Soccerlog.net » lady_in_redd http://soccerlog.net Futbol w najlepszym wydaniu Wed, 12 May 2010 15:21:03 +0000 http://wordpress.org/?v=2.8.1 en hourly 1 Axel Witsel – zbrodnia i kara? http://soccerlog.net/2009/09/01/axel-witsel-zbrodnia-i-kara/ http://soccerlog.net/2009/09/01/axel-witsel-zbrodnia-i-kara/#comments Tue, 01 Sep 2009 20:07:53 +0000 lady_in_redd http://soccerlog.net/2009/09/01/axel-witsel-zbrodnia-i-kara/ Axel Witsel - zbrodnia i kara Od kiedy wszystkie dzienniki podały, że polski reprezentant w piłce nożnej - Marcin Wasilewski doznał bardzo poważnej kontuzji w meczu ze Standardem Liege, chyba nie ma w Polsce osoby, która nie wiedziałaby kim jest Axel Witsel. Ot młody, bo zaledwie 20-letni belgijski pomocnik, który brutalnie zaatakował Polaka podczas meczu rozgrywanego w ramach belgijskiej Jupiler League. Była zbrodnia i skrajne bestialstwo, musi być więc i zasłużona kara. Najlepiej dożywotnie odsunięcie od futbolu plus roboty w kamieniołomach, bywają też i bardziej "humanitarne" pomysły, bo w końcu on nie sfaulował tylko piłkarza - on zaatakował Polaka, a my - prawdziwi Polacy bić swoich nie pozwolimy, ot co!
»Czytaj dalej

Tagi: Axel Witsel, Marcin Wasilewski,

]]>
Axel Witsel - zbrodnia i kara
Od kiedy wszystkie dzienniki podały, że polski reprezentant w piłce nożnej – Marcin Wasilewski doznał bardzo poważnej kontuzji w meczu ze Standardem Liege, chyba nie ma w Polsce osoby, która nie wiedziałaby kim jest Axel Witsel. Ot młody, bo zaledwie 20-letni belgijski pomocnik, który brutalnie zaatakował Polaka podczas meczu rozgrywanego w ramach belgijskiej Jupiler League. Była zbrodnia i skrajne bestialstwo, musi być więc i zasłużona kara. Najlepiej dożywotnie odsunięcie od futbolu plus roboty w kamieniołomach, bywają też i bardziej “humanitarne” pomysły, bo w końcu on nie sfaulował tylko piłkarza – on zaatakował Polaka, a my – prawdziwi Polacy bić swoich nie pozwolimy, ot co!

Jako, że prawo sportowe jest dyscypliną kompletną, oferuje szereg możliwości legalnych, a co za tym idzie humanitarnych reakcji na tę sytuację. Jest choćby koncepcja multiodpowiedzialności w sporcie, zgodnie z którą zawodnik za swoje zachowanie może ponieśc konsekwencje zarówno sportowe, dyscyplinarne, jak i cywilne czy nawet karne. I tak stało się w tym przypadku. Axel Witsel zaraz po faulu zobaczył czerwony kartonik pokazany przez arbitra głównego tego spotkania, niedługo potem Komisja Dyscyplinara belgijskiej federacji piłki nożnej zawiesiła go do 31 grudnia 2009r., nakładając przy okazji na zawodnika karę pieniężną w wysokości 2500euro.

Co do odpowiedzialności cywilnej - tu wszystko leży w gestii Marcina Wasilewskiego – czy będzie domagał się odszkodowania za doznaną szkodę lub krzywdę. Gdyby się zdecydował, kierując się wytycznymi UEFA, powinien oddać sprawę pod jeden ze stałych sądów polubownych, bowiem w regulacjach Europejskiej Federacji Piłki Nożnej znajdujemy zapis nakazujący rozpatrywania sporów majątkowych właśnie na takiej drodze. Jest to oczywista niezgodność z polską konstytucją(konkretnie art.45), ponieważ odbiera osobie fizycznej prawo do rozpatrzenia sprawy przez sąd państwowy i prawo do samego sądu w ogóle. Tyle jeżeli chodzi o polskie regulacje, co na to belgijska konstytucja – nie mam najmniejszego pojęcia. Zresztą, każdy kto zna choć trochę charakter i osobowość Wasyla, wie, że on raczej nie z tych pieniaczy, co w wolnych chwilach lubią poodwiedzać zabytkowe sale sądowe i pooglądać panów odzianych w togi.

Taki sposobem pozostaje nam odpowiedzialność karna, jak to mówią Anglicy – last but not least, bo tu właściwie pies jest pogrzebany. O ile wszyscy chyba zgadzamy się co do wymiaru odpowiedzialności sportowej czy dyscyplinarnej, o tyle – ewentualne poniesienie odpowiedzialności karnej budzi wśród nas skrajne emocje. Wielu z nas bardzo chętnie niezwłocznie uruchomiłoby prokuraturę, inni już wczuwając się w rolę sędzi Anny Marii Wesołowskiej – wydali wyrok – winny, kara co najmniej 25 lat albo dożywotnie pozbawienie wolności. Ale nie tak prędko, panowie…

Chyba nikt nie ma wątpliwości, że mieliśmy do czynienia z wypadkiem w sporcie. Według prawniczej doktryny wypadki takie należy usprawiedliwiać tzw. zgodą pokrzywdzonego. Koncepcja ta wyrażana jest łacińską paremią ” Vocenti non fit iniura” – chcącemu nie dzieje się krzywda. Wedle tej teorii, uczestnik zawodów sportowych zgadza się, że w czasie zawodów może ulec wypadkowi. Innymi słowy, wyraża zgodę na to, że może zostać poszkodowany i akceptuje taki stan rzeczy. W polskim prawie karnym, nie ma jednak aktualnie przepisu, które legalizowałby tzw. “zgodę pokrzywdzonego”. Jest to okoliczność pozaustawowa, która czasem rzeczywiście warunkuje wyłączenie odpowiedzialności karnej, przeciwnie do niemieckiego kodeksu, w którym taki przepis pojawił się już w 1936r.; kodeksy karne Kuby i Ekwadoru również regulują te kwestie. Co na to prawo belgijskie – znowu znak zapytania…

Skoro już mówimy o wyłączeniu odpowiedzialności karnej w sporcie, nie wypada nie poruszyć problemu doniosłości prawnej reguł sportowych. Ustawa o sporcie kwalifikowanym (art. 1 i 2) reguluje uprawianie sportu zgodnie z regułami sportowymi odpowiednimi dla danej dziedziny sportu. Możemy wnioskować, iż możliwe jest wyłączenie odpowiedzialności karnej w przypadku wypadków w tej dziedzinie, o ile dotyczą reguł technicznych. Jako, że faul, którego dopuścił Axel Witsel był złamaniem tzw. reguł bezpieczeństwa, które chronić mają przed różnego rodzaju urazami, może być uznany za przesłankę zastosowania odpowiedzialności prawnokarnej. Często też w tych wypadkach wyłącza się odpowiedzialność za wypadki w sporcie z powodu nieostrego podziału tych reguł czy tzw. dopuszczalnego ryzyka.

Ryzyko sportowe jest tu kontratypem, czyli okolicznością wyłączającą karną bezprawność czynu. Muszą jednak być spełnione określone przesłanki, by móc zastosować tę instytucję:

1. Do wypadku doszło w ramach uprawiania legalnej dyscypliny,
2. Do wypadku doszło bez przekroczenia reguł sportowych,
3. Zachowanie sportowca było podjęte w celu sportowym.

Wątpliwości budzi chyba tylko punkt drugi, bo chyba nikt nie zamierza tu kwestionować legalności piłki nożnej, w cel sportowy belgijskiego pomocnika również nie należy nie dowierzać, chociaż z pewnością znajdą się ci, wyznający spiskową teorię dziejów – dla nich jedna recepta – obrać kierunek i zapisać się do odpowiedniej partii.

Ci, którzy liczą z mojej strony na jednoznaczną ocenę tej sytuacji pod względem prawnokarnym, zawiodą się. Jak widać, przedstawiona przeze mnie problematyka jest bardzo złożona i gwarantuję, że nawet najlepiej wykwalifikowany skład sędziowski miałby nie lada problem z rozstrzygnięciem tej sprawy. Bo przecież pozostają też kwestie dotyczące stricte możliwości zawinienia, umyślności, pobudki, społecznej szkodliwości czy choćby ewentualnej kwalifikacji – narażenie na niebezpieczeństwo powiedzą jedni, chciał zabić, ale trafił tylko w nogę – inny. Mi nasuwa się choćby spodowowanie ciężkiego uszczerbu na zdrowiu.

Warto jednak pamiętać czym jest właściwie kara i jakie mają jej być podstawowe cele. Ma ona być sankcją, występującą pod różnymi postaciami. Ma też zapobiec dalszej demoralizacji sprawcy, mając na uwadzę jego resocjalizację i pełny powrót do społeczeństwa. Ja nie mam wątpliwości, że sankcja rozsiana jaka tu nastąpiła spełniła swoje zadanie i z pewnością okaże się wystarczająca. Infamia społeczena jaka spadła na belgijskiego pomocnika nie tylko ze strony kolegów po fachu czy swoich rodaków, ale także od europejskich czy kipiących ze złości polskich kibiców futbolu, z pewnością okazała się wystarczająca. Zwłaszcza, że niektórzy z rozmówców nie mogli się niestety pohamowac przed głoszeniem, że o to znowu czarny napada na białego człowieka… Kwestię rasizmu w sporcie zostawię jednak na osobny tekst.

Jeden wypadek i dwóch poszkodowanych – kontuzjowany fizycznie i obolały psychicznie Wasilewski oraz mocno poturbowany mentalnie Witsel. Każdy wypadek należy rozpatrywać indywidualnie, każdego sprawcę traktować jednostkowo. A przede wszystkim sprawiedliwie. Czy z takim samym oburzeniem oponowaliśmy, kiedy Taylor sfaulował Eduardo, będącego mocnym punktem chorwackiej drużyny, z którą jakiś czas po wypadku mierzyliśmy się na Euro2008?! No właśnie…
A sławne powroty pozwalają wierzyć, że Wasyl wróci, do mundialu w RPA dużo czasu na rekonwalescencję:)

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/09/01/axel-witsel-zbrodnia-i-kara/feed/
Czas apokalipsy? http://soccerlog.net/2009/08/26/czas-apokalipsy/ http://soccerlog.net/2009/08/26/czas-apokalipsy/#comments Wed, 26 Aug 2009 19:53:38 +0000 lady_in_redd http://soccerlog.net/2009/08/26/czas-apokalipsy/ Czas apokalipsy? To pytanie zadawał sobie w duchu chyba każdy, komu przyszło oglądać te tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne, tak śmieszne, że aż żałosne i smutne, 90 minut meczu Liverpool-Aston Villa, rozgrywanego w poniedziałkowy wieczór na Anfield Road. Tak, dokładnie na tym 45tysięcznym obiekcie, który przeżył już niejedną pamiętną "european night", znany jest ze swojego wpływu na postawę The Reds i powszechnie uznawany jest za twierdzę.
»Czytaj dalej

Tagi: Liverpool FC, Premier League,

]]>
Czas apokalipsy?
To pytanie zadawał sobie w duchu chyba każdy, komu przyszło oglądać te tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne, tak śmieszne, że aż żałosne i smutne, 90 minut meczu Liverpool-Aston Villa, rozgrywanego w poniedziałkowy wieczór na Anfield Road. Tak, dokładnie na tym 45tysięcznym obiekcie, który przeżył już niejedną pamiętną “european night”, znany jest ze swojego wpływu na postawę The Reds i powszechnie uznawany jest za twierdzę.

Niestety w poniedziałek twierdza nie padła, a posypała się jak domek z ogranych kart. Kibiców z powodów oczywistych nie zamierzam tu rozliczać, chociaż mając w pamięci przegraną 1-3 z The Blues w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i 45tysięcy gardeł śpiewających w 93 minucie do piłkarzy, że nigdy nie będą sami szli, pozwalał mi oczekiwać więcej aniżeli opuszczania sektorów w 80 minucie. Chociaż tego wieczoru chyba nawet Michaelowi Platiniemu, któremu zawsze i wszędzie się wszystko podoba, wymsknęłoby się pod nosem niejedno sacrebleu!, bowiem piłkarze Rafaela Beniteza zaprezentowali coś, co można określić setką różnorakich, niekoniecznie cenzuralnych słów. Skoro wywołałam już szefa UEFA, pozostanę w tych klimatach i wybiorę jedno – merde!

3 spotkania, jedno zwycięstwo, dwie porażki, 5 bramek straconych, 6 strzelonych – to obrazowe rozwinięcie tegoż słowa, raczej nie to czego oczekiwaliśmy przed rozpoczęciem tego sezonu, ale żeby aż taka marność – brak boga, upadek kultury wysokiej, dżuma, plagi egipskie i co tam jeszcze kultura pozwalała by tu wrzucić?! Skoro już snuję te apokaliptyczne wizje, to krótka prezentacja person tego dramatu.

Czterej jeźdźcy apokalipsy

Głód – Lucas Leiva – w zeszłym sezonie na boisku zachowywał się tak, jakby był wiecznie głodny, niestety nie zwycięstwa. Z tego głodu biegać się nie chciało, pracować w środku pola również, a i zapewne to głód spowodował, że na tę bajeczną technikę spod znaku jaga bonito sił wciąż brakowało. W tym sezonie zanotowaliśmy postęp, nie mogę zaprzeczyć, biegać jakby się i zdarza, a i strzelić nawet, czasami też do własnej bramki niestety. Pierwszy policzek dla The Reds, czyli Lucas Leiva i dobre chęci, które niestety znalazły przystań w bramce Pepe Reiny.

Zaraza i wojna - w tej sztuce na dwa akty wystąpiły w parze, coby zwiększyć dramaturgię. Carragher i Skrtel mieli idealny timing. Wystarczyło raz, a dobrze. Tak, że Davies i 2 -0 dla Villans. No, ale co się dziwić, zaboru i mordu, jak premierów Leppera i Giertycha- też nikt się nie spodziewał, zwłaszcza jeśli czają się pod hasłem – środkowi stoperzy. Z wyjaśnieniem, że stali, pewni, twardzi, a i piłki czyszczą wzorowo. Ostatnio niestety każdy z tych przymiotów dawkują nam w ilościach iście aptecznych. Może już czas wymienić silnik w tym tandemie albo chociaż zmienić olej?

Śmierć czyli Steven Gerrard we własnej osobie. Niczym partyjna lokomotywa, która ciagnie za sobą różne Lucasy, Babele, Voroniny…Niestety nasza niezmordowana kolej transsyberyjska, dla której niemożliwe nie istnieje, ukazuje nam i twarz PKP, prezentując współpasażerom adrenalinę w ilościach odpowiednich. Kiedyś były to modelowe faule na opuszczenie boiska – czyli lubimy w kolegów, od tyłu wyprostowanymi nogami, w poniedziałek sprokurowanie karnego i ostateczny cios.

Czy to czas apokalipsy – zmierzch snów o potędze i trofeum wracającym na Anfield? W zeszłym roku Manchester United zaczynał podobnie – 4. pierwsze spotkania – remis, wygrana, przegrana, remis, a nie przeszkodziło mu to w zdobyciu mistrzostwa. Może w tym szaleństwie jest metoda? Zgrzeszyć, odpokutować winy i dostąpić 19. w historii zbawienia. Bez niego nie będzie na Anfield satysfakcji, nie będzie zapachu napalmu o poranku, który zwiastuje nadchodzące zwycięstwo.

Nie pozostaje nic innego, jak mieć nadzieję, że w maju nie będziemy musieli słuchać tego w wykonaniu Stevena Gerrarda&co…

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/08/26/czas-apokalipsy/feed/
Trzecia droga http://soccerlog.net/2009/08/23/trzecia-droga/ http://soccerlog.net/2009/08/23/trzecia-droga/#comments Sun, 23 Aug 2009 18:48:40 +0000 lady_in_redd http://soccerlog.net/2009/08/23/trzecia-droga/ Trzecia Droga Co jakiś czas, powraca niczym bumerang idea " 6 plus 5" zarzucona przez Seppa Blattera na 58. kongresie FIFA w Sydney. Prezydent Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej próbował przeforsować pomysł wprowadzenia limitu obcokrajowców w drużynach klubowych.
»Czytaj dalej

Tagi: FC Barcelona, La Masia, Liverpool FC, Sepp Blatter,

]]>
Trzecia Droga
Co jakiś czas, powraca niczym bumerang idea ” 6 plus 5″ zarzucona przez Seppa Blattera na 58. kongresie FIFA w Sydney. Prezydent Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej próbował przeforsować pomysł wprowadzenia limitu obcokrajowców w drużynach klubowych.

Podnosił na nim również ideę wydłużenia okresu czasu, po którym można nadać obywatelstwo. Jego zdaniem obecna sytuacja, a więc szalejący rynek transferowy i panująca w futbolowym świecie żądza pieniądza, nieuchronnie doprowadzą do bezpowrotnego zatracenia charakteru narodowego przez kluby oraz spowodują, iż połowa zawodników Mistrzostw Świata w 2014roku
będzie Brazylijczykami.

Pomysł nie zyskał spektakularnego poparcia, nawet bliscy przyjaciele Szwajcara pomimo pozornej zgody co do racji wprowadzenia takiego przepisu, wskazywali na nikłe szanse powodzenia z racji niezgodności z prawem UE. Idea bowiem godzi w podstawowe wolności Unii Europejskiej. Każdy obywatel państwa członkowskiego ma przecież swobodę w przemieszczaniu się, osiedlaniu, podejmowaniu pracy na terenie wspólnoty. To, że drużyny stają się bardziej “multi -kulti”, a hiszpańską finezję szybciej ujrzysz w Liverpoolu niż choćby Realu, jest naturalną tego konsekwencją.

Oczywiście, oprócz wzniosłych idei, o byciu nie Anglikiem, nie Hiszpanem, a po prostu Europejczykiem – obywatelem wolnej, zjednoczonej Europy, należy przyznać, jak ogromną rolę odegrały tu po prostu pieniądze. Sport w XXI nie jest już tylko odzwierciedleniem hasła “Szybciej, Wyżej, Mocniej”. Współczesne zmagania fizyczne, a szczególnie piłka nożna są nierozerwalnie połączone z prawami rynku i zysku. Sport został przekształcony w zawodową profesję podatną na komercjalizację. Obecnie futbol jest jawnym terenem ogromnej cyrkulacji pieniądza i źródłem jego generowania. Dla sponsorów walka o wynik to po prostu towar, który należy jak najlepiej sprzedać. Kluby i drużyny stały się po prostu wyspecjalizowanymi filiami firm sponsorujących, a zawodnicy siłą najemną. Starą ideę zastąpiła nowa “drożej, głośniej, efektywniej”. Minimum strat, maksimum zysków. Oto, czym stał się współczesny futbol.

Zabawne, że pomysł odżył w 2008 roku na kanwie niepokoju Szwajcara, spowodowanego bezdyskusyjną dominacją klubów angielskich w Lidze Mistrzów. Prezydent FIFA w obawie, że dominacja ta może się nieco wydłużyć w czasie, odkurzył pomysł ” 6 plus 5″, zapewniając, że kieruje się troską o zanikający charakter angielskich drużyn. Za przykład podał nawet Arsenal, w którego składzie grał wtedy tylko jeden Anglik. Trudno się dziwić Blatterowi, że jako rzutki biznesman, wie, co generuje taka trwała dominacja. Otóż pieniądze.

Ogromne pieniądze z Ligi Mistrzów zasilałyby rok w rok konta angielskich klubów, nie wspominając już o żyle złota, jaką są prawa do transmisji oraz o zyskach, jakie wewnętrzny angielski futbolowy rynek generuje dzięki mądremu podziałowi funduszy uzyskanych ze sprzedaży praw do transmisji rodzimej ligi. Idąc dalej tropem Szwajcara, tworzyłaby sie gigantyczna przepaść pomiędzy wyspiarzami, a kontynentalną Europą. Mogłoby dojść do szkodliwego dla wszystkich rozłamu. Przede wszystkim straciłaby na tym FIFA.

Ewolucji futbolu ze sportu w czysty biznes, nie da się już zatrzymać. Nie można jednak przejść obok problemu obojętnie, bo temu, że problem jest, istnieje, nie można zaprzeczyć. Zamiast wyimaginowanego złotego środka, jakim jest niewątpliwie pomysł ” 6 plus 5″ zaproponowałabym powrót do źródeł. Wychowankowie! Współczesna piłka nożna odsuwała ich sukcesywnie od głównego nurtu, skazując na bycie marginalnymi uczestnikami piłkarskich rozgrywek. Wiadomo, liczy się talent. Jesteś lepszy, wygrywasz. Jesteś słabszy, wypadasz z gry. Transfer goni transfer, miłość do klubu nie trwa przecież wiecznie. To jednak zbyt proste, by mogło okazać się panaceum jutra.

A wychowankowie? Ich większy udział w profesjonalnym futbolu stałby się prawdziwym urzeczywistnieniem złotej zasady, że najlepsza jest organiczna praca u podstaw. Krew, pot i łzy wylewane każdego dnia w szkółkach piłkarskich czy klubowych akademiach juniorskich. Akademia piłkarska i wpajane w ramach niej nauki czy zasady, na pewno nie tylko zaprocentują, a mogą okazać sie prawdziwym zbawieniem. Oczywiście, wykształcenie wychowanka kosztuje mały majątek. Jest jednak nieporównywalnie tańsze niż przeprowadzenie transferu opiewającego na kilkadziesiąt milionów euro.

W dodatku kształtując młodzież, czyniąc z nich sportowców jutra, nie zapewnia sie im tylko kompleksowej ścieżki fizycznego rozwoju. Podobny nacisk kładzie się na wykształcenie w nich odpowiedzialności, szacunku dla osiągniętego sukcesu. Przygotowanie do roli, jaką większość z nich może pełnić za kilka lat dla lokalnej społeczności z pewnością pozwoli zebrać owoce. Wychowanek bowiem, nie tylko kilka razy zastanowi się przed zamianą klubu na lepszy, ale i nie poddaje się aż tak, żądzy pieniądza.

W 9 przypadkach na 10, jeśli jego macierzysty klub, przy którym dorastał, zapewnił mu rozwój, dał nadzieję na lepsze jutro, nie wpada w tarapaty finansowe i liczy się w jakiś sposób na arenie krajowej czy międzynarodowej, wychowanek w nim kończy swoją piłkarską karierę, zasilając po niej szeregi administracyjne klubu. Tak właśnie tworzy się historia. To taka niewymierna ciągłość klubowa staje się kluczem do długofalowego sukcesu.

Nie trzeba daleko szukać, triumfator niedawno zakończonej edycji Ligi Mistrzów, FC Barcelona od lat działa według tej zasady. Inni kupują, ona wychowuje. Słynne “Mes que un club” jest urzeczywistniane każdego dnia. W pierwszym składzie na finał z Manchesterem United, znalazło się aż 5 wychowanków La Masia. Szósty stał za linią autową, dowodząc drużyną. Od roku, kiedy Pep Guardiola z trenera rezerw stał się trenerem pierwszej drużyny, Barcelona zdobyła niemal wszystko. Sensu kształcenia wychowanków nikt już nie podważa.

Jay Spearing w meczu Liverpool - Real Madryt Anfield Road, Liverpool, Anglia. 74. minuta meczu – Steven Gerrard żegnany owacjami na stojąco, schodzi z boiska. Zastępuje go Jay Spearing, 20letni wychowanek Akademii Liverpoolu. Tym zadziwiającym posunięciem Rafa Benitez stawia przysłowiową kropkę nad “i”. Jego Liverpool nie tylko wdeptał w ziemię w dwumeczu galaktyczny Real, ale wygrał także mentalnie. Pokazał, że nie pompowanie milionów, nie spektakularne transfery, czynią z klubu coś więcej.

To właśnie on, niegdyś niedoceniany w szeregach trenerskich Blancos, wpuszczając z pozoru nieopierzonego jeszcze wychowanka w miejsce klubowej gwiazdy, żywej legendy – Stevena Gerrarda, udzielił Realowi prawdziwej lekcji, pokazując, jak winna toczyć się historia drużyny. Spearing nie tylko nie zawiódł, ale godnie zastąpił na boisku kapitana. Zaprezentował hart ducha, wolę walki na takim poziomie, jaki może osiągnąć tylko wychowanek. Ktoś, kto od najmłodszych lat marzył, by wystąpić kiedyś w czerwonym trykocie w meczu pierwszej drużyny, a co dopiero w Lidze Mistrzów, w pojedynku gigantów. Została zaprezentowana naturalna ciągłość, coś co nierozerwalnie towarzyszy klubom z historią.

Czy Real odrobi zadanie domowe, po tym jak srogo skarcił ich ten sezon? Czy wreszcie odrobi je Sepp Blatter, polski PZPN oraz wiecznie nieomylny Grzegorz Lato? Tego nie wie nawet chyba nasz jedyny prorok, objawiciel i wieszcz Jan Tomaszewski. Jedno jest pewne. Zanim kolejny raz ktoś rozpocznie sławetne narzekanie na zatracanie narodowego charakteru drużyn i zacznie odgrzewać hasło limitów obcokrajowców czy jego modyfikację, proponuję sprawdzić, w jakim stopniu FIFA, UEFA oraz narodowe federacje finansują szkolenie młodzieży. Jak bardzo wspierają powstające przy klubach akademie. Przyczyn degrengolady polskiego futbolu należy upatrywać nie w braku talentów, ale w braku odpowiedniego szkolenia, które by stało na wysokim poziomie, musi być odpowiednio dofinansowane.

Wystarczy spojrzeć na nie tak daleką Holandię, do wartości piłkarzy wyszkolonych w słynnych już szkółkach Ajaxu czy Feyenoordu, nie trzeba nikogo chyba przekonywać. Może nie do końca realizują ideę wychowanków zaczynających i kończących w jednym klubie, bowiem lata świetności pierwszych drużyn te kluby mają za sobą, ale są żywym poparciem dla idei mądrego szkolenia. Szkolenia, które nie tylko prowadzi do poprawy poziomu na szczeblu piłki reprezentacyjnej, ale i piłki klubowej, a przy okazji, jako uboczna kwestia, zostaje realizowany postulat narodowego charakteru klubów.

A wystarczyłoby tak niewiele. Brak limitów obcokrajowców powoduje zdrową konkurencję, która każdemu wyjdzie na dobre i podnosi tylko poziom ligi. Gdyby jeszcze regulacjami na szczeblu federacji międzynarodowych wymusić obowiązek oddawania części przychodów z reklam, transmisji telewizyjnych etc. na rzecz szkolenia i wychowywania młodzieży, pozostałoby już tylko czekać, aż dorastające w akademiach młode pokolenie piłkarzy spowrotem sprowadzi futbol do poziomu filozofii “Szybciej, Wyżej, Mocniej”. Niemożliwe, powiadacie…? Impossible is nothing!

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/08/23/trzecia-droga/feed/
Krajobraz po bitwie – Big Four po pierwszej kolejce http://soccerlog.net/2009/08/17/krajobraz-po-bitwie-big-four-po-pierwszej-kolejce/ http://soccerlog.net/2009/08/17/krajobraz-po-bitwie-big-four-po-pierwszej-kolejce/#comments Mon, 17 Aug 2009 18:02:55 +0000 lady_in_redd http://soccerlog.net/2009/08/17/krajobraz-po-bitwie-big-four-po-pierwszej-kolejce/ Krajobraz po bitwie czyli wielka czwórka po pierwszej kolejce 10 spotkań, 24 bramki, 30 żółtych kartek - oto bilans pierwszej kolejki najstarszej, najbrutalniejszej i najlepszej (pozdrawiam amatorów BBVA) ligi świata. Wojny ani nawet bitwy w powietrzu nie poczuliśmy, za to ćwiczenia, mobilizację w szeregach wielkich i owszem. Tak naprawdę dla wyspiarzy zabawa zaczyna się dopiero w okolicach października.
»Czytaj dalej

Tagi: Arsenal FC, Chelsea FC, Liverpool FC, Manchester United,

]]>
Krajobraz po bitwie czyli wielka czwórka po pierwszej kolejce
10 spotkań, 24 bramki, 30 żółtych kartek – oto bilans pierwszej kolejki najstarszej, najbrutalniejszej i najlepszej (pozdrawiam amatorów BBVA) ligi świata. Wojny ani nawet bitwy w powietrzu nie poczuliśmy, za to ćwiczenia, mobilizację w szeregach wielkich i owszem. Tak naprawdę dla wyspiarzy zabawa zaczyna się dopiero w okolicach października.

Z Big Four nie zawiódł jedynie Arsenal, który zdemolował Everton na wyjeździe aż 1-6. To ciekawe, zwłaszcza, że zarówno wielu ekspertów jak i kibiców to właśnie tę drużynę typuje do opuszczenia najlepszej angielskiej czwórki na rzecz choćby zbrojącego się na potęgę Manchesteru City. Wydawało się, że po odejściu Adebayora i Kolo Toure do przybytku arabskich szejków, będzie już tylko gorzej; tymbardziej, że lidera na miarę Henry’ego nadal brak. Tymczasem zmieniają się zawodnicy, ale od lat przedszkole Wengera działa wg tych samych zasad – futbol musi cieszyć i cieszy wymiernie co widać poniżej.

O ile Arsenal nie zawiódł, o tyle inna londyńska ferajna rozczarowała. Gdyby nie Didier Drogba tradycyjnie już w 90 minucie, debiut Carlo Ancelottiego można by zaliczyć definitywnie jako nieudany. A tak 3 punkty są, chociaż niesmak pozostał. Michał Pol chyba miał rację, powtarzając za samym Włochem, że Chelsea to będzie produkt na miarę sera parmezan. Po wczorajszych 90 minutach widać, że trzeba tu długiego dojrzewania oraz mozolnej pracy z materiałem. O ile 3 punkty są zawsze zwycięstwem bez względu na zaprezentowaną jakość, o tyle z takim stylem na pokonanie Manchesteru United czy choćby Aston Villi nie ma co się porywać. Slow food okej, ale odrobina cudownego ulepszacza nikomu jeszcze nie zaszkodziła, zwłaszcza, że Ancelotii w Milanie niejednokrotnie pokazał, że i z przeterminowanymi produktami można podziałać, o ile szef kuchni ma odpowiednią wizję.

Manchester United również się nie przemęczał. Skromne 1-0 z Birmingham czyli tegorocznym beniaminkiem Premier Legue to raczej nie to, czego oczekiwalibyśmy od zeszłorocznych mistrzów. Co prawda odszedł Ronaldo. Bez niego, nic tu nie będzie takie jak przedtem, bo on potrafił uczynić realną różnicę, nie sądzę więc, by udało im się obronić tytuł – prorokuje Patrick Barclay – szef działu piłki nożnej z The Times. Póki co 3 punkty skasowane, a kibicom pozostaje się modlić, by i tym razem Alex Ferguson okazał się dobrym prorokiem. Jak narazie 1-0 dla Fergiego – Rooney miał być strzeleckim substytutem Ronaldo, wystarczyły 34minuty, by ziściły się słowa trenera.

Nikt chyba nie spodziewał się za to przegranej Liverpoolu. To oni typowani byli przecież na głównych pretendentów do tytułu w tym sezonie. Tymczasem tradycji stało się zadość i tak samo jak w poprzedniej kampanii, wyjechali z White Hart Lane z wynikiem 1-2 dla Spurs. Rok temu Rafael Benitez mógł przynajmniej się bronić, że jego drużyna zagrała całkiem dobre spotkanie, tylko szczęścia zabrakło. Tym razem jego podopieczni już od początku grali w osłabieniu, bo jak inaczej można określić Lucasa i Babela w wyjściowej 11stce?! Mam nadzieję, że zwykle opanowany Hiszpan pokaże swoje niezadowolenie i zrobi w drużynie corridę z prawdziwego zdarzenia. Ciekawe, kto wystąpi w roli byka, którego należy unicestwić? Jedno jest pewne, ojcostwo i Puchar Konfederacji chyba zmęczyło mocno Fernando Torresa. Miał być lisem pola karnego. Zamiast oczekiwanego znaku Zorro zobaczyliśmy wczoraj Robin Hooda(w tej roli Glen Johnson) i facetów w rajtuzach.

Nie idźcie tą drogą panowie, bo na tytuł przyjdzie czekać do następnego stulecia! Co do Kogutów – gdyby zapowiedź zemsty Robbiego Keane’a miała cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, Irlandczyk ustrzeliłby wczoraj hat tricka, na szczęście, jak zwykle w jego przypadku skończyło się na zapowiedziach.

Premier League - trofeumZa to po wczorajszym występie warto przyswoić sobie nazwisko obrońcy Asouu Ekotto – kawał przyzwoitej gry i piłka w siatce Reiny, raz.

Ciekawe, kto podniesie to mierzące 76cm wysokości i ważące 25kg trofeum? Pretendentów do założenia korony jest wielu – Gerrard, Terry, Fabregas czy Gary Neville. Richarda Dunne’a również nie należy skreślać, zwłaszcza, że obstawiając zwycięstwo The Citizens u angielskich bukmacherów, można wzbogacić się o całkiem niezłą sumkę.


Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/08/17/krajobraz-po-bitwie-big-four-po-pierwszej-kolejce/feed/
Lech – czyli tak to się robi w Wielkopolsce http://soccerlog.net/2009/08/16/lech-czyli-tak-to-sie-robi-w-wielkopolsce/ http://soccerlog.net/2009/08/16/lech-czyli-tak-to-sie-robi-w-wielkopolsce/#comments Sun, 16 Aug 2009 10:05:23 +0000 lady_in_redd http://soccerlog.net/2009/08/16/lech-czyli-tak-to-sie-robi-w-wielkopolsce/ Lech - czyli tak to się robi w Wielkopolsce Od czasu wylosowania przez poznańskiego Lecha 3. drużyny belgijskiej ligi – Club Brugge, nie milkną odgłosy ulgi. Mogliśmy trafić przecież na takie tuzy jak Villareal, Galatasaray czy choćby Fulham. Szczęście dopisało, a wręcz zmaterializowało się w najczystszej z możliwych postaci, bo przecież Belgia nie Hiszpania, damy radę panowie, nawet 5. biegu nie będzie trzeba.
»Czytaj dalej

Tagi: Ekstraklasa, Lech Poznań,

]]>
Lech - czyli tak to się robi w Wielkopolsce
Od czasu wylosowania przez poznańskiego Lecha 3. drużyny belgijskiej ligi – Club Brugge, nie milkną odgłosy ulgi. Mogliśmy trafić przecież na takie tuzy jak Villareal, Galatasaray czy choćby Fulham. Szczęście dopisało, a wręcz zmaterializowało się w najczystszej z możliwych postaci, bo przecież Belgia nie Hiszpania, damy radę panowie, nawet 5. biegu nie będzie trzeba.

Skoro jednak czas pokazał, jak srogie klapsy mogą wymierzyć i Estończycy, czy Lech może podzielić smutny los piłkarzy znad Wisły? W zeszłym roku, kiedy przyszło nam posmakować starcia z reprezentantem sklasyfikowanej na 20. miejscu rankingu UEFA ligi austriackiej, obyło się bez śladów okrutnych razów na poznańskich czterech literach. Teraz poprzeczka została podniesiona jeszcze wyżej – Kolejorz czyli wizytówka 26. najsilniejszej ligi Europy zmierzy się z Club Brugge – klubem zasilającym Jupiler League sklasyfikowaną na 14. miejscu.

Sam Marcin Wasilewski – zawodnik, którego wszyscy znamy z bijących rekordy liczby wejść, „spodenek Wasilewskiego”, reprezentujący obecnie barwy Anderlechtu, przyznaje, że Club Brugge to drużyna znana ze świetnego przygotowania fizycznego, walcząca do samego końca. Belgowie świetnie udowodnili to choćby w ostatnim meczu z KSC Lokeren, zdobywając dwa gole w ostatniej minucie spotkania. Wasyl, trochę chyba z sentymentu do poprzedniego klubu, stwierdza, że ten zespół nie tylko pozostaje w zasięgu Lecha. To drużyna, z którą Kolejorz w obecnej chwili nie może sobie nie poradzić! Tyle, że przed meczem z Levadią, podobnie mówiono o Wiśle…

Lech to drużyna, która nie lubi być stawiana w roli faworyta. Wystarczy przypomnieć spektakularne spotkanie z Austrią Wiedeń decydujące o tym, kto zagra w fazie grupowej Pucharu UEFA. Austriacy musieli, Lech mógł. Zaprezentowany został cały wachlarz możliwości Lecha spod igły Franciszka Smudy. Był więc kawał radosnego futbolu – niebojaźliwie, bez kompleksów, ofensywnie, były i emocje generowane przez sędziowskie decyzje, dogrywka i happy end. Coś, co w wydaniu polskich drużyn serwuje nam jedynie FIFA 09 tudzież PES, ale była też i słynna już fantazja w obronie. Czyli panie boże, proszę czuwaj nad Arboledą i cudem rozmnożenia jego skromnej osoby, bo reszta defensywy hasło “taktyka” zna jedynie z okładki książek Jurka Talagi, choć i w to bym szczerze powątpiewała…

Wygrana z Austrią, przejście fazy grupowej, 180 całkiem niezłych minut z Udinese to dowody, że wola walki prezentowana przez Lechitów stanowi realną wartość dodaną. Wartością tą nie sposób jednak nadrobić krótką ławkę, sprawić, że grymas bólu wywołanego intelektualną chłostą zniknie z twarzy zawodników Kolejorza, ilekroć mowa o założeniach taktycznych.

I tu na scenę wkracza Jacek Zieliński. Delikatnie mówiąc, nie był oczekiwany. W końcu to trener, którego przyjście miało zwiastować schyłek ofensywnej fantazji przy ulicy Bułgarskiej. Jak pokazały ostatnie mecze, nic bardziej mylnego. Jak mówi sam zainteresowany – gra defensywna to jedno, a dyscyplina w defensywie to drugie, więc chyba niesłusznie dziennikarski świat klasyfikuje mnie jako profesjonalnego zabójcę marzeń o ofensywnej potędze drużyny, dowcipkuje Zieliński.

Hasła “wracamy do obrony, panowie” oraz “zwieramy szyki” znalazły swoje odzwierciedlenie w grze Kolejorza, który nie dość, że po dwóch kolejkach ma 8 goli na koncie, to stracił zaledwie jednego. Na skalę tego, co potrafi zmajstrować obrona Lecha, jest to nie lada ewenement.

Jak widać poprawa dyscypliny na tyłach okazała się chyba brakującym 5. elementem. Dodajmy do tego Roberta Lewandowskiego, który zaliczył szybki awans z obiecującego debiutanta na rozchwytywaną gwiazdę ekstraklasy oraz nową taktykę 4-4-2, której znakiem rozpoznawczym poza oczywistą czwórką w obronie stało się całkiem zgrabne połączenie dwóch napastników – Lewandowskiego i Rengifo. Pierwszy do tandemu wnosi świetny refleks, spryt oraz całkiem imponującą jak na ekstraklasowe warunki technikę, atutami drugiego są niepodważalna siła i świetna gra w powietrzu. To wszystko dopieszczone zostało mądrze przeprowadzonymi transferami, na które pozwoliło odejście dotychczasowego kapitana – Rafała Murawskiego do Rubina Kazań. Nikt po meczu z Koroną nie śmie przecież podważać sensu sprowadzenia Seweryna Gancarczyka z ukraińskiego Metalistu, o poziom Kasprzika w bramce Lechitów również należy być spokojnym. Tak oto mamy nowego starego Lecha, a i bez gwałtu na budżecie się obyło.

Dopóki będziemy grać z teoretycznie lepszymi klubami, możemy spać spokojnie. Lech bowiem wielokrotnie pokazał, że nietwarzowe są mu koszulki faworyta- lidera, które dodatkowo wiosną zaczynają wpijać się w ciało, potęgując przy tym zadyszkę.

Kolejorz udowodnił, że drużyna z Bułgarskiej to nie są ludzie małej wiary. Zieliński z kolei pokazał, jak połączyć ową wiarę z poznańskim “porzundkiem”. Jest wiara, jest “porzundek”. Powstanie wielkopolskie pokazało, że tu do sukcesu więcej nie potrzeba.

Tak potrafi zagrać dobrze poukładany przez nowego trenera Lech. Nowa taktyka okazała się strzałem w dziesiątke, gdyż zobaczyliśmy grad goli. Pytanie czy sprawdzi się podczas pojedynku z Club Brugge?!

Similar Posts:]]>
http://soccerlog.net/2009/08/16/lech-czyli-tak-to-sie-robi-w-wielkopolsce/feed/