Soccerlog.net » Quique Flores http://soccerlog.net Futbol w najlepszym wydaniu Wed, 12 May 2010 15:21:03 +0000 http://wordpress.org/?v=2.8.1 en hourly 1 Ratunek dla Rojiblancos http://soccerlog.net/2009/10/25/ratunek-dla-rojiblancos/ http://soccerlog.net/2009/10/25/ratunek-dla-rojiblancos/#comments Sun, 25 Oct 2009 21:57:37 +0000 Uleslaw http://soccerlog.net/2009/10/25/ratunek-dla-rojiblancos/ Ratunek dla Rojiblancos Nieuniknione stało się rzeczywistym i Abel Resino stracił wreszcie pracę w Atletico. Pół roku za późno, by zespół mógł powalczyć w tym sezonie o jakieś trofea. Zanim Enrique Cerezo i Angel Gil Martin wybrali się na pełną niebezpieczeństw wyprawę po rozum do głowy, próbowali jeszcze innych opcji: Luciano Spallettiego bądź Michaela Laudrupa.
»Czytaj dalej

Tagi: Atletico Madryt, Quique Flores,

]]>
Ratunek dla Rojiblancos
Nieuniknione stało się rzeczywistym i Abel Resino stracił wreszcie pracę w Atletico. Pół roku za późno, by zespół mógł powalczyć w tym sezonie o jakieś trofea. Zanim Enrique Cerezo i Angel Gil Martin wybrali się na pełną niebezpieczeństw wyprawę po rozum do głowy, próbowali jeszcze innych opcji: Luciano Spallettiego bądź Michaela Laudrupa.

Żaden z nich nie kwapił się jednak, by ryzykować reputację dla ratowania rzężącego klubu. Wyzwanie podjął dopiero Quique Flores, idealnie usposobiony do roli uzdrowiciela. Nie tylko z powodu aparycji doktora House’a: Valencię, strutą włoskim połowem Ranieriego, wyciągnął z kryzysu już w pierwszym roku.

Prasa do niedawna straszyła Aragonesem. Miałem mieszane uczucia – śmierć Rojiblancos to większa szansa Valencii, ale żadne samobójstwo nie powinno cieszyć ludzi zdrowych duchowo i moralnie. Już kiedyś sugerowałem, że Mędrzec oznaczałby nowy początek. Nie tyle Atletico, co wręcz wszystkiego. Nawet jeśliby nie wierzyć religijnym Grekom, że z Chaosu wyłoniła się pierwsza para bóstw, to można już zaufać filozofom fizyki, przekonanym, że we Wszechświecie obowiązują Harmonia i Supersymetria. Konfrontacji ze strategią Aragonesa, dobraną do już i tak chaotycznych Rojiblancos, nie oparłby się żaden, nawet odwieczny Ład. Aragones przez lata pokazywał, że w ustawianiu zespołów korzysta z autorskiej logiki. Podstawowym jej aksjomatem była konsekwentna gra całym zestawem środkowych pomocników i wystawianie napastników na skrzydłach. Villa długo walczył o rzuty rożne (Stefan Majewski byłby zachwycony!), nim Aragones pozwolił mu biegać bliżej bramki.

Flores to niemal totalne przeciwieństwo sędziwego Luisa. Łączy ich jedno – konsekwencja, granicząca niemal z obłędem. Subtelna różnica polega na tym, że u Mędrca niemal każdy grał dokładnie nie tam gdzie lubi, zaś Quique chorobliwie boi się namieszać. Dlatego Flores zaprowadzi porządek, niespotykany u Los Colchoneros od wczesnego Aguirre. Wie jak ułożyć defensywę, sam przecież był obrońcą, a z Valencią tracił najmniej w lidze. Można mu zarzucać nazbyt asekurancką grę, ale takiej właśnie potrzeba jego nowym podopiecznym. Nie miną jednak nawet dwa miesiące, a pojawią się oskarżenia o zbytnią schematyczność – wszak łaska kibica korzysta z dokładnie takiego samego środka transportu, co łaska pańska. Ale ta schematyczność, dla zagubionych jak „Bursztynowa Komnata” piłkarzy Atletico, będzie na wagę białego złota.

Jak może wyglądać upadły uczestniku Ligii Mistrzów pod wodzą Floresa?

Jurado nie będzie środkowym pomocnikiem – bo przecież nim nie jest – stanie się za to cenionym zmiennikiem Aguero. Forlan przestanie grać na szpicy, by nie narażać się na stresujące sytuacje – np. sam na sam z bramkarzem, lub – nie daj Boże! – z bramką. On woli huknąć z dystansu, więc przyjdzie mu grać głębiej, cofać się i wyprowadzać ataki od środka boiska. Do prostopadłych podań wychodzić będzie ktoś inny. Simao i Maxi zaczną biegać głównie wzdłuż linii bocznych, Raul Garcia stanie się centralną postacią drużyny, obrońcy przestaną głupieć w każdej możliwej sytuacji, a szansę na grę otrzyma nawet największa oferma. To ostanie powinno szczególnie ucieszyć Antionio Lopeza i Pablo Ibaneza.

Choć w zasadzie nie tylko ich – w meczu z Mallorcą cały zespół ustanowił spektakularny rekord. Dwa karne, 45 minut gry z przewagą dwóch piłkarzy i ostatecznie remis. Na własnym boisku. Z Mallorcą grającą bez Aduriza. W dziedzinie frajerstwa należy się specjalny Nobel.

Zaiste, ma Flores mocną psychikę – nikt go nie znosił w sobotę z trybun, był w stanie chodzić o własnych siłach, nie odebrało mu nawet mowy – zdołał się porozumieć ze swym sąsiadem z loży vipów. Katastrofalny remis pokazał mu, że dno zostało osiągnięte. Mniej dołująca byłaby już uczciwa porażka przy wyrównanych składach.

Część ekipy zna całkiem dobrze – Reyesowi odbudował formę w Benfice, Simao, Raula Garcię i Forlana chciał niegdyś mieć w Valencii. Zaczyna jednak w trakcie sezonu, do ważnych meczów pozostał mu niecały tydzień. Potyczka w Pucharze Króla na rozgrzewkę, później już wyjazd do Bilbao, rewanż z Chelsea i derby z Realem. Niezbyt szczęśliwy czas, by zbudować zaufanie i wyrwać z depresji piłkarzy oraz kibiców…

Ale kto wie, może już po najbliższych meczach konferencje prasowe Quique będą wyglądały w ten sposób?

Następne, na pewno. Jurado, Aguero, Forlan i spółka powinni znów bić się o Ligę Mistrzów. I będą, bo dostali wreszcie sumiennego trenera-taktyka, nie idola…

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/10/25/ratunek-dla-rojiblancos/feed/
Unai Emery: + 20 do ataku, – 45 do obrony http://soccerlog.net/2009/08/18/unai-emery-20-do-ataku-45-do-obrony/ http://soccerlog.net/2009/08/18/unai-emery-20-do-ataku-45-do-obrony/#comments Tue, 18 Aug 2009 06:00:07 +0000 Uleslaw http://soccerlog.net/2009/08/18/unai-emery-20-do-ataku-45-do-obrony/ Unai Emery: + 20 do ataku, - 45 do obronyOd remisu 0-0 wolę wynik 5-5. Preferuję ofensywny styl.” – obiecywał. Po grze na zero z tyłu i pół do przodu wyznawanej przez Quique Floresa, a przede wszystkim po zgotowanych przez Koemana katastrofach kończących się piątką w plecy i od święta jednym trafieniem odwetowym, obietnica ofensywnej gry bez oglądania się na rywali była wyjątkowo chwytliwa. I nie wydawała się czczym gadaniem – skoro Unai z byle Almerią potrafił cudów dokonywać, to czego nie uda mu się zdziałać z Valencią?
»Czytaj dalej

Tagi: Alexis Ruano, Angel Dealbert, Carlos Marchena, David Navarro, David Silva, Hedwiges Maduro, Quique Flores, Thiago Carleto, Unai Emery, Valencia CF,

]]>
Unai Emery: + 20 do ataku, - 45 do obrony
Od remisu 0-0 wolę wynik 5-5. Preferuję ofensywny styl.” – obiecywał. Po grze na zero z tyłu i pół do przodu wyznawanej przez Quique Floresa, a przede wszystkim po zgotowanych przez Koemana katastrofach kończących się piątką w plecy i od święta jednym trafieniem odwetowym, obietnica ofensywnej gry bez oglądania się na rywali była wyjątkowo chwytliwa. I nie wydawała się czczym gadaniem – skoro Unai z byle Almerią potrafił cudów dokonywać, to czego nie uda mu się zdziałać z Valencią?

Już nawet najstarsi i absolutnie czerwieni Khmerowie nie nazywają Valencii „najbardziej włoską spośród hiszpańskich drużyn”. Żelazną defensywę, z której przed wiekami podobno Valencia słynęła, ze smakiem zjadła rdza rozprężenia i niedbalstwa. W epoce Floresa dyscyplina taktyczna w obronie jeszcze jako tako istniała – jak kto zawalał pułapki ofsajdowe to tylko niepokorny Miguel, samobóje czy ręce w polu karnym były domeną tylko i wyłącznie Morettiego. Ale jednak gra, przez większość nazywana siermiężną do upadku, mogła podobać się choćby amatorom szachów. Choć schematyczne do bólu 4-4-2 z dwójką defensywnych pomocników i posyłanie każdej piłki na skrzydła zaskakiwała mniej niż fale mrozu w zimie, to jednak zwykle przynosiło to efekty w postaci niewielkiej wygranej. Prawdziwie przyjazna, życzliwa i otwarta na rywali Valencia stała się w czasie Rewolucji Koemanowskiej. W sezonie 2007/08 , prowadzeni przez czterech kolejnych trenerów (Flores, Oscar Fernandez, Koeman i Voro) stracili Nietoperze 62 bramki. Wynik ustawił ich na ostatnim miejscu podium na liście drużyn z najgorsza defensywą. Medal za partactwo należał się jak nikomu.

Być może historycy futbolu przyjmą kiedyś ten moment za upadek legendy „o klubie, który bramki strzelić sobie nie dawał”. Przyjrzyjmy się przez chwilę podstawowym statystykom, skupiając się tylko na obecnym wieku. Poprzedni i tak mało kto dokładnie pamięta.

Sezon Bramki zdobyte (miejsce) Bramki stracone (miejsce) Ligowa pozycja (trener)
2000/01 55 (9) 34 (1) 5 (Cuper)
2001/02 51 (6) 27 (1) 1 (Benitez)
2002/03 56 (6) 35 (1) 5 (Benitez)
2003/04 71 (2) 27 (1) 1 (Benitez)
2004/05 54 (6) 39 (5) 7 (Ranieri, Antonio Lopez)
2005/06 58 (3) 33 (1) 3 (Flores)
2006/07 57 (4) 42 (6) 4 (Flores)
2007/08 48 (8) 62 (18) 10 (Flores, Oscar Fernandez, Koeman, Voro)
2008/09 68 (4) 54 (9) 6 (Emery)

Trudno nie dostrzec, że najlepsze ligowe pozycje (dwa tytuły!) przynosiły Valencii sezony wspaniałej gry obronnej. Permanentny chaos w defensywie przełożył się na miejsce dziesiąte, choć na kilka kolejek przed końcem Los Ches ocierali się nawet o strefę spadkową. Wyniki Emery’ego piorunującego wrażenia też nie robią. To wprawdzie najwięcej trafionych bramek od czasów złotej drużyny Beniteza, ale obrona gorzej grała tylko za Koemana.

Głównym problemem Valencii jest środek pola, z którego wyziera głęboka na lata świetlne, gigantyczna jama. Nie dość że kreatywności tyle tam co w utworach raperów, to jeszcze potencjał defensywny dywizji obrońców Paryża. Nawet najsłabsze zespoły ligi mogłyby anektować środek boiska, a ze strony piłkarzy Valencii nie padłoby nawet najcichsze słowo protestu. Szczególnie, gdy murawie nie przebywał David Silva. Jeśli maleńki Kanaryjczyk gra, Valencia może się podobać. Silva zawsze jakoś spoi skrzydła z wysuniętym Villą i rywale więcej już piłki nie dostaną. Jeśli jednak El Mago leczy jakiś uraz, kibicu Valencii, wzbudź sobie intencję – nie cierp jak zwierze, patrząc na ten spektakularny upadek futbolu.

Gdy zawodzi linia pomocy, wielka odpowiedzialność spada na środek obrony, narażony na radosne wycieczki rozochoconych rywali. A przecież od dobrych dwóch sezonów ostatnia formacja Valencii uczciwie pracuje na miano najgorszej w całej lidze. W nadchodzącym sezonie będzie jeszcze gorzej – filar tej jako-takiej defensywy, Raul Albiol, stał się galaktycznym Pereza. Nad Turią zostaje piątka stoperów: Marchena, Alexis, Maduro, Navarro i Dealbert. Przyjrzyjmy się bliżej tej niezwykłej mieszance.

Pierwszy z nich – szacowny reprezentant kraju, który na niedawnym Euro jak nikt napracował się na końcowy sukces, w klubie, którego został nawet kapitanem, notorycznie popełnia kosztowne błędy. Trzeba wykazać się nie lada męstwem, by postawiać go zaraz przed bramkarzem. Jeśli dotrwa na boisku do końca spotkania, to na pewno wywoła choć jeden karny. Grając w środku pola raz po raz miewa mecze życia, ale tylko gdy łaskawy arbiter nie odeśle go do szatni, za interwencje zagrażające zdrowiu i urodzie rywali. Niemniej, lepiej ryzykować czerwoną kartę w środku pola, niż być jej pewnym po faulu w polu karnym – czysty pragmatyzm każe Emery’emu ustawiać Marchenę w pomocy.

Maduro… Trudno jednoznacznie go ocenić. Niby przeszkodą w pojedynkach 1 na 1 jest gorszą niż kępa trawy, to jednak dostał niezwykły dar stawiania się w odpowiedniej chwili we właściwym miejscu. Dzięki temu często odbija zmierzające do bramki piłki, raz po raz zaliczając spektakularne interwencje.

Alexis miał być wspaniałym obrońcą. Młody jest, ciągle może nim zostać, ale musi oduczyć się paru dziwacznych nawyków. Do przodu nie podał jeszcze chyba nigdy w karierze, z rzadka pośle futbolówkę nawet w poprzek boiska. Gdy jednak idzie o cofanie do bramkarza, to jest niezastąpiony. Nie dlatego, że robi to perfekcyjnie – żeby to raz napastnik rywali wykorzystał nieoczekiwany prezent – czyni to notorycznie. W każdej sytuacji. Nawet nie tyle będąc pod presją, co gdy tylko zaistnieją jakiekolwiek elementy wywołujące ryzyko znalezienia się pod presją w niedalekiej przyszłości. Na przykład surowy mars na czole najbliższego rywala.

David Navarro to casus Maduro. Kulawy gimnazjalista bez trudu wkręciłby go po pachy w zazbrojony beton, ale kwadratowa głowa bywa bezcenna w powietrznych pojedynkach. Tak samo jak sztywne nogi, interweniujące w najmniej spodziewanych momentach.

Paradoksalnie, najpewniejszy ze wszystkich to Dealbert. Doświadczenie jedynie drugoligowe, ale pewność i opanowanie większe jak u Marcheny, stałego bywalca wielkich sportowych imprez. Angel przynajmniej wie po co stoi przed bramkarzem, choć miewa niedokładne zagrania. Ale wydaje się jedynym kandydatem na następcę Albiola.

Stoperzy Unaia to nie oddział szwajcarskich gwardzistów, gotowych posiekać halabardami każdego kto bez przepustki zbliży się w pobliże papieża, ale raczej grupka przymusowych zamachowców – samobójców, lekko przerażonych myślą o przedwczesnym spotkaniem z Allahem, częściej niż wrogów mordujących swoich pobratymców. Nie sposób zliczyć mecze, w których błędy, niepewność lub nonszalancja obrońców Valencii wpływały na niekorzystny rezultat.

Trudno oszacować na ile to wszystko wina szkoleniowca. Może kadra jest naprawdę do niczego, ale i mister bez winy być nie może. Thiago Carleto, brazylijski defensor, element zbioru „następców Roberto Carlosa”, już drugi rok uczy się grać w obronie. Niestety, ciągle nie potrafi utrzymać z partnerami jednej linii.

Irytuje sama postawa trenera: musimy poprawić obronę, ale jest dobrze, piłkarzy mamy dobrych, będziemy pracować i będzie lepiej. Czerwień Marcheny? Carlos to wspaniały piłkarz. Samobój Albiola? Trudno znaleźć tak pewnego obrońcę jak Raul. Alexis rozdaje piłki rywalom? Co tam, świetnie sobie radzi. Nikomu się biegać nie chce? Mamy ciężki okres.

Unaiu Emery! Jeśli chcesz coś osiągnąć z tym składem (a na zmiany nie ma przecież pieniędzy) – nie bój się drastycznych metod. Stanie na mrozie wzmacnia wytrzymałość, kara chłosty wpaja dobre nawyki, a tuzin lwic po wegetariańskiej diecie – odpowiednio wykorzystanych – każdemu może poprawić kondycję. Odrobina zaangażowania w meczach nikomu jeszcze nie zaszkodziła, ba! – potrafi nawet ukryć taktyczne braki. Trzeba tylko tę wzmożoną aktywność jakoś wyegzekwować. Choćby torturami, ale nie „zagłaskaniem” – w przypadku twoich podopiecznych naprawdę się to już nie sprawdza…

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/08/18/unai-emery-20-do-ataku-45-do-obrony/feed/