, by rozjuszony próbował czarować swoją techniką – przekładaniem nóg nad piłką. Ciągle chyba nie wie, że tym w Hiszpanii furory nie zrobi.

Jeśli Sevilla ze swoją równie ruchliwą defensywą skopiuje model gry Teneryfy, Real powinien stracić pierwsze punkty w sezonie. W ofensywie Fabiano, Kanoute, Negredo, Perotti, Navas, Renato i Capel są bowiem o wiele bardziej żywiołowi, precyzyjni i skuteczni, niż źle ze sobą współpracujący Alfaro, Nino i Kome.


FC Barcelona,

czyli to samo co przed rokiem

Blitzkrieg trwa

Jaka jest różnica pomiędzy Realem a Barceloną? Real zasypia, gdy prowadzi jedną bramką, Barcelona – czterema. By rozbudzić w sobie żądzę zmiażdżenia przeciwnika, Blaugranie wystarczy jeden gol, Real potrzebuje ze trzech.

Rozpędzona Barca to lawina nieszczęść, zatrzymać mogłoby ją tylko pole ognia i siarki, ale mało który zespół po stracie bramki zdolny jest wytworzyć w sobie dość energii, by gasnąca iskierka nadziei błysnęła radosnym płomieniem i pomogła powstrzymać nacierający lodowiec. Entuzjaści historii nie muszą długo szukać porównań – gra Barcy to klasyczny Blitzkrieg. Pierwsza bramka nie tyle jest celem natarcia, co środkiem do złamania rywala. Po niej przychodzą kolejne i dopiero potem można spokojnie regenerować siły na następną kampanię. Kanonada strzałów, bombardowanie bramki i nękanie obrony zabójczymi szarżami nie trwa długo – góra kilkanaście minut i już jest po sprawie. I tylko Guardiola sieje w mediach propagandę, że nie podoba mu się odpuszczanie, że jego zespół powinien ciągle atakować i kontrolować mecz. Sam jednak dobrze wie: intensywna okupacja nie ma sensu, kosztowałaby zbyt wiele sił. Wystarczy naciskać aż obrona pęknie, wpaść, splądrować, dokonać rzezi i odejść, by korzystać z łupów.

Pep jednak wiedział co robi, gdy wymieniał Eto’o na Zlatana. Szwed wprawdzie sporo psuje, jest łapany na spalonym i ogólnie nie przemęcza się zbytnio na boisku, ale sprawia, że o przełamanie teraz jeszcze łatwiej, bo do bramki czasem wystarczy zaledwie jedna górna piłka. Czy nie wystarczyłby Guiza lub Fernando Llorente? Może, ale zdobywcy potrójnej korony można pozwolić na lekką ekstrawagancję.

Wszystko można przeżyć

To jednak nie tak, że Barcelona musi wychłostać każdego. Już przed rokiem Betis, Valencia czy Chelsea pokazywały, że sposób istnieje. Próbowała go Malaga, przynosił całkiem niezłe rezultaty, ale brakło trochę szczęścia, konsekwencji i siły. Cóż to za taktyka? Metoda do skomplikowanych nie należy – jest prosta, wręcz prostacka, biorąc pod uwagę jej główne założenia. Barcelonę należy pacyfikować z dala od swojej bramki, nie wolno nigdy cofać nogi i trzeba grać wykorzystując atuty fizyczne. Broń Boże nie dać rozciągnąć gry, wypada maksymalnie zagęszczać przestrzeń i rzucać się pod rywali przy każdym ich kroku. Nie można pozwalać im zbyt blisko bramki powozić piłkę, bo zaraz zgotują z tego jakieś nieszczęście. Real niech tam sobie trochę podaje – i tak najgroźniejsi są w akcjach indywidualnych, ich dogrania bywają czytelne i można łatwo odzyskać piłkę. Gra przeciw Barcelonie wymaga nieludzkiego wysiłku, bo doskok do rywala – już w okolicach 35-40 metra – powinien być natychmiastowy i agresywny. Co więcej, jak w szachach wygrywa ten, kto przewiduje parę ruchów naprzód, tak grając z Barceloną należy wczuć się w myślenie piłkarza posiadającego piłkę i pilnować tych, do których może on podawać. Niech musi wycofać ją do obrońców, albo bezproduktywnie posłać na bok.

Niech Messi wie, że gdy wypuści sobie piłkę zbyt daleko, to nie powinien za nią bardziej gonić, bo straci nogę od wariackiego wejścia obrońcy. Xavi niech ciągle musi opędzać się od wściekłych ataków, Iniestę można w okolicach połowy boiska nieco poobijać, a wszystkich złośliwie kopać po kostkach. Co? Nie jest to zbyt etyczne? Strzelanie czterech bramek w 10 minut i zadeptanie upadłego na duchu to też mało chrześcijański obyczaj.

Problem może być ze Zlatanem. Najłatwiej chyba uprzykrzać życie rozgrywającym piłkę Katalończykom i nie dać im celnie wrzucić, niż walczyć w powietrzu ze Szwedem.

Nie mniej ważne od konsekwentnej taktyki będzie nastawienie duchowe, pozwalające ustaloną strategię uskuteczniać: sesja kilkunastu slasherów przed meczem, dwie wizyty w miejskiej rzeźni i udział w czarnej mszy. Żądza świeżej krwi i zdruzgotanych kości – gwarantowana.

Kiedy Barca straci pierwsze punkty? Daj Bóg już z Valencią na Mestalla, może jeszcze dwa tygodnie później w Pampelunie, albo w 11 kolejce, na San Memes. Niemożliwe, aby z kompletem dotrwała do Gran Derbi. Po drodze przynajmniej jeden równie silny w ofensywie rywal i dwójka grających w obronie tak, jak Barcelona najbardziej nie lubi.

Na otwartą grę i wymianę ciosów w Hiszpanii mogą się zdecydować chyba tylko – i to przy dobrych wiatrach – Valencia, Real, Villarreal i Sevilla. Reszta musi się skłębić i jadowicie kąsać, żeby przetrwać największą nawałnicę.


Sevilla,

czyli inny kandydat do tytułu jednak istnieje

Filar

Co jest najmocniejszą stroną Sevilli? Zabójczy atak, z wyrośniętym, szybkimi i precyzyjnymi Fabiano, Kanoute i Negredo? Dynamiczne skrzydła, z palącymi się do gry Perottim, Navasem, Adriano i Capelem? A może defensywa złożona z przewidujących i skocznych Escude i Squillaciego, oraz agresywnych Sergio Sancheza, Konko, Fernando Navarro? Chyba jednak środek pomocy gdzie rządzą wielcy, silni, wytrzymali i pracowici Romaric, Zokora, Lolo albo Dusher oraz kreatywny Renato. Szczególnie kreatywny Renato.

Gdy brazylijskiego dyrygenta gry Sevilli nie ma na boisku, Palanganas grają jakby byli trzema oddzielnymi zespołami – atakiem, pomocą i defensywą. Choć każda formacja jest piekielnie groźna i trudna do zatrzymania bądź sforsowania, gdy funkcjonują w symbiozie, precyzja wypiera lekki chaos i żadna akcja nie jest ciągiem przypadkowych podań. Właśnie Renato spaja wszystko w jedną zabójczą całość, rozdziela piłki, myśli za partnerów, dośrodkowuje z rzutów wolnych czy rogów. Prócz tego groźnie strzela – choć to żaden ewenement wśród pomocników Sevilli – oraz wybitnie gra głową. Manolo Jimenez stosuje rotację i pary środkowych pomocników dobiera pod konkretnego rywala, czasem preferując przewagę fizyczną nad finezją w grze, ale najgroźniejsza i najlepiej ułożona wydaje się Sevilla wtedy, gdy to Renato jest na boisku.

Najrówniejsza kadra

Gdyby w lidze hiszpańskiej każdy piłkarz mógł grać tylko co drugie spotkanie, sezon wygrałaby Sevilla. Próżno gdzie indziej szukać tak silnej kadry, równocześnie tak bardzo wyrównanej. Chcieliby w Katalonii, by o Pedro czy Jeffrenie można było mówić jako o wartościowych zmiennikach Messiego czy Iniesty, w Madrycie o van der Vaarcie jako alternatywie dla Kaki czy o jakimś substytucie Ronaldo, w Valencii o następcy Villi i kimś równie kreatywnym jak Silva czy Banega. W Sevilli dwójka napastników ma równorzędnego zmiennika, na skrzydłach może zagrać czwórka zabójczych zawodników, boki obrony mogą być zmieniane co mecz, a o miejsce środku pomocy bije się pięciu podobnych piłkarzy. Oczywiście, można uznawać wyższość Renato nad Dusherem czy Adriano nad Fernando Navarro, ale w żadnym innym zespole zmiana nawet czterech czy pięciu zawodników z poprzedniego meczu nie wywołałaby tak minimalnych zmian stylu i efektów gry.

Sevillę gra na trzech frontach będzie kosztowała nieporównywalnie mniej, niż Barcelonę i Real. Następny weekend pokaże, czy można już mówić o trzech równorzędnych siłach. Uznanie przebudzonej Sevilli za trzecią jakość w hiszpańskim futbolu jest już chyba oczywiste. Cztery ostatnie niebłahe wiktorie powinny wywoływać w Madrycie poważny niepokój co do wyniku najbliższej konfrontacji.


Valencia,

czyli jak to jest mieć najbardziej nierówny skład na świecie

Chaos nade mną i chaos pode mną…

Do ostatniej kolejki nie można było mieć pewności, czy najgorszą defensywą w całej lidze szczycić się może Valencia, czy jednak Atletico Madryt. Mecz na Mestalla przyniósł rozstrzygnięcie – konkurs wygrała defensywa Los Ches, i to w spektakularnym stylu. Nagrodę indywidualną śmiało można przyznać Alexisowi Ruano. Serdecznie gratulujemy.

Już kiedyś sugerowałem, że czasy w których Valencia słynęła z poukładanej gry obronnej minęły bezpowrotnie, ale nawet w najgorszych koszmarach nie wyśniłem scenariusza, jaki zrealizował się w ostatnich trzech spotkaniach. Podawanie do rywali, wdawanie się w pojedynki i tracenie piłki w roli ostatniego obrońcy, wywracanie się przed atakującym przeciwnikiem we własnym polu karnym, zostawianie niepilnowanych zawodników i nie trzymanie się swojej pozycji, fatalnie spóźnianie pułapek ofsajdowych i ogólna panika w każdej sytuacji, szczególnie będąc pod presją – to w skrócie obraz gry obronnej Valencii. Cztery z tych sześciu cech przypisać można Alexisowi (1, 2, 3, 6), również cztery, choć w mniejszym natężeniu – Mathieu (1, 2, 5, 6), jedną Bruno (4), i tylko jeden Dealbert zupełnie nie pasuje do kolegów. Ma prawo – do tej pory grał tylko w drugiej lidze, więc nie zorientował się jeszcze, że w Primera napastnicy są o wiele bardziej groźni i bezwzględnie należy głupieć w ich obecności.

Nie wiem co zrobiliście z prawdziwym Banegą, ale my zatrzymujemy sobowtóra

Tak jak i przed dwoma tygodniami zasłużył na osobny akapit. Kandydat do jedenastki sezonu, a na pewno na objawienie sezonu. Regularnie co parę minut uruchamia skrzydłowych bądź Villę posyłając dokładną, prostopadłą piłkę, przecina akcje rywali i wyprowadza kontrataki. Absolutnie nie do poznania. Przed rokiem w Atletico więcej szkodził niż pomagał, a teraz? Gdyby Xavi, Xabi Alonso i Renato zechcieli założyć kiedyś Stowarzyszenie Najwybitniejszych Rozgrywających La Liga, to pojawił im się właśnie czwarty do brydża na zimowe posiedzenia zarządu.

¡Dios, z kim my gramy!

Frustrująca musi być dla najwybitniejszych piłkarzy Valencii – Villi, Banegi, Silvy, Maty, Pablo czy Joaquina – gra z taką defensywą. Ile by nie strzelili, tyle – lub więcej – tamci stracą. Nie trudno byłoby zrozumieć rozgoryczenie i spadek zaangażowania. Wprawdzie nie można jeszcze mówić o czymś takim, ale jednak Silva czy Mata trzech ostatnich spotkań nie zagrali bajecznie. Co będzie, gdy rozżalenie sięgnie apogeum? Trudne zadanie czeka Unaia Emery’ego. By zwyciężać, nie wystarczy więcej wymagać od ofensywy, ciągle mając tragiczną obronę. A Emery nie bardzo radzi sobie z usprawnianiem defensywie – poprawy nie widać, a w każdym wywiadzie zapewnia, że gra z tyłu przejdzie renowację.

Co ciekawe, żadnych animozji chyba nie będzie czuł Villa, humorzasty przecież nieco w ostatnich latach. El Guaje zaczynał bardzo niemrawo, jakby ciągle przeżywając bardzo intensywny okres transferowy, ale teraz wrócił do swego stylu – nie kończy jeszcze niby każdej akcji zabójczym strzałem, ale gra jakby chciał w pojedynkę zabiegać obrońców rywali i udowodnić przy tym, że Ibrahimovic czy Benzema są napastnikami na dwukrotnie niższym levelu.


Atletico Madryt,

czyli jak mieć drugi najbardziej nierówny skład na świecie

Transferowe wróżby zaskakująco prawdziwe

Przewidywali kibice, przewidywali dziennikarze, przewidywali postronni obserwatorzy – nie potrafili przewidzieć tylko ci, którzy bezwzględnie powinni – zarząd Atletico. Mowa oczywiście o okienku transferowym, w którym Atletico pozbawiło się szans na powtórzenie sukcesu z dwóch ostatnich lat.

Obrona Atletico naprawdę gra fatalnie. Gdyby Barcelonie chciało się w tym meczu grać, a nie bawić, dwucyfrowy wynik byłby dość prawdopodobny. Rojiblancos zostali rozniesieni od niechcenia, bo każda, nawet najbardziej leniwa akcja Barcelony kończyła się w polu karnym Atletico. A tam nie bardzo wiedzieli co ze sobą zrobić obrońcy stołecznego klubu. Zero ruchu, zero pomysłu na odbiór czy przejęcie piłki. Trudno nawet powiedzieć, by grali oni w tym spotkaniu – raczej wzięli bierny udział, wkładając mniej zaangażowania, niż publiczność na Camp Nou, reagująca okrzykami radości co kilkanaście minut.

Trudno wygrywać, gdy obrona nie bardzo interesuje się grą. Nawet mając w składzie Forlana, Jurado czy Aguero. Szczególnie, że i oni potrafią dość profesjonalnie zawalać spotkania. Teoria, że celność Forlana rośnie proporcjonalnie do wzrostu odległości od bramki, powinna wkrótce zostać ogłoszona prawem przyrody. Dość już rozegrał meczów, by sformułować indukcyjny dowód.

Manu del Moral, Lafita, Sergio Sanchez, Pedro Leon, Luis Felipe, Duda, Marcano, może nawet Cata Diaz czy Lopo – cała świta dobrych transferów przeszła Rojiblancos koło nosa. No ale trzeba było poświęcić Forlana bądź Aguero, by zdobądź pieniądze na kilka wzmocnień i zbalansowanie kadry.

Potrzebny trener, nie idol

Nie czy> tylko kiedy? wyleci Abel Resino, zastanawiają się już fani Atletico. Może i był w tym zespole gwiazdą, jest żywą legendą, ale od charyzmy i autorytetu gra nie poukłada się sama. Konieczny jest trener-taktyk, zdolny ze stosu drewna ułożyć nawet nie jakiś mur, co najmniej wymyślny płot. Kandydatami prasy są Schuster, Spaletti, Flores i Aragones.

Mędrca bym nie życzył największemu wrogowi. Jak on weźmie się za układanie składu, to Forlan wyląduje w centrum boiska, Aguero na skrzydle, a Reyes awansuje na wysuniętego napastnika. O miejsce w składzie nie musieliby się za to martwić środkowi pomocnicy – im ich więcej, tym lepiej, więc Jurado, Cleber, Assuncao i Raul Garcia mogliby stale tworzyć zgrany kolektyw. Wyznaję pogląd, że Hiszpania Euro wygrała nie dzięki Aragonesowi, ale pomimo niego, gdyby dobrał się on do kadry Atletico, chaos osiągnąłby monstrualne rozmiary. Takie, że momentalnie wyłoniliby się z niego Uranos i Gaia.

Podobnie może być w przypadku Niemca oraz Włocha. Schustera kompromituje nieszczelna defensywa Realu, Spaletti uchodzi za piewcę futbolu ofensywnego. Ja bym polecał Floresa, za jego czasów Valencia nie grała może najpiękniej (kiedy Atletico grało pięknie…), ale strzelenie jej bramki to naprawdę był wyczyn. Quique od zaraz, a może jeszcze będzie coś z Rojiblancos tego roku.


Villarreal,

czyli jak w miesiąc przestać umieć wygrywać

Ernesto, coś ty zrobił!

Pytanie nie jest zarezerwowane tylko dla fanów Amarillos, raczej zadaje je sobie każdego wieczora sam nieszczęsny trener. Nie tak to miało wyglądać! Villarreal gra zabójczo niepewnie, a brak przekonania do własnych możliwości wzrasta, nie maleje. Fernando Roig nie przywykł do szybkiego wyrzucania szkoleniowców, więc Valverde nie jest jeszcze przekreślony, ale musi działać szybko. Jeśli jego zespół nie przełamie się w nadchodzących kolejkach, to trener postrada zaufanie ze strony własnych podopiecznych. Oni permanentnie nie wiedzą co mają robić na boisku. Nerwy muszą mieć napięte jak struny – wystarczy lekko przycisnąć, szybko zdobyć bramkę, by każdy dostał lekkiej paranoi – przestał widzieć partnerów, a wszędzie dostrzegał krwiożerczych rywali, usportowionych wampirów, którzy wbrew własnej naturze wykazują spore zainteresowanie piłką.

Opanowanie przychodzi z czasem. Wraca gra zespołowa, wraca szybkość i precyzja, udaje się przejąć kontrolę nad meczem, ale czasem brakuje szczęścia, czasem sił. I przepadają kolejne punkty, a rywale nie marnują czasu.

Czekać na przełamanie

Poprawa nadejdzie. Piłkarze Villarreal nie stracili swych umiejętności, potrafią stworzyć groźne akcje, ale muszą zapomnieć o wynikach, skupić się na rywalu, przestać przeliczać uciekające punkty. Pierwsze dwa mecze były specyficzne, dopiero klęska w Bilbao dała więcej do myślenia. Z Realem pewnie poszłoby ciut lepiej, gdyby sędzia nie sprzyjał Królewskim – wyrzucenia Gonzalo przy pobłażaniu zachowaniu Lassa i Gago inaczej nie da się określić. Ten mecz pokazał jednak ducha walki i siłę ambicji, czyli wszystko, co na dobre kilkadziesiąt minut zdruzgotało fantastyczne uderzenie Juca’y, w meczu Villarreal z Deportivo. Z upływem czasu strzały Senny, Cazorli i Rossiego stawały się coraz bardziej celne, ale brakło zimnej krwi do wywiezienia choćby punktu z Riazor.

Następny rywal: Espanyol na El Madrigal. Zacząć ze spokojem, swobodnie rozgrywać i czekać na dogodną szansę – ona przyjdzie na pewno. Jeśli Valverde wpoi tę zasadę swym podopiecznym, Żółta Łódź powinna minąć górę lodową i wreszcie ustabilizować swój kurs.

Poważnym problemem są kontuzje – ledwo wyleczony Senna odnowił uraz już w pierwszym meczu, z Osasuną, z Athletic wyleciał Ibagaza, z Deportivo stopę pogruchotał sobie Godin. W co drugim meczu kluczowy piłkarz trafia na ortopedię. Senna jest już w pełni sił, ale Godin i Ibagaza od futbolu odpoczną nieco dłużej. Tym spokojniej trzeba będzie zagrać z Espanyolem – obrona nie będzie już tak szczelna, braknie też prostopadłych podań.
Dwie najbliższe kolejki będą kluczowe – po Espanyolu wyjazd ze słabym Xerez, więc jeśli nie teraz, to kiedy?

Similar Posts:]]> http://soccerlog.net/2009/09/29/wspomnienia-i-refleksje-jornadas-3-5-potentaci/feed/ Transfery służą byłym „Królewskim Holendrom”! http://soccerlog.net/2009/09/03/transfery-sluza-krolewskim-holendrom/ http://soccerlog.net/2009/09/03/transfery-sluza-krolewskim-holendrom/#comments Thu, 03 Sep 2009 05:39:09 +0000 Sebastian Matyszczak http://soccerlog.net/2009/09/03/transfery-sluza-krolewskim-holendrom/ Transfery służą byłym „Królewskim Holendrom”! Choć okienko transferowe jeszcze trwa, można powiedzieć, że Real Madryt był królem polowania tego lata. Cristiano Ronaldo, Kaka, Xabi Alonso… Myślę, że te nazwiska mówią same za siebie.
»Czytaj dalej

Tagi: Arjen Robben, Bayern Monachium, Inter Mediolan, Real Madryt, Wesley Sneijder,

]]>
Transfery służą byłym „Królewskim Holendrom”!
Choć okienko transferowe jeszcze trwa, można powiedzieć, że Real Madryt był królem polowania tego lata. Cristiano Ronaldo, Kaka, Xabi Alonso… Myślę, że te nazwiska mówią same za siebie.

Ale okienko transferowe to nie tylko zakupy – to także sprzedaż. Sprzedaż piłkarzy słabych, niepotrzebnych, sprzedaż gwiazd, które nie radziły sobie w ostatnim sezonie.

Myślę, że właśnie tak można określić sprzedanych przez Real Robbena i Sneijdera, którzy już w swoich debiutach pokazali, że jeśli Królewscy trafią na nich w Champions League będą mieli ciężką przeprawę i… nauczkę.

Arjen Robben zamienił „Królewską biel” na „Bawarską czerwień”, a Wesley Sneijder biega teraz po boisku w kolorach Mediolańskiego Interu.

Arjen Robben zadebiutował tego weekendu w Bayernie Monachium w meczu przeciwko VfL Wolfsburg. Co prawda nie zagrał od pierwszych minut, ale okazał się świetnym zmiennikiem. Wszedł w drugiej połowie i strzelił dwa gole, do tego świetnie współpracował  z kolegami z zespołu, a w duecie z Franckiem Riberym może to być prawdziwa mieszanka wybuchowa, która eksplodując może wysypać na Bawarczyków worek trofeów.

Wesley Sneijder co prawda nie strzelił bramki w debiucie, ale rozegrał bardzo dobre spotkanie, które jego drużyna wygrała aż 4:0 z Milanem. Dwie asysty i doskonałe umiejętności przejścia z linii defensywnej do ataku to bardzo dobry rezultat jak na debiut.

Można by pokusić się o stwierdzenie, że Królewscy zrobili głupotę, sprzedając takich zawodników, ale z drugiej strony skoro już kupili Kakę i Ronaldo Holendrzy nie są im już potrzebni. Może i dobrze, że odeszli?  Będą mogli rozwijać swoje talenty w innych klubach, a nie walczyć o miejsce w pierwszym składzie.

Jako Madridista życzę im jak najlepiej. Mam nadzieję, że pokażą światu swoje bajeczne umiejętności, których nie mieli szansy zaprezentować w Madrycie.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/03/transfery-sluza-krolewskim-holendrom/feed/