Mallorca jest wieczna

Mallorca jest wieczna
Gdyby – wzorem starożytnych – wyłaniać podczas Igrzysk najlepsze dramaty, przynajmniej raz zabrzmiałby Marcha Real. Realowi Mallorca.

Problemy Bermellones rozkwitły przed rokiem. By jakoś przewegotować nadchodzący sezon, prezes Grande poświęcił gwiazdy: zabójczo skutecznego Guizę, szalonego Jonasa, kreatywnego Ibagazę, perspektywicznego Valero i dynamicznego Navarro. Rewelacja sezonu straciła połowę pierwszego składu, a nie było za co go odbudować. Najdroższym zakupem został Aduriz (~5 mln €), spłacany do niedawna. Drobne kosztowali Keita, Suarez, Corrales i Marti, inni przyszli za darmo – na stałe (Josemi) lub do czerwca (Jurado, Cleber, Navarro).

Wierzyli nieliczni, a jednak stał się cud – trener Maznano styl gry zapisał w samej naturze klubu, uniezależniając się od posiadanej kadry. Mallorca wsparta na nowych filarach nie przehandlowała swej specyfiki, bowiem ofensywny i spontanicznie radosny futbol przetrwał zmianę wykonawców. Aduriz godnie substytuował Guizę, Jurado w parciu naprzód i mijaniu rywali przypominał Jonasa. Tak jak i Argentyńczyk kiwał wszystko co ruchome, ale niezbyt zwinne i szczelnie wypełniał całą wolną przestrzeń boiska. Na nowej – starej pozycji prawoskrzydłowego odnalazł się Varela, Arango stracił zgranych ze sobą kolegów, ale nie zagubił formy. Determinizm najwidoczniej nie dotyczy piłki – gra Mallorki drwiła z tego, co działo się z samym klubem.

Wyczekiwane zmiany nadeszły w grudniu. Po trzech latach jałowych rządów, prezes Vicenç Grande podjął pierwszą słuszną decyzję w karierze – zrzekł się urzędu. Powód? Rabunkowa polityka personalna nie przyniosła rezultatów – nie bardzo było już kogo sprzedać, aby choć opłacić resztę piłkarzy. Następca mógł być tylko jeden – poprzednik Grande, Mateu Alemany, darzony na wyspie niemałym uczuciem – fani Barralets daliby się za niego obedrzeć ze skóry. „Właśnie wsiadłem na Titanic, który jest 100 metrów przed górą lodową” – również w ochładzaniu nadziei nie miał sobie równych.

Metafora była prawdziwa. Długi ciągle przekraczały 50 mln €, choć Alemany zdążył już sprzedać ostatnich cennych graczy – Moyę i Arango. Znienawidzony Grande uciekł z tonącego okrętu, ale tylko w jednej parze spodni. Przed laty wydał na akcje 17 mln €, w lipcu odzyskał 1/10 tej kwoty. Ratunkiem mogli już być tylko nowi inwestorzy.

Barcelońsko-madrycka wojna o panowanie nad światem na moment przeniosła się na Baleary. Twarzą „katalońskiej” frakcji został słynny trener Lorenzo Serra Ferrer. O PR nie musiał się martwić – na Majorce krążą o nim legendy. Partnerowali mu były prezes Barcy Jusep Nunez (to on na rok powierzył Lorenzo zespół Barcy), oraz drugi z ulubieńców Nuneza, Christo Stoiczkow. Proponowali za akcje 3,5 mln €, Alemany oczekiwał 700.000 więcej. Okazję – za 4 mln – miał za nich wykorzystać Carlos Gonzalez, przyjaciel i współpracownik Lorenzo Sanza, zwierzchnika stołecznych „Królewskich” z końcówki wieku.

Plany były ambitne – nie tylko przeżycie roku. Liderem nowego projektu miał być sam Riquelme, wyceniony w ojczyźnie na 3,5 mln €. Tyle samo kosztowałaby roczny kontrakt Luisa Figo – kolejny przebiegły koncept Gonzaleza. Nie będzie jednak konkurencji dla Pereza i „Leciwi Galaktyczni” nie zagrają razem. Niedoszły prezes przeraził się długów i zapomniał wpłacić obiecanych pieniędzy. Mallorcę pozostawił samą sobie, bez grosza na zaległe pensje, bez nadziei na jakiekolwiek transfery. Zapowiadał się sezon ekstremalnej posuchy.

Perspektywy jak w zestrzelonym samolocie, ale kadra nie upadła na duchu. Gdy niedobitki bandu Manzano bawiły w Szwajcarii, przygotowując się do niepewnego sezonu, na łono drużyny na moment powrócił Juan Arango. Trenował nieopodal ze swym nowym klubem i skorzystał z szansy odwiedzenia kolegów. Nie było linczu za zdradę, nikt nie zionął nienawiścią, choć kapitan skwapliwie skorzystał z pierwszej szansy i opuścił klub w najtrudniejszym momencie w historii. Święte oburzenie opanowało całą Mallorkę dopiero na wieść o poczynaniach Clebera i Navarro, dwójki wypożyczonych przed rokiem piłkarzy, którzy w sądach postanowili egzekwować wypłacenie zaległej pensji. Żaden piłkarz ze stałym kontraktem na taki krok się nie zdecydował. Kryzys, choć dziesiątkował kadrę, klubowe więzi wzmacniał.

Wyglądało na to, że Georgio Manzano po raz kolejny będzie musiał żebrać w innych klubach o wypożyczenia i z przypadkowo dostępnych piłkarzy przyjdzie mu lepić pierwszy skład. Limit katastrof jednak się wyczerpał – Alemany znalazł w Madrycie nowego inwestora. Javier Martí Mingarro, za 4,3 mln € kupi Mallorkę, by łowić klub z dna Morza Utrapień. Kilka kwestii ma z głowy – Alemany spłacił wreszcie Aduriza i uregulował sprawę wypłat.

Javier Mingarro wydaje się skromnym, rozsądnym człowiekiem. Dzieciństwo nauczyło go szacunku dla pracy i pieniędzy – wychował się z siedmioma braćmi w średnio zamożnej rodzinie. Dziś wszyscy dorabiają się majątków jako prawnicy, przedsiębiorcy. Nie chce sam sterować klubem – oficjalnie rządzić ma wieloletni mallorquinista, znany i ceniony adwokat ze stolicy Balearów – José María Lafuente Balle. Może już jutro oficjalnie potwierdzi chęć objęcia klubu. Ma być prawdziwym następcą Alemany’ego. Odchodzący zwierzchnik również jako prawnik zaczynał pracę w Mallorce, a po dziesięciu latach doczekał się prezydentury.

Nowy właściciel nie obiecuje kokosów na uschniętej palmie, pragnie dać Mallorce względną stabilizację. Z początku nie będzie to jednak oznaczać kresu polityki „klubu-sklepu” – od lat jedyną stałą w przypadku Bermellones jest pewność wielkich sprzedaży. Tym razem jednak choć częścią tych pieniędzy swobodnie dysponować ma Manzano.

To może być klucz do sukcesu. Aż boje się myśleć co będzie, gdy ten niedoszły trener reprezentacji Hiszpanii zacznie wreszcie wpływać na kształt swej kadry. Choćby co roku miał ją sam układać od nowa. ¡Guanyarem, guanyarem! rozlegnie się po całej Europie?


Oceń ten wpis:
SłabyTaki sobieŚredniDobryBardzo dobry (5 głosów, średnia: 4,60 na 5)
Loading ... Loading ...



Be social
Wykop Gwar Dodaj do zakładek



2 komentarzy do “Mallorca jest wieczna”

  1. Marekk mówi:

    Super tekst. Napisany z pasją!
    A szkoda, że pozbyli się kiedyś Ibagazy bo ten już nie był później tym samym piłkarzem.

  2. Uleslaw mówi:

    Może w Atletico nie rządził i nie władał, ale po powrocie do Majorki odnalazł drugą młodość. No i w Villarreal się tak spodobał, że bez żalu wypędzili Matiego Fernandesa. Ibagaza to ciągle kawał piłkarza ;)

Dodaj komentarz

Komentarze zawierające wulgaryzmy, obrażające czytelników lub właściciela bloga zostaną skasowane.
Moderacja komentarzy jest aktywna. Nie wysyłaj swojej wiadomości dwa razy.
Możesz skorzystać z następujących tagów XHTML: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote> <code> <em> <i> <strike> <strong>

Chcesz mieć swój własny avatar na Soccerlogu? Przeczytaj FAQ, to tylko kilka minut!