Soccerlog.net » Zap http://soccerlog.net Futbol w najlepszym wydaniu Wed, 12 May 2010 15:21:03 +0000 http://wordpress.org/?v=2.8.1 en hourly 1 Latający cyrk Florentino Pereza http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/ http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/#comments Mon, 25 Jan 2010 15:13:13 +0000 Zap http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/ Latający cyrk Florentino Pereza Cztery dni po 18. ligowej kolejce, cztery dni po niespodziewanej porażce, cztery dni po tym jak sytuacja w tabeli ulega pogorszeniu pojechać do Albanii towarzysko pokopać piłkę. Niemożliwe? Skądże. Tak postępuje najlepszy klub XX wieku w historii futbolu - Real Madryt. A jeśli dalej tak pójdzie, wypisz wymaluj piłkarski odpowiednik amerykańskiego Harlem Globetrotters.
»Czytaj dalej

Tagi: Florentino Perez, Real Madryt,

]]>
Latający cyrk Florentino Pereza
Cztery dni po 18. ligowej kolejce, cztery dni po niespodziewanej porażce, cztery dni po tym jak sytuacja w tabeli ulega pogorszeniu pojechać do Albanii towarzysko pokopać piłkę. Niemożliwe? Skądże. Tak postępuje najlepszy klub XX wieku w historii futbolu – Real Madryt. A jeśli dalej tak pójdzie, wypisz wymaluj piłkarski odpowiednik amerykańskiego Harlem Globetrotters.

Jak tu nie redagować tekstów emanujących politowaniem nad postępowaniem Królewskich? Ich kibice najlepiej gdyby meczu z FC Gramozi lub przynajmniej jego skrótu, nie widzieli. Doprawdy wyobraźnia potrafi stworzyć mniej komiczne widoki. Nie dość, że piłkarze warci setki milionów euro biegali po murawie, której powstydziłby się i nasz drugoligowiec, to na dodatek w przerwie meczu gospodarze dołożyli kolejną „atrakcje” – na stadionie zgasło światło. Miała być 15-minutowa przerwa, a wyszła 1,5 godzinna. Ale co tam, oficjalna wersja mówi, że Real otwiera się na świat, staje się wszech dostępny i jest przychylny na zaproszenia, jak ta ze strony biznesmena z Tiranu gotowego od zaraz zapłacić 2,6 mln euro. Nie ważne, że zamiast robić to po sezonie, to jednak w jego trakcie odwiedza się piłkarskie zakątki, gdzie nawet drużyna, z której całokształtu bije przeciętność wybrałaby się z przymusu.

Wersja nieoficjalna szuka odpowiedzi na nurtujące pytania: Jak bardzo zapatrzony w pieniądze musi być Florentino Perez? A może jednak zdesperowany? Ostatnie komunikaty klubowego księgowego były przecież niezadowalające. W porównaniu z pierwszą „erą galaktycznych”, koszulki dwóch sztandarowych postaci – Kaki i Ronaldo – drugiej prezesowskiej kadencji budowlanego krezusa, sprzedają się żałośnie w odniesieniu do oczekiwań i przypuszczeń. Trzeba więc gdzieś nadrabiać zaległości, które zresztą jakiś czas temu przewidywano. Uczynił to choćby Jose Maria Gay tj. profesor ekonomi na uniwersytecie w Barcelonie, który zapowiedział, że Realowi blisko 160 milionów euro wydanych na brazylijsko-portugalski duet nigdy się nie zwróci. I nawet jeśli mówił to w pewnym stopniu przez względy patriotyczne, to krytyka w stosunku do przedstawiciela Kastylii nie mogła być pozbawiona dozy racjonalności.

Perez przejmując po raz drugi stery Los Blancos miał się poprawić. Tymczasem znów przypomina rozkapryszonego dzieciaka, który w piłce chce dosięgnąć najwyższych półek z trofeami bez pomocy drabiny. Ów drabiną byłoby dopuszczenie do głosu ludzi, którzy mają pojęcie przy pracy na futbolowych wysokościach. U Pereza takim lepiej zastosować się do niepisanej zasady, że im dłużej mówisz w naszym języku, tym dłużej u nas zabawisz. Najczęściej są to jednak… głupoty. Czytając przed świętami wywiad z szefem madryckiej cantery (szkółki piłkarskiej), niejakim Ramonem Martinezem, włos jeży się na głowie a do ust napływają nieparlamentarne słowa. Ów dżentelmen stwierdził, że Real produkuje piłkarzy dla całej Europy, bo sam jest znany z tego, że sprowadza największe gwiazdy, a system szkolenia w Barcelonie choć istnieje od blisko 20. lat, rezultaty zaczął przynosić dopiero w ostatnich dwóch. Najbardziej bawi fragment, gdy dumnie podkreśla, że Real i tak ma więcej swoich wychowanków w pierwszej i drugiej lidze od Barcy.

Niemal każda wypowiedź wysoko postanowionego oficjela klubu ma drugie dno w postaci będących w ciągłym obiegu pieniędzy. Ale już wykorzystywanie do tego w perfidny sposób piłkarzy gwałtownie wzbudza mój niepokój. Organizatorzy środowego meczu powiedzieli bowiem wprost: W składzie Realu nie może zabraknąć największych gwiazd. I rzeczywiście, Kaka, jak również Ronaldo mierzyli swoje siły z rywalami myślącymi już bardziej nie o przeszkadzaniu rywalowi, ale o tym jak zdobyć od któregokolwiek autograf. Choć i tak tanio skóry nie sprzedali.

Najgorsze, że w wypowiedziach piłkarzy filozofia Pereza odbija się, jak w lustrze. Oto dzień przed meczem Alvaro Arbeloa, de facto sprowadzony za rządów Don Florentino, stwierdził na łamach dziennika „Marca”, że wyjazd do Albanii to bardzo dobry pomysł, lepszy niż zwykły trening, a negatywnych skutków podróży on i koledzy na pewno nie odczują. Pytanie, czy zostając w domu też skończyliby „gorszy” zwykły trening z kilkugodzinnym opóźnieniem i perspektywą powrotu do domu dłuższą drogą, pozbawiając się pełnej regeneracji organizmu? Jakoś mało profesjonalnie mi to wygląda.

Już po wszystkim wymijającą odpowiedź dał Jurek Dudek. Z zadowoleniem stwierdził, że to był jego najdłuższy mecz w karierze i choćby z powodu swojej gry, uznaje wyjazd do Tiranu za ciekawy i potrzebny. Tylko jakby wszyscy naraz zapomnieli, że sezon trwa w najlepsze i każdy mecz niepunktowany to tylko ryzyko odniesienia kontuzji przez piłkarzy. Gdyby jeszcze sytuacja w ligowej tabeli mogła na to pozwolić. Ale przecież Real ma już pięć punktów „w plecy” do liderującej Barcelony. Jak bardzo zaszczuty przez wyższe sfery Królewskich musi być Manuel Pellegrini, by w takiej sytuacji – głośno – nie powiedzieć: NIE!

Cóż, megalomania opierająca się na sile komercjalizacji opanowała umysły ludzi pracujących przy Concha Espina 1. Szkoda tylko piłkarzy i trenera, bo niewykluczone, że w przyszłości czekają ich podobne wymuszone inicjatywy, jak ta w środę. (Nie)świadomie włączeni do środowiska nienormalnie nakręconego na piłkarski biznes, żyją coraz bardziej jak w cyrku, z którego usług może skorzystać każdy, kto tylko pstryknie palcami, jednocześnie trzymając w drugiej dłoni pokaźną sumkę. Szansa na powrót do normalności wciąż jednak istnieje, bo to „dopiero” pierwszy taki kuriozum. Jeśli zacznie się powtarzać, przyszłość będzie usłana tragicznym wnioskiem. Mianowicie, kiedyś swoje usługi na pokaz przedstawiał koszykarki Harlem Globetrotters. Później zastąpił go piłkarski Real Madryt. Smutne, ale REALne.

CZYTAJ RÓWNIEŻ NA MOIM BLOGU

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2010/01/25/latajacy-cyrk-florentino-pereza/feed/
Ciekawy przypadek Rafaela van der Vaarta http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/ http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/#comments Tue, 20 Oct 2009 16:09:31 +0000 Zap http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/ Rafael van der Vaart Podstawowym działaniem w projekcie odbudowy triumfalnej pozycji Realu Madryt już w obecnym sezonie jest system rotacji wśród piłkarzy. Choć nierównomierny, daje szanse szerszej grupie zawodników na poczucie prawdziwej odpowiedzialność za wyniki klubu. Do minionej soboty na opinie najrzadziej wykorzystywanego członka kadry, względem posiadanych umiejętności,  zasługiwał Rafael van der Vaart. Gdy wydawało się, że znalazł się na marginesie zespołu, niespodziewanie wybiegł w meczu z Valladolid w pierwszym składzie. Był to kolejny dowód na to, że kariera Holendra w Madrycie jest nieszablonowa.
»Czytaj dalej

Tagi: Rafael van der Vaart,

]]>
Rafael van der Vaart
Podstawowym działaniem w projekcie odbudowy triumfalnej pozycji Realu Madryt już w obecnym sezonie jest system rotacji wśród piłkarzy. Choć nierównomierny, daje szanse szerszej grupie zawodników na poczucie prawdziwej odpowiedzialność za wyniki klubu. Do minionej soboty na opinie najrzadziej wykorzystywanego członka kadry, względem posiadanych umiejętności,  zasługiwał Rafael van der Vaart. Gdy wydawało się, że znalazł się na marginesie zespołu, niespodziewanie wybiegł w meczu z Valladolid w pierwszym składzie. Był to kolejny dowód na to, że kariera Holendra w Madrycie jest nieszablonowa.

Tak jak na przełomie wieków z piłkarskiego urodzaju kraju Tulipanów namiętnie korzystała FC Barcelona, tak w ciągu ostatnich dwóch lat, to w stolicy Hiszpanii zamieszkała prawdziwa holenderska kolonia. Gorsze czasy nadeszły dla niej wraz z powrotem do klubu Florentino Pereza. W wyniku ostatniego okienka transferowego z sześciu przedstawicieli Niderlandów ostały się tylko trzy nazwiska – Van Nisterlooy, Drenthe oraz Van der Vaart. Co ciekawe, w większości prognoz na starcie sezonu ogórkowego przynajmniej dwójka najmłodszych z tego tercetu była typowana do odstrzału. Szczególnie dziwi włączenie do kadrowego obiegu ostatniego z wyżej wymienionych, bo akurat ten transfer wydawał się kwestią czasu. Termin pozwalający na roszady zawodników minął, a Rafael w Madrycie pozostał. Uczynił tak, pomimo że jeszcze 3. sierpnia oficjalnie przyznał, że ma zamiar zdezerterować, ponieważ nowy trener nie znajdzie dla niego miejsca w swojej wizji gry. Reszta klubowych oficjeli poparła stanowisko Pellegriniego, o czym świadczyła choćby sytuacja z wakacyjnego turnieju Peace Cup. W jego trakcie z nr 23 na białej koszulce nie występował już Holender, lecz Esteban Granero. Niecały miesiąc po swojej pierwszej konkretyzującej temat deklaracji, Rafael wyrecytował kolejną. Jej treść zaskoczyła. – Zostaję w Madrycie. Zarząd przyznał, że jestem potrzebny drużynie i dostanę swoje szanse – powiedział z niemałą nutą zaskoczenia w głosie.

Życie Van der Vaarta w Madrycie, to nad wyraz częste popadanie ze skrajności w skrajność. Tak naprawdę można było się tego spodziewać, skoro jedyny warty odnotowania transfer poprzedniego biurowego sternika Królewskich Ramona Calderona przed sezonem 08/09, okazał się tylko alternatywą. Dla kogo? Oczywiście Cristiano Ronaldo, gorączkowo wyczekiwanego w Kastylii już po ubiegłorocznym czempionacie na boiskach Austrii i Szwajcarii. Ponieważ na czekaniu się skończyło, w akcie całkiem przyzwoicie skrywanej paniki sprowadzono piłkarza, który choć w połowie zaspokoi głód Madridistas. 26-letni piłkarz pomny sytuacji z 2007 roku, gdy będąc już na ostatniej prostej negocjacji, nie przeszedł do Valencii – do dziś można znaleźć w sieci jego zdjęcie w trykocie Nietoperzy – nie zastanawiał się długo i z deszczowego Hamburga przeprowadził się do słonecznej stolicy Hiszpanii.

Realowi z zasady trudno jest odmówić, ale zapewne nie każdy wie, że ulubioną drużyną Rafaela od najmłodszych lat była FC Barcelona. W granatowo-bordowej koszulce swego czasu boiskowe czary odprawiał Romario, który do dziś pozostaje idolem wychowanka Ajaxu Amsterdam. Aczkolwiek fanatyzm do klubu z katalońskiej ziemii, nie okazał się na tyle duży, by miał wykluczyć wstąpienie w szeregi Los Blancos. Cała transakcja dużo bardziej uderzyła w rodzinę matki pomocnika, pochodzącej z Hiszpanii. Jej rodzice, zamieszkujący Kadyks, położony w regionie Andaluzji, podobnie jak wszyscy uzależnieni od piłki kopanej obywatele Półwyspu, pasjonują się rywalizacją Realu z Barcą. Co normalne, muszą opowiadać się za jedną ze stron. W ich przypadku wybór padł na Dumę Katalonii. Znalezienie się wnuka po drugiej stronie barykady, łagodnie rzec ujmując, nie przypadło do gustu przede wszystkim dziadkowi, o czym głośno przyznał hiszpańskim dziennikarzom. Na oficjalnej prezentacji Rafaela na Santiago Bernabeu jednak się pojawił, dokładając cegiełkę do zbudowania wokół całego wydarzania pozytywnej i miłej atmosfery.

Miłe były również początki Van der Vaarta na boisku. Gol w debiucie podczas towarzyskiego meczu w Bogocie, zwycięskie trafienie w 2. kolejce z Numancią oraz hattrick przeciwko Sportingowi Gijon w kolejce 4. wywołały powszechny zachwyt. Niestety w niedalekiej przyszłości, tak jak degrengoladę notowała postawa Realu, tak i forma jednego z najlepszych piłkarskich produktów akademii w Amsterdamie ostatnich lat, obniżała swój pułap. Już wówczas można było stwierdzić, że nowy nabytek nie stanie się liderem tak poważnego zespołu w co niektórzy uwierzyli po obserwacji poprzednich klubowych przystanków Holendra, gdzie był najważniejszym boiskowym decydentem. Z kolejki na kolejkę największy talent europejskiego futbolu 2002 roku notował coraz mniej minut na boisku, więc liczba 35 występów w sezonie 08/09 jest zdradliwa. W większości z nich wchodził bowiem na boisko z ławki rezerwowych. Pięć bramek na koncie, z których aż cztery zdobył na samym starcie rozgrywek jeszcze lepiej unaoczniają, iż ostatni sezon może spisać na straty.

Z takiego stanu rzeczy nie był zadowolony nowo-stary Pan i Władca klubu z Conche Espina 1 – Florentino Perez. Dlatego też 26-letniemu Holedrowi mógł zaproponować jedynie zmianę miejsca pracy. Tyle tylko, że chętnych w pełni deklarujących swoją gotowość, by sprostać sportowym oczekiwaniom piłkarza, bądź klubowego księgowego nie było wielu. Perez chciał zarobić i odzyskać choć cześć profitów, jakie wyłożył tego lata na wzmocnienia, a także tych, które rok wcześniej przesłano z Madrytu na konto HSV i Ajaxu – w sumie 13 mln euro. Po głębszej analizie, Królewscy jeśli już decydowali się na sprzedaż, to w pierwszej kolejności tych zawodników, na których pozbyciu mogli coś klarownego zarobić i posiadających akurat urodzaj na swojej pozycji. 26-latek do tego grona ostatecznie się nie zaliczył, bo znacznie lepiej klub mógł zarobić - i ostatecznie zarobił - na sprzedaży do Interu Wesley Sneijdera, a więc gracza o bardzo podobnych predyspozycjach. Szefostwo najlepszego klubu świata XX wieku zmieniło tym samym wcześniejsze stanowisko w sprawie Van der Vaarta. Zapewnienie czynnego udziału w tworzeniu wyjątkowego zespołu przyszło im z łatwością.

Po blisko dwóch miesiącach od rozpoczęcia rozgrywek La Liga, można już ocenić wiarygodność obietnicy. Na razie zdaje się być tylko zbiorem słów rzuconym na wiatr. Prawdziwą szansę Rafael dostał przecież w dopiero co zakończonej 7. kolejce. O kilkunastominutowych ogonach w meczach z Villarreal i Sewillą nie powinienem nawet wspominać, bo wyglądają i brzmią żałośnie. Pojawią się głosy, że przyzwoity występ przeciwko Valladolid przyniesie pozytywne  skutki w przyszłości. Osobiście mocno w to wątpię. Dlaczego? W minioną sobotę Kaka nie zagrał od pierwszej minuty bynajmniej nie z powodu obniżki formy, lecz przemęczenia po zgrupowaniu reprezentacji. Rola zastępcy Brazylijczyka, gdy ten znajdzie się na L4 lub po prostu będzie przemęczony, nie jest zbyt znośną perspektywą dla Van der Vaarta, ale inną trudno mu przypisać. Biorąc pod uwagę smykałkę tego piłkarza do gry na pozycji ofensywnego pomocnika i taktykę Pellegriniego, najczęściej opierającego drugą linię na klasycznych defensywnych pomocnikach, Rafa stał się alternatywę tylko dla Kaki, bądź w ostateczności Ronaldo. A takowy fakt  może jedynie wydłużyć  wyczekiwanie na kolejną możliwość zaprezentowania się w dłuższym wymiarze czasowym. W konsekwencji oznaczać będzie tylko wzrost frustracji, co w przypadku VdV, jak na dłoni było widać w ubiegłym sezonie – im mniej wychodziło mu na boisku, tym bardziej nerwowo poczynał sobie w kolejnych spotkaniach.

Na swoje nieszczęście, choć z pewnością wielu uznałoby je za drogocenny dar, Rafael jest zawodnikiem zawieszonym w piłkarskiej hierarchii pomiędzy średniakami, a graczami którzy zasługują na miano artystów w swoim fachu. A takie futbolowe typy mają najgorzej, ponieważ ciężko im o poczucie spełnienia własnych ambicji, które trudno skonkretyzować. Ulotna świadomość bycia za dobrym dla jednej drużyny, a niedługo później za słabym dla drugiej jest ciężka do lekkiego strawienia. Oczywiście zawsze pozostaje  wybór mniejszego zła – przenosiny do słabszego klubu, gdzie można pozować na największą gwiazdę. Ale w tym przypadku nie było to wcale decydującym problemem. Van der Vaart zmienił swoje stanowisko nie tylko z powodu decyzji zarządu Realu, czy niechęci do ponownego obracania się w gronie przeciętniaków. Otóż ze znacznie większym problemem musiał zmierzyć się w tym samym czasie w życiu prywatnym. U starszej o pięć lat małżonki Sylvie, tuż przed wakacjami wykryto nowotwór piersi. Zaangażowanie w walkę o powrót swojej połowicy do zdrowia nie miało prawa zostać przesłonięte przez zawodowe ambicje. A patrząc pod tym kątem, przedłużenie pobytu w Madrycie było dla fizycznej i psychicznej kondycji żony najlepszą opcją. Opcją, która na pewno przyczyniła się do ostatecznego zwycięstwa ze śmiercionośną chorobą. Z tego fragmentu swojej kariery w stolicy Hiszpanii Rafa może być akurat dumny.

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/10/20/ciekawy-przypadek-rafaela-van-der-vaarta/feed/
Superpuchar Hiszpanii 2009/2010 – niedoceniany klasyk http://soccerlog.net/2009/08/15/superpuchar-hiszpanii-2009-2010-niedoceniany-klasyk/ http://soccerlog.net/2009/08/15/superpuchar-hiszpanii-2009-2010-niedoceniany-klasyk/#comments Sat, 15 Aug 2009 18:18:13 +0000 Zap http://soccerlog.net/2009/08/15/superpuchar-hiszpanii-2009-2010-niedoceniany-klasyk/ Superpuchar Hiszpanii 2009/2010 - niedoceniany klasyk Już w niedzielę nastąpi oficjalne preludium do sezonu 2009/2010 Primera Division. Ów wstęp to pierwszy z dwóch meczów, którego stawką będzie Superpuchar Hiszpanii. W wyniku totalnej dominacji jednej drużyny w poprzednich rozgrywkach, obsada tego pojedynku to powtórka z 13 maja, gdy w Walencji naprzeciw siebie stanęły FC Barcelona i Athletic Bilbao, a nagrodą dla zwycięzców był Puchar Hiszpanii.
»Czytaj dalej

Tagi: Athletic Bilbao, FC Barcelona,

]]>
Superpuchar Hiszpanii 2009/2010 - niedoceniany klasyk
Już w niedzielę nastąpi oficjalne preludium do sezonu 2009/2010 Primera Division. Ów wstęp to pierwszy z dwóch meczów, którego stawką będzie Superpuchar Hiszpanii. W wyniku totalnej dominacji jednej drużyny w poprzednich rozgrywkach, obsada tego pojedynku to powtórka z 13 maja, gdy w Walencji naprzeciw siebie stanęły FC Barcelona i Athletic Bilbao, a nagrodą dla zwycięzców był Puchar Hiszpanii.

Ostatni taki przypadek, kiedy w dwumeczu inaugurującym nowy sezon zagrają takie same zespoły jak w finale krajowego pucharu w sezonie poprzedzającym, przydarzył się w 1998 roku. Wówczas z podwójnej korony zdobytej na ligowym podwórku cieszyła się… FC Barcelona. Na początku kolejnej edycji piłkarzom z Katalonii przytrafiła się powtórka z rozrywki i mecz z Mallorcą. Nie była już jednak tak radosna, bo klub z Balearów dzięki bramce strzelonej na wyjeździe (w dwumeczu 2:2)  z nieukrytą satysfakcją dał gwiazdom blaugrana porządny pstryczek w nos. Zapewne o tym spotkaniu sprzed ponad dekady piłkarze z Bilbao już zdążyli usłyszeć. Niemal cały okres przygotowawczy zespołu ze stolicy Baskonii był bowiem podporządkowany podwójnej batalii z podopiecznymi Pepa Guardioli. Majowy mecz na Mestalla to dla Basków bolesna lekcja futbolu, stąd porażka aż 1:4. Choć trzeba przypomnieć, w całej tego słowa marności, że przez pierwsze dwa kwadranse Athletic mocno nastraszył swoją postawą rywali, otwierając zresztą wynik spotkania. Niestety kolejne minuty to była już tragikomedia w jego wykonaniu. Poczucie ośmieszenia było tym większe, że przed finałem balon z napisem  „triumf” ze strony kibiców i przede wszystkich baskijskich mediów był nadmuchamy do granic możliwości.

Pomimo dominacji Messiego i spółki mecz był wydarzeniem wyjątkowym. Spotkały się w nim przecież drużyny reprezentującej regiony od lat mniej lub bardziej walczące o niezależność od Hiszpanii. Już przed pierwszym gwizdkiem sędziego doszło do sytuacji, którą oglądający w telewizji kibic nie uznał zapewne w pierwszym swoim umysłowym odruchu za wartą większej uwagi. Oba zespoły po wyjściu z szatni ustawiły się na placu gry w jednej linii. Ponieważ była to decydująca batalia o krajowy puchar odegrany został hymn narodowy Hiszpanii. To wówczas wszystko się zaczęło. Jedna z największych i jednocześnie najbardziej upolitycznionych stacji telewizyjnych – TVE już po kilku sekundach przerwała transmisję z Walencji. Zamiast niej pokazała  dwóch swoich dziennikarzy przebywających wśród kibiców w Bilbao: jeden na stadionu San Mames, drugi w centrum miasta. Na Mestalla obraz wrócił dopiero po kilkudziesięciu sekundach. Dlaczego tak się stało? Otóż fani obu finalistów w trakcie trwania hymnu bardzo głośno gwizdali, wyrażając tym samym swoje autonomiczne przekonania. Ta sama stacja puściła hymn z odtworzenia, gdy odpowiednio zareagowali realizatorzy transmisji. Zmniejszyli natężenie dźwięków dochodzących z trybun stadionu i gwizd dało się słyszeć, ale znacznie słabiej niż to miało miejsce w rzeczywistości. Reakcja rysująca się na twarzach piłkarzy była dość specyficzna i zdradzała, że dzieje się coś dziwnego. Cała sytuacja wyszła na jaw dzięki radiu Marca, należącego do jednego z największych dzienników o tej samej nazwie w kraju. Podczas trwania audycji słuchacze w całej okazałości usłyszeli zachowanie kibiców zgromadzonych na obiekcie w stolicy Lewantu. Hymn podziałał na nich jak płachta na byka, co zresztą wielu obserwatorów przed spotkaniem wyraźnie przywidywało. Natomiast zachowanie telewizji potwierdziło tylko, jak bardzo Hiszpania wstydzi się możliwości dostrzeżenia przez świat podziałów na swoim terytorium.

Nawet nie biorąc pod uwagę takich nieszablonowych sytuacji o meczach Barcelony z Athletic wielu kibiców kopanej nie myśli w kategoriach  meczu wyjątkowego. Jest to spowodowane bardzo przeciętną postawą drugiego z wymienionych klubów w ostatnich kilkunastu latach. Ale przecież o możliwości zyskania statusu “klasyk” powinna świadczyć i decydować głównie historia. A ta w tym przypadku nie pozostawia złudzeń -  w skrupulatnie sporządzonej tabeli wszech czasów La Liga tuż za sklasyfikowaną na drugim miejscu Dumą Katalonii plasuje się właśnie Athletic. Obie drużyny spędziły w najwyższej klasie rozgrywkowej tyle samo, bo aż 78 sezonów. Łączy je także kolejne zapisane na kartach historii, istotne do dziś wydarzenie. Otóż w 1931 roku klub z Bilbao upokorzył FCB wygrywając aż 12:1, co jest najwyższym wynikiem oficjalnie odnotowanym w Primera Division.

53 lata później mecz pomiędzy tymi zespołami znów był na ustach kibiców za Pirenejami. W finale pucharu Hiszpanii Athletic pokonał Barcę 1:0, co wówczas nie uznano wcale za sensację, ponieważ Baskowie byli świeżymi mistrzami kraju. Spotkanie miało jednak jeszcze jedno dno, mianowicie bójkę jaka wybuchła pomiędzy piłkarzami tuż po końcowym gwizdku. Jednym z najbardziej „aktywnych”  był Diego Maradona. Możliwe, że było to pokłosie incydentu jaki miał miejsce rok wcześniej, i który dla Argentyńczyka jest przeprawionym ogromnym bólem wspomnieniem. Pod koniec września 1983 roku w ligowej potyczce na Camp Nou został w rzeźnicki sposób sfaulowany na środku boiska. Autorem i pomysłodawcą takowego zagrania był obrońca Andoni Goikoetxea. Następstwem przewinienia, które łatwiej nazwać zbrodnią była złamana noga boskiego Diego i kilkumiesięczny rozbrat z futbolem. Jakiś czas później uznano ten faul za najbardziej brutalny w historii futbolu (na szczęście Bask żadnej nagrody nie otrzymał). Być może trochę na wyrost, ale w końcu ofiarą był wyjątkowy piłkarz. Wspomniany udział w bójce to swego rodzaju rewanż Diego i wyrażenie braku akceptacji, za ochydne załamanie jego piłkarskiej kariery w Hiszpanii. Reakcja mało dojrzała tym bardziej, że do tego załamania to ona najbardziej się przyczyniła - trzy miesiące dyskwalifikacji, której Maradona ostatecznie nie wypełnił, ponieważ czmychnął do Włoch i tam kontynuował swoją futbolową przygodę.

Dzisiaj szacunek zarówno klubowych działaczy i kibiców obu drużyn względem siebie jest na znacznie wyższym – normalnym – poziomie. Dało się to zauważyć choćby podczas ostatniej potyczki, czyli majowego finału na Mestalla. Podczas rundy honorowej Katalończyków fani z Baskonii zgotowali owację na stojąco niekwestionowanym mistrzom. Zawodnicy Barcy byli pod niemałym wrażeniem, stąd kilku z nich (m.in Xavi i Puyol) w geście podziwu przywdziało na moment flagi z symbolami krainy tak mocno próbującej wyłamać się z hiszpańskiego krajobrazu i kojarzonej głównie z terroryzmem. Nawet sam Guardiola stwierdził kilka lat temu, że po Barcie jego ulubioną drużyną w Hiszpanii jest właśnie Athletic, w barwach którego grają niemal wyłącznie regionalni piłkarze. Niestety na opinie o klubie nakłada się wiele zjawisk nie mających nic wspólnego z piłką. Jeśli pobytu w Hiszpanii nie ograniczy się do leżakowania, to doprawdy można usłyszeć niejedną negatywną informacje lub opinie odnośnie mieszkańców północy Półwyspu. Jedna z nich jest nawet jako tako powiązana  z Superpucharem Hiszpanii 09/10. Wiele dyskotek na wybrzeżu – czyli również w okolicach Barcelony – należy do baskijskich mafii organizacji. I na tym lepiej zakończyć, bo dalsze brnięcie w ten temat może wywołać liczbę wniosków o bardzo smutnej, by nie powiedzieć przerażającej treści.

Jeśli chodzi o najbliższe niedzielne spotkanie rozegrane na stadionie San Mames eksperci szanse gospodarzy upatrują niemal wyłącznie w brakach kadrowych Barcy. Niezdolny do gry wciąż jest Iniesta,  Ibrahimovic musi jeszcze odczekać po niedawnym zabiegu ręki, natomiast Leo Messi doznał kontuzji na zgrupowaniu kadry. Jest jednak jedno ale. W przedsezonowych sparingach znakomicie prezentował się drugi garnitur Barcelony, czyli jej rezerwy. Szczególnie na dobrze skrojoną wyglądała gra Pedro, Jeffrena, a także, co najmniej zaskakujące Bojana. Patrząc na ich postawę można odważnie stwierdzić, że siła ofensywna drużyny układanej przez Guardiolę wcale nie musi wiele stracić na swojej wartości. Co prawda klimat jaki stworzą na trybunach miejscowi kibice – niezaprzeczalnie najlepsi w Hiszpanii –  może któremuś z nieopierzonych jeszcze zawodników związać nogi na tyle, że nie będzie potrafił ukazać całego wachlarza swoich umiejętności, jednak to w sumie… i tak za słaby argument. Choć wątek tego co będzie działo się na trybunach warto jeszcze pociągnąć. Tak jak w maju liczba miejsc była mniej więcej podzielona po równo dla sympatyków z Barcelony i Bilbao, tak w niedzielę da się zapewne słyszeć tylko chóralne pieśni tych drugich. A to powinno dać miejscowym zawodnikom dodatkową porcję motywacji do lepszej gry na boisku.

Bez cienia wątpliwości czeka nas ciekawy piłkarski spektakl, podzielony na dwa sierpniowe weekendy. Kurtyna nad nim zapadnie tylko na tydzień, a na scenie zmieni się jedynie scenografia. Na ile będzie ona ważna? To pokaże nam niedzielny rezultat, który nawet przy znajomości siły obu zespołów i całym racjonalizmie tego świata nie jest łatwy do wytypowania. Tak czy owak najważniejsze, że futbolowa kraina, gdzie artyzm i  gra nacechowana pięknem są stawiane na pierwszym miejscu, budzi się z letniego snu!

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/08/15/superpuchar-hiszpanii-2009-2010-niedoceniany-klasyk/feed/