Grease II, czyli nałóż i graj

Grease II, czyli nałóż i grajNadchodzi taki czas w życiu każdego szarego człeka, gdy, stojąc sam na sam z lustrem, przeciera oplute pastą do zębów szkło, patrzy prawdzie w oczy, i stwierdza wreszcie ze zwieszoną głową, że, co począć: nie jestem taki, jak mi się wydaje. Ani tym bardziej taki, jaki chciałbym być.

Zszargane przeciwnościami losu ego można jednak podreperować. I tak, gdy kiepsko jest z żoną w łóżku, facet potwierdza swoją męskość w kontakcie z koleżanką, tudzież panią do towarzystwa. Gdy w życiu się nie przelewa, wystarczy wypić kropelkę, a świat wydaje się kolorowy (można też studiować psychologię)! Z kolei, gdy pojawia się jakaś dysproporcja cielesna – a to mały biust, a to zakola sięgające potylicy – w sukurs przychodzi chirurg plastyczny lub szeroko dostępne medykamenty. Co jednak należy uczynić, gdy chcemy upodobnić się do kogoś sławnego, i do tego – nie daj Boże – wyjątkowego?

Tutaj sama chęć i zapał nie wystarczą. Zwykły śmiertelnik, nawet, gdyby trenował dniami i nocami, pewnego pułapu przeskoczyć nie może. Jest bowiem taka granica, za którą sprawy przyjmują swój własny obrót, a nasze oblicze, nasz żywot ciemiężony, zależy wyłącznie od intencji boskich, bądź, jak kto woli, tego, co zapisane w gwiazdach. Usain Bolt, Pablo Picasso, główny bohater „Pachnidła” – przykładów, często fantastycznych, bajkowych, można by mnożyć. Stwierdzenie, że zaszli wysoko tylko dzięki ciężkiej pracy, jest nad wyraz chybione. Wielu było takich, którzy starali się doścignąć byty doskonałe. Jeżeli już im się to udawało, to tylko po nierównej, nieczystej grze. Ja postanowiłem doścignąć Cristiano Ronaldo…

* * *

Ładnym to w życiu lepiej. Taki Beckham czy Ljungberg nie muszą starać się na boisku – miliony, płynące na ich konta z licznych kontraktów reklamowych, zapewnią dobrobyt paru następnym pokoleniom. Ci panowie są po prostu prawdziwymi celebrities – reprezentują takie tuzy mody, jak Armani i Calvin Klein, zaś Cristiano Ronaldo posiada własną sieć sklepów CR9 (przemianowaną z CR7 po przenosinach do Realu Madryt). Jego poprzednik w Realu Madryt grał nieskutecznie i chaotycznie (mimo to, Robben był najlepszy w drużynie). Nie ma się co dziwić – w końcu nie dość, że ogolony prawie na zero, to jeszcze, mimo młodego wieku, poważnie dotknięty problemem wypadających włosów. Wyłysiały Holender, w porównaniu z obdarzoną nażelowaną grzywą Krystyną, to istne szkaradło. Stąd musiał biedak wyemigrować do Monachium, gdzie tworzy całkiem zgraną paczkę z brzydalami pokroju Ribery i Schweinsteigera.
Oczywiście, zdarzają się wyjątki. Podobny z uzębienia do konia lub, jak kto woli, Giertycha, Ronaldinho, zrobił karierę zajadając chipsy. A że na dobre mu to nie wyszło, widzimy dziś na boisku…

Żelu do włosów Cristiano Ronaldo jednak nie wymyślił, ba, wiele nastolatków w Holandii i Niemczech może się pochwalić dłuższym od Krystyny stażem w nakładaniu tego lepkiego specyfiku. Właśnie On, wszędobylski i efekciarski Żel, jest w dzisiejszych czasach kluczem do kobiecych serc. Ochów i achów nie ma końca, gdy tylko na wiejskiej dyskotece pojawią się wystylizowani chłopcy. A jeśli grają do tego jak CR9…
Jednak nie samym Ronaldo świat piłkarski stoi. Należy w tym miejscu bronić honoru naszego pięknego kraju – pierwszymi polskimi grajkami, którzy zdobywali parkiety (bo przecież nie boiska) dzięki postawionym na sztorc włosom, byli Hajto i Świerczewski. Z kolei Radzio Majdan uwiódł najponętniejszą Słowiankę, Dodę, dzięki efektownemu balejażowi. Daleko mu jednak do Beckhama, który zaliczył nie tylko pasemka, ale też metroseksualną, opadającą na czoło grzywkę, czy milimetrową szczecinkę, która zagościła na czubku jego głowy po podpisaniu kontraktu z Gillette. Sam żel też nie był mu zresztą obcy.

Śliska sprawa

Tak, proszę państwa, diabeł tkwi w tym, że za Ronaldo ciągnie się wyjątkowo złośliwa opinia. Sam doskonale pamiętam, gdy 19-letni wtedy Portugalczyk płakał jak bóbr po przegranym finale Euro 2004. Tony nakładanego żelu, do tego często prezentowany nagi tors, a także specyficzny urok osobisty zapewniał mu miejsce na pierwszych stronach gazetek dla nastolatek. Opinia płaczliwego żelusia ciągnie się za tym zawodnikiem nieprzerwanie od pięciu lat. Po bardzo udanych sezonach spędzonych w Manchesterze United, z którym zdobył przecież liczne trofea, nie milkły głosy, że ten często faulowany, a i chętnie przewracający się zawodnik, nie podoła presji w Realu Madryt. Sam Cristiano zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że znakomite ofensywne akcje, dryblingi i tuziny strzelonych w barwach Czerwonych Diabłów bramek nie wystarczą, by zamknąć usta krytykom. Od dłuższego czasu było mu już duszno w Manchesterze, chciał zakosztować wielkomiejskiego, ekskluzywnego życia nie od święta, a na co dzień, i właśnie takie perspektywy otwierał przed nim królewski Madryt.

Przyznaję bez bicia – w czasie, gdy Florentino Perez dogadywał transfer w zacisznym biurze Malcolma Glazer’a, a 94 mln euro miało się przenominować na funty szterlingi, pełen byłem obaw o słuszność kupna tej, jak mi się wtedy wydawało, przereklamowanej laleczki. Nie przekonywały mnie zdania, że piłka nożna to produkt marketingowy, a kwota za tego zawodnika zwróci się z samej sprzedaży replik jego koszulki.
- Gram najlepiej, jak umiem, ale nie potrafiłbym wycenić swoich umiejętności. Nie wiem, czy jest to akurat 80 milionów funtów – tak całe to zamieszanie skwitował sam zainteresowany. Nieco z rezerwą, ale i nieco buńczucznie.
Komplet 80 tys. (sic!) widzów oklaskiwał Ronaldo na Santiago Bernabeu podczas jego indywidualnej, oficjalnej prezentacji. Ci, którzy nie zmieścili się na trybunach, mogli podziwiać przywitanie CR9 na wielkim telebimie, wystawionym przed stadionem. Dla porównania – na przedsezonową prezentację Kaki przyszło 60, zaś na Benzemy – 25 tys. osób…
Sytuacja identycznie ma się i dziś. Fani Realu wstają z krzesełek, by oklaskiwać wejście lub zejście Cristiano z boiska, a należy nadmienić, że Madritiści do zbyt wyrozumiałych nie należą. Ich uwielbienie może dziwić tym bardziej, gdy spojrzeć na całą sprawę z perspektywy narodowościowej. Hiszpanie wiwatujący na cześć Portugalczyka – to zjawisko niebywałe pod względem socjologiczno-politycznym.

Umarł król, niech żyje król?

Ostatni weekend sierpnia, Estadio Santiago Bernabeu, mecz Realu Madryt z Deportivo La Coruna. Galacticos II, bo tak się zwykło o nich mawiać, wkraczają w błysku fleszy na nową, zieloniutką murawę. Oczy wszystkich kibiców skupione są jednak głównie na Cristiano Ronaldo. Pierwsze niecelne podania, nieudane dryblingi, kolejne strzały z rzutów wolnych lądujące wysoko nad bramką. Jego skrzywiona w grymasie twarz mówi wszystko. Krytycy zacierają ręce, krzyczą głośne: „A nie mówiłem?”. Ja sam też niecierpliwie wiercę się w fotelu, atakowany przez powracające jak bumerang myśli o Robbenie i Sneijderze, z którymi chyba przedwcześnie pożegnano się w Madrycie. Wreszcie nadchodzi 33 minuta, kiedy to Raul pada w polu karnym. Piłkę ustawia na wapnie nie kto inny, jak CR9. Zamykam oczy ze strachu, a co złośliwsi obstawiają zakłady, jak bardzo pomyli się Portugalczyk. Poślizgnie się? A może ośmieszy go bramkarz, łapiąc lekki, niby-techniczny strzał?
35min. dobiega końca, gdy trybuny Santiago Bernabeu podrywają się w ekstazie. Chwilę później ma miejsce symboliczne zdarzenie: Raul podbiega z pretensjami do opromienionego niepewnym uśmiechem Portugalczyka, wskazując palcem na siebie. To ja, kapitan Królewskich, miałem wykonywać tę jedenastkę.

Następny mecz CR9 zaczyna na ławce rezerwowych. Część uważa, że to konsekwencja słabej formy, część jest święcie przekonana, że trener Pellegrini oszczędza piłkarza na mecz Ligii Mistrzów. W drugiej połowie Cristiano pojawia się w końcu na boisku, zaś w 90min. przeprowadza jedną z pierwszych udanych, indywidualnych akcji w barwach Realu. Płaski strzał między nogami bramkarza zamienia się w gola. Parę dni później Portugalczyk jest już na ustach całej piłkarskiej Europy. Dwa gole z rzutów wolnych w meczu Champions League świadczą o dużym progresie w stosunku do pierwszych, kompletnie nieudanych prób w meczu z Deportivo. Swój wyczyn kopiuje Ronaldo w meczu z Xerez, pokonując bramkarza nie tylko z wolnego, ale i po indywidualnej akcji już w pierwszej minucie. Równie udanie zaczyna mecz z Villareal, i z 5 bramkami na koncie jest współliderem strzelców La Liga (wraz z Messim).
Nadchodzi mecz z Tenerife. Ronaldo gra bez większych fajerwerków, Pellegrini zdejmuje go w 79min. Gdy chce podziękować zawodnikowi za grę, ten ignoruje jego wystawioną rękę i wściekły siada na ławce. Trener w wywiadzie bagatelizuje sprawę, piłkarza nie spotyka żadna kara. Jak wiadomo, osoba niedoścignionego formatu jest nietykalna. W następnym meczu Champions League Cristino strzela kolejne dwa gole…

Niesamowite dryblingi, sztuczki techniczne i ofensywne akcje na pełnej szybkości. Dziewięć goli w siedmiu meczach, wypracowane sytuacje bramkowe dla kolegów z drużyny, dynamiczne zejścia ze skrzydła do środka, przed którymi drży już każdy obrońca w Hiszpanii – w Madrycie powoli zaczyna się o nim mówić w kategoriach, o których pisałem na początku: ponadczłowieka. Gracza, który potwierdził wreszcie swoje umiejętności, a także przekonał do siebie wyjątkowo krytycznych kibiców Realu. W tym także i mnie. Dobrze jest mieć wreszcie w zespole zawodnika, który techniką dorównuje Messiemu ze znienawidzonej Barcelony. Nawet, jeśli już zazdroszczę mu tych wszystkich umiejętności, sławy i garażu na 9 samochodów, to nie będę wdawał się w dywagacje powodowane tylko i wyłącznie czystą zazdrością. Nic dodać, nic ująć – Christiano Ronaldo wielkim piłkarzem jest.

* * *

Vitelity’s, L’Oreal, Schwarzkopf, czy wreszcie polska Joanna. Setki wydanych na żele złotych, tysiące postawionych włosów, dziesiątki prób – nie udało się. Pewnego ciepłego jeszcze wieczoru, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, ubrany od stóp do głów w strój sportowy marki Adidas, z czupryną postawioną hen, wysoko w górę, ustawiłem piłkę nieopodal bramki. Stanąłem tak, jak On, w szerokim rozkroku. Wziąłem głęboki oddech, krótki rozbieg i… Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze. Zaczynam powątpiewać w istotę Absolutu. Nie ma takiej siły, która sprawiłaby, bym kiedykolwiek kopnął piłkę tak, jak Cristiano Ronaldo. Może potrzebna siłownia? Może przydałaby się konsultacja z fizjologiem lub dietetykiem? Może powinienem zahartować się, podreperować technikę, kondycję? Może powinienem pójść do wojska?

Drodzy panowie, zawsze możemy się pocieszać, że łysiejący Lato czy Zidane zrobili, mimo swych wizerunkowych niedoskonałości, wielkie kariery. Nic straconego! Wystarczy tylko trochę potrenować. No bo jeśli nie o fryzurę, to o co w tym wszystkim chodzi?


Oceń ten wpis:
SłabyTaki sobieŚredniDobryBardzo dobry (12 głosów, średnia: 4,17 na 5)
Loading ... Loading ...



Be social
Wykop Gwar Dodaj do zakładek



4 komentarzy do “Grease II, czyli nałóż i graj”

  1. Luca mówi:

    artykuł dedykuję boberkowi :*

  2. Stifler mówi:

    Fajne to nawet, lecz troche przydługawy … Ogólnie to na plus.

  3. Uleslaw mówi:

    No, naprawdę dobre. I efektowne, i przemyślane, i żartobliwe. Przebija z tego dość podejrzana ontologia (intencja boska i/lub gwiazdy, ostatecznie wpływające na losy jednostki), ale w zasadzie do niczego więcej przyczepić się nie można :)

Dodaj komentarz

Komentarze zawierające wulgaryzmy, obrażające czytelników lub właściciela bloga zostaną skasowane.
Moderacja komentarzy jest aktywna. Nie wysyłaj swojej wiadomości dwa razy.
Możesz skorzystać z następujących tagów XHTML: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote> <code> <em> <i> <strike> <strong>

Chcesz mieć swój własny avatar na Soccerlogu? Przeczytaj FAQ, to tylko kilka minut!