La Liga po dwóch kolejkach

la_liga.jpg
Dwie kolejki La Liga to za mało, by zacząć uprawiać “wróżbiarstwo sportowe”, ale wystarczająco dużo, aby podzielić się pierwszymi spostrzeżeniami i uwagami. Kto nie wierzy, że La Liga byłaby ciekawa bez Realu i Barcelony – niech klika. Postaram się pokazać, że trwał dotąd w straszliwej herezji.


Faworyci zaskakują, bo… wygrywają

Nie należę do tego smutnego grona fanów Primera Division, którzy w całej lidze widzą trzy zespoły: Real, Barcelonę i nie-Real-ani-nie-Barcelonę. Dla takich osób dwie najbardziej znane ekipy z koniecznością praw przyrody muszą okupować dwie pierwsze pozycje, „to trzecie” zajmuje całą resztę. Dla mnie w Hiszpanii słaba drużyna to gatunek wymarły, ewentualnie – stan przejściowy. Poprzednie lata nauczały, że kolejka-niespodzianka to w La Liga kolejka bez niespodzianek. Wpadki ‘silniejszych’ zdarzają się tam często i przymiotnik ‘zaskakujący’ coraz słabiej pasuje do opisu meczu.

No ale Real i Barcelona powygrywały. A szkoda, bo ich porażki mogłyby uatrakcyjnić początek sezonu. W żadnym z czterech meczów dwójki potentatów nie było jednak widać miażdżącej przewagi na boisku, co pozwala na wysnucie delikatnego wniosku: noga im się kiedyś powinie. Być może całkiem niebawem, mając na uwadze występy w Lidze Mistrzów. O potentatach dosyć – nie lubię zbyt pochlebnie pisać o Realu i Barcy, a nawet Zlatana, przy całym jego lenistwie i nonszalanckim stosunku do kolegów – nawet Xavi nieraz strzelał, bo nie miał jak dogrywać do fatalnie ustawiającego się Szweda! – musiałbym obdarzyć jakąś pozytywną wzmianką.


Trzecia siła

Dwukrotnie wygrała też Valencia, za każdym razem pokazując się z dobrej strony. W meczu z Sevillą głównie w defensywie – Alexis z Dealbertem skutecznie chronili Moyę przed nadmiernym wysiłkiem, Miguel i Bruno wspomagali ich podcinając Sevilli najgroźniejszą broń – skrzydła, a Marchena z Banegą stłamsili pięciokrotnie silniejszy fizycznie środek pola rywala. Mata i spółka tylko dopełnili dzieła zniszczenia, wykorzystując dwie z wielu wypracowanych okazji.

Inaczej wyglądała sytuacja w spotkaniu z Valladolid – na nieprzyjemnie wąskim boisku Nuevo Estadio Jose Zorilla z zadziwiającą łatwością rozhasały się skrzydła i atak. Każdy z czwórki Mata, Silva, Villa i Pablo strzelał i/lub asystował, a wynik mógł być sporo wyższy. Lekko zawiodła za to defensywa. Może nie był to koncert błędów, ale nieprzyjemne zgrzyty zakłócały melodyjną grę całej drużyny. Moya wypuścił piłkę z rąk, Alexis i Miguel tylko obserwowali akcję przy drugiej bramce. Usprawiedliwiać nie można i Dealberta – dał się łatwo ograć, ale w przeciwieństwie do kolegów starał się – niezdarnie bo niezdarnie – ale jednak przeszkadzać. Alexis z Miguelem stanowili tylko psychologiczną barierę, zbyt mocno wierząc swe telekinetyczne zdolności.

Na osobny akapit rewelacyjną postawą zasłużył sobie Ever Banega. Młody Argentyńczyk, kupiony dla uspokojenia fanów na początku katastrofalnej serii Ronalda Koemana, po rocznym wypożyczeniu w Atletico, gdzie nie chciano na niego wydać więcej żadnych pieniędzy, powrócił do klubu w wielkim stylu. Zaliczył już trzy asysty, rozdzielał piłki i uruchamiał skrzydłowych, spajając całą ofensywę. W pierwszym meczu jeszcze nieco wchodził w drogę Silvie, ale z Valladolid trzymał pozycję, hojnie darząc dokładnym podaniem każdego, kto miał szansę uciec obrońcom.


Nowe Superdepor? Stara Mallorca?

Guardado, Felipe, ze Castro, Pablo Alvarez, Riki, Aranzubia, Lopo i przyjaciele nie zatrzymali Realu, ale zostawili całkiem dobre wrażenie. Zupełnie nie odnalazł się na boisku Lafita, choć w jego sytuacji może to być zrozumiałe – do dzisiaj nie wie, czy będzie grał w Saragossie, czy jednak dalej w Deportivo. Następny mecz – z Malagą – zapowiadał się apetycznie. Pogromcy Atletico na El Riazor tak skuteczni już nie byli, a Baha pokazał, że prawdziwy artysta dotyka skrajności – w meczu z Atletico przewrotką wydobył z gardła każdego komentatora okrzyk „QUE GOLAZO!”, w ostatnich minutach meczu z Depor tak fantastycznie ułożył nogę, że piłka, miast spokojnie odbić się od niej i wpaść z metra do siatki, poleciała do Atlantyku. Ewentualnie do Santiago de Compostela, jeśli bramka Aranzubii skierowana była na południe. Chwilę wcześniej prawdziwe „que golazo” strzałem z kilkudziesięciu metrów zaliczył Luis Felipe, zdobywając dla Deportivo pierwsze trzy punkty w sezonie.

Jakkolwiek wygrana z Malagą nie była spektakularna, pozwala żywić nadzieję, że Lotina powoli buduje nowe Superdepor. Prawdopodobnie braknie w nim Lafity, ale i tak będzie groźnie. Szczególnie na lewym skrzydle.


Dzięki pracowitej ostatniej transferowej nocy Mallorca jakoś załatała kadrę i mimo drugiej z rzędu totalnej wyprzedaży, Gregorio Manzano sensownie ustawił swój zespół. Taktyki nie zmienił – w luki swojego ulubionego 4-2-3-1 wkomponował nowych-starych zawodników. Po rocznym wypożyczeniu wrócił Tuni, któremu przypadła ciężka rola – zastąpienie byłego kapitana, Juana Arango, na lewym skrzydle. Zadanie wykonał – Xerez strzelił i asystował przy drugiej bramce, z Villarreal siał popłoch i dobrze trzymał się na nogach, pomimo braku płetw – boisko na El Madrigal zamieniło się w jezioro, a pogoda rozwiała wszelkie stereotypy – zarówno Żółta Łódź Podwodna, jak i wyspiarze z Ballearów tak naprawdę źle znoszą morską aurę i nie potrafią grać w piłkę wodną; ten mecz mógł się skończyć każdym wynikiem. Skończył się remisem, głównie dzięki Borji Valero – następca niezastąpionego Jurado ryzykował płaskim strzałem z wolnego, ale niesiona na falach piłka wpadła do siatki. Diego Lopez wprawdzie zanurkował, ale nie zdążył jej wyłowić.

To niespotykane na takim poziomie: mimo tak wielkich problemów i tak skromnych środków, Mallorca może nie zmienić swej specyfiki. Oby, bo drużynę Manznano nigdy nie było nudno oglądać.


Co z tą Sevillą?

Sevilla wynagrodziła swym fanom pokazowym spotkaniem z Saragossą poprzedni, przespany mecz – z Valencią. Spotkanie porywające jak arabscy terroryści, wymiana ciosów jakby z ping-ponga. Ogólnie było bajecznie, a pięknych książąt była dwójka: Luis Fabiano i Diego Perotti, choć w oczach graczy Saragossy przypominali raczej odrażające kreatury: Brazylijczyk to demon skuteczności, Perotti biega, kiwa, wrzuca i strzela jak opętany. Jeśli Felipe posłał Munui “strzał z armaty” (jak sugeruje Marca), to Perotti wypalił w Carrizo z shotguna. Bez zbędnego przymierzania.

Asystę zaliczył Negredo, ale znów bardziej niż dobrą grą dał się zapamiętać z frustracji, pretensji do arbitrów i efektownych wywrotek. Trochę wstyd, jak na takiego dużego chłopca.

Błyskawiczne przebudzenie Sevilli zwiastuje pasjonującą walkę o mistrzostwo. Wszak do tej pory Fabiano, Perotti, Navas i Adriano wywołali lepsze wrażenie, niż choćby Ronaldo, Benzema, Arbeloa i Zlatan


Dwa falstarty: Atletico & Villarreal

Z początku sezonu najmniej zadowolone mogą być dwie ekipy: Villarreal i Atletico, tracące już kolejno 4 i 5 punktów do liderów. Przedsezonowe wróżby wypadały bardzo pomyślnie dla Żółtej Łodzi, a o sile rażenia nowych torped zamontowanych na pokładzie, przekonał się chociażby Juventus. Valverde można jednak jeszcze próbować rozgrzeszać: wyjazdy do Pampeluny nie należą do łatwych dla nikogo, bowiem fanatyczni kibice dodają siły i agresywności i tak już silnym i agresywnym piłkarzom Osasuny. W połączeniu z pracowitością i opanowaniem Nekunama oraz świetną techniką i precyzją Juanfrana, Azpilicuety, Arandy czy Pandianiego, otrzymujemy twór zdolny urwać nogi punkty każdemu. Swoje zrobiła też szybka kontuzja Senny – choć zastąpił go bardziej kreatywny Ibagaza, odbiło się to na mniejszej konsekwencji w defensywie, a moment dekoncentracji wykorzystał Pandiani, po ładnym rajdzie i wyłożeniu piłki przez Arandę. Zawiódł trochę Cazorla – bramkę niby strzelił, ale po rykoszecie, a reszta jego strzałów pozostawiała wiele do życzenia. W zasadzie jedno – więcej precyzji! Sytuacja mogłaby się potoczyć inaczej, gdyby na boisku wcześniej pojawił się Jonathan Pereira. Ja wiem, że Cazorla to Cazorla – nietykalny, a coraz więcej do gry wnosi Cani, ale Pereira przez te swoje kilka minut gry stworzył więcej groźnych okazji, niż cały zespół od początku meczu. Im szybciej Valverde nauczy się, że miejsce młodego Hiszpana – przy którym Struś Pędziwiatr to wyjątkowy anemik – jest w podstawowym składzie, tym lepiej dla całej drużyny.

Nie nauczył się przynajmniej do meczu z Mallorcą. Choć i tutaj mógłby się bronić – jeziorko na El Madrigal momentalnie zrobiło się tak głębokie, że kieszonkowych wymiarów Pereira mógłby tam nawet utonąć. W roli „wywoływacza tsunami” zastąpił go Giuseppe Rossibiegał ślizgał się po wodzie za trzech i znalazł w sobie dość siły, w zamieszaniu mocno posłać piłkę pod prąd, do siatki bramki Dudu Aouate. Villarreal choć ciągle bez zwycięstwa, przynajmniej bez porażki.


Oj, polecą wkrótce głowy w Atletico. Jeśli te najbardziej pożądane przez kibiców, członków zarządu i dyrekcji sportowej – Enrique Cerezo, Miguela Angela Gila Martina i Jesusa Garcii Pitarcha – to przynajmniej trenera, Abela Resinio. Nie pomógł szalejący po boisku, zwrotny jak zaimek „się” Aguero, zawiódł król strzelców poprzedniego sezonu, Diego Forlan. Malaga z łatwością zdobywała bramki, wykorzystując błędy obrońców i bramkarza podczas stałych fragmentów. Dowodzi to niezbicie, że naprawdę znakomitym pomysłem była sprzedaż w ostatnim dniu okienka transferowego Johna Heitingi i ogólne zaniedbanie wzmocnień defensywy. Na ten temat chciałoby z zarządem „porozmawiać” wielu fanów Atletico, na razie ograniczających się tylko do protestów i wyzwisk.

Mecz z Racingiem miał pokazać, że porażka z Malagą była tylko nieprzyjemnym wypadkiem przy pracy. Znowu nie pomogły dryblingi Aguero, strzały Forlana lądowały na słupkach bądź wybijał je świetny jak zawsze Tono, a Simao zmarnował kilka naprawdę dobrych podań. Próbował i Cleber Santana, obdarzony nieprzyzwoicie potężnym uderzeniem, ale trafić udało się tylko Jurado. Wystarczająco silny, precyzyjny strzał z półobrotu zza pola karnego przeleciał milimetr obok wewnętrznej strony słupka. Serrano zdołał jednak wyrównać, ograbiając Atletico z wymarzonych punktów. Ciągle bezrobotny Quique Flores może powoli kończyć swe wakacje?


Przegląd armii „średniaków”

Najszczęśliwsze z całej grupy „średniaków” może czuć się Athletic Bilbao. Baskowie po dwóch skromnych zwycięstwach 1-0 zajmują czwarte miejsce w tabeli. Po części dzięki Toquero – zdobywcy świetnego gola z Espanyolem, po części dzięki uprzejmości piłkarzy Xerez. Prócz Toquero, najbardziej na dwie wiktorie napracowali się jeszcze Llorente, Susaeta – po jego dośrodkowaniu piłkę do własnej bramki posłał Prieto oraz Javi Martinez, choć młoda gwiazda Bilbao powinna dwie kolejki kończyć z dwiema bramkami na koncie: Javi ładnie zostawił za plecami obrońców, znalazł się metr przed kładącym się Kamenim, minął go, po czym położył się obok Kameruńskiego bramkarza Espanyolu. Motyw tej decyzji ciągle znajduje się w sferze domysłów. W drugim meczu sytuacja była bardziej klarowna – karnego, wykonywanego przez Martineza, efektownie obronił Renan.


Zawodzi Almeria. Pozbawiona najlepszego strzelca, Negredo, seryjnie marnuje dobre okazje. Mieszane uczucia można żywić do Kalu Uche – napastnik Almerii niby starał się jak mógł, oddawał groźne strzały, czy to głową (jedna poprzeczka), czy którąś z nóg, ale w najlepszej sytuacji puścił piłkę pomiędzy obiema. Podobnie nieskuteczni byli Crusat i Soriano, przez co zespół ciągle czeka na pierwsze trafienie. W drugim meczu nieskutecznością Almerii starał się dorównać Sporting, ale ta trudna sztuka asturyjskiej drużynie ostatecznie się nie powiodła – bramkę na wagę trzech punktów zdobył Diego Castro, zdecydowanie najjaśniejsza postać całej drużyny.


Niespodziewany lider z pierwszej kolejki – Getafe – uległo Barcelonie, ale do pojawienia się na boisku gwiazd – Messiego i Iniesty – toczyło co najmniej równorzędną walkę. Nie tak mogłoby wyglądać to spotkanie, gdyby skuteczności z pierwszego meczu nie stracił Soldado, a łut szczęścia znalazł się w ekwipunku Albina. Dwa zabójcze strzały mogły skończyć się bramkami. Najpierw pięknym półobrotem popisał się właśnie Albin, a piłka odbiła się od poprzeczki, linii bramkowej i wyszła na boisko, potem zadziwiającą akrobację wykonał Soldado – gdyby Pedro Leon wiedział, że jego kolega z drużyny będzie tę piłkę uderzał z przewrotki, posłałby ją wyżej, niż tylko 30 cm ponad murawą. Naturalnie, słupek…

Cóż, dwa razy z rzędu szczęście dopisywać widocznie nie może. We wcześniejszym meczu, z Racingiem, wychodziło Getafe niemal wszystko. Szczególnie – Soldado, zdobywcy pierwszego hattricka w sezonie. Dwukrotnie dołożył on tylko nogę, a piłka wpadała do siatki, raz znakomicie, z dosyć ostrego kąta, wyjątkowo precyzyjnie posłał piłkę na długi róg. Dużą zasługę w zwycięstwie ma Parejo. Real Madryt choć raz okazał się uczciwym partnerem w transferach: zabrał z Getafe Granero, ale oddał podobnie kreatywnego piłkarza środka pola.


O Racingu była już gdzieniegdzie mowa, ale nie padło jeszcze nazwisko najważniejszego piłkarza tej drużyny w obydwu kolejkach: Arany. Prawdziwy motor napędowy zespołu, godny następca Jonathana Pereiry. Co prawda nie trafił on jeszcze bramki – robili to Serrano i Lacen, ale świetnie tworzył kolegom kolejne okazje. 600K € zapłacone za niego Castellonowi być może kandydowało będzie do miana najlepiej spożytkowanych sześciuset tysięcy euro na całym świecie.


Pierwsze spojrzenie na trójkę beniaminków

Najsłabiej wśród wszystkich dwudziestu zespołów wypadło Xerez. Nie dość, że nie stworzyło żadnej interesującej akcji, to jeszcze raziło głupotą i dyletanctwem w defensywie. Zostawmy już biednego Prieto, przecież każdy może z paru metrów z całej siły posłać swemu bramkarzowi nieoczekiwany prezent, inteligencją nie grzeszyli również Gioda i Calvo. Pierwszy postanowił urwać rywalowi nogę wchodząc nakładką, choć w ostatniej chwili odstąpił od swego zamiaru. Źle skrywał jednak swoje najniższe instynkty, a przy okazji musiał powiedzieć coś miłego arbitrowi, bo ten nie wahał się z sięgnięciem po czerwoną kartkę. Drugi, mając już jedną żółtą na koncie, stracił panowanie nad swoją ręką. Ta dotknęła piłki, przerywając rajd Tuniego.

Mecz z Bilbao też Xerez nie ukończyło w komplecie, a w dodatku bezsensowna ręka spowodowała rzut karny. Renan wprawdzie go obronił, ale nie wpłynęło na przydział punktów. Dwie porażki i ostatnia lokata w tabeli, współdzielona z Espanyolem, który choć momentami pokazywał naprawdę dobrą grę.


Całkiem przyzwoicie wypadły Saragossa i Tenerife. Pierwsza kolejka przyniosła bezpośredni pojedynek tych drużyn, zakończony nieznacznym zwycięstwem Aragończyków. Trudno powiedzieć, kto na nie bardziej zasłużył: Tenerife częściej gościło pod bramką rywali, ale to piłkarze Marcelino tworzyli groźniejsze sytuacje. Na wyróżnienia w Tenerife zasłużyli Alfaro i Nino, najbardziej bramkostrzelny duet napastników poprzedniej edycji Segunda Division, tym razem nie tak skuteczny, ale ciągle groźny. Dzielnie wspierał ich Kome, piłkarz aktywny i całkiem dobrze radzący sobie ze ścisłym kryciem, w jednej akcji ośmieszył dwójkę obrońców Saragossy, ale nie zdołał skierować piłki do bramki. Real Saragossa w dużym stopniu zależy od dynamicznych skrzydłowych: Jorge Lopeza i Pennanta, duetu napastników: Javiera Arizmendiego i Uche oraz Gabiego, pełniącego rolę zarówno kreatora gry, jak i pierwszej poważnej zapory defensywnej. Cała defensywna, m.in. z kapitanem zespołu, Roberto Ayalą, jakoś szczególnie się nie wyróżniała.

Meczu z Sevillą Saragossa nie zagrała jakoś przesadnie źle – akcje konstruowały obydwie drużyny, czego nie odzwierciedlał końcowy wynik. Trochę lepiej mógł wypaść atak, choć Javier Arizmendii i tak zdobył dwie bramki – pierwsza po sporym zamieszaniu i kilkukrotnych dobitkach, druga po chyba niesłusznie odgwizdanym spalonym i akcji sam na sam z Palopem.

Całkiem dobrze wyszedł Tenefire mecz z Osasuną. Dwie piękne bramki: Nino, po rewelacyjnie rozegranym rzucie wolnym i potężny strzałRicardo dały zasłużone zwycięstwo. Osasuna odpowiedziała również niebrzydkim golem: po dośrodkowaniu z rzutu rożnego świetnie głową strzelił Pandiani, pokazując, że do piłkarskiej emerytury ciągle mu bardzo daleko.

W przeciwieństwie do Xerez, Tenerife i Saragossa pokazały, że walka o utrzymanie nie będzie szczytem ambicji tych zespołów. Aragończycy najchętniej biliby się o europejskie puchary, ale fatalna kontuzja Uche z meczu z Sevillą wyjątkowo utrudni wymarzone plany – brat byłego piłkarza Wisły Kraków prawdopodobnie zerwał więzadła w kolanie i ten sezon będzie miał już z głowy.


Minione dwie kolejki obfitowały w ciekawe pojedynki i urodne bramki. Mam nadzieję, że tego wszystkiego na hiszpańskich boiskach nie zabraknie i za tydzień. A może doczekamy się przy tym pierwszych większych sensacji?


Oceń ten wpis:
SłabyTaki sobieŚredniDobryBardzo dobry (21 głosów, średnia: 3,95 na 5)
Loading ... Loading ...



Be social
Wykop Gwar Dodaj do zakładek



9 komentarzy do “La Liga po dwóch kolejkach”

  1. black_kurant mówi:

    Świetna robota. Czytasz mi w myślach :) Mam jednak dwa “ale” odnośnie meczów, które oglądałem, mianowicie Sevilla-Saragossa i Tenerife-Osasuna.

    Bramka Arizmendiego to nie efekt zamieszania, lecz całkiem składnej akcji – http://www.youtube.com/watch?v=7nPrdhNfO7U. Być może zmyliło Cię, podobnie jak obrońców Sevilli, zachowanie Gabiego przy dograniu Uche. Wyglądało to jak nieudolne zagranie pomocnika Saragossy, ale to był świadomy unik. Gabi wiedział, że za nim jest niepilnowany Arizmendi.

    Pozwolę sobie także stonować pochwały jakie wygłosiłeś pod adresem CD Tenerife. Lubie tę drużynę i życzę im jak najlepiej, i może dlatego uważam, że mecz z Osasuną powinni zakończyć znacznie wyższym zwycięstwem, zważywszy że od 48.minuty grali z przewagą jednego, a od 73 z przewagą dwóch zawodników. Tenerife świetnie sobie radziło z konstruowaniem akcji. Ich przewaga nad Osasuna była niepodważalna. Brakowało jednak wykończenia. Ataki kończyły się niecelnymi strzałami lub stratą w okolicach pola karnego. Ofensywny potencjał jaki ta drużyna posiada, obliguje ich do bardziej skutecznej gry. Nie w każdym meczu będą mogli pozwolić sobie na luksus marnowania okazji.

    No i fajnie, że Barca i Real mają konkurenta w postaci Valencii. Oby tak dalej. Tylko co będzie jak z powodów losowych zabraknie Villi, Silvy lub Maty…

    • Uleslaw mówi:

      Jasne, pomieszałem. Z Javierem chodziło mi o bramkę przeciwko Tenerife, tam ze 3 razy w trójkę dobijali ;) Człowiek głupieje pod koniec tak długich tekstów ;)

      Meczu Tenerife z Osasuną nie widziałem, jedynie skrót w jakimś rosyjskim magazynie. Wszystkich sytuacji tam nie pokazali, więc moja ocena Tenerife oparta była głównie na meczu z Saragossą. Ale Nino i Alfaro sprawują się całkiem nieźle ;)

  2. Luca mówi:

    ojoj, żeś się napisał, trochę za długo, ale rzetelnie.
    fascynowałbyś się ligą hiszpańską bez realu i barcy?
    nie. (choć pewnie butnie napiszesz: tak) ;p

    lepiej mi powiedz, jak oglądnąć dzisiejszy mecz realu z zurichem ;p

    • Uleslaw mówi:

      Fascynowałbym. Bez Valencii, Sevilli i Villarreal? Nie. ;]

      Jak mecz obejrzeć?

      1. Ściągasz Sopcasta i TVU Player.

      2. Wchodzisz na Rojadirectę, szukasz sobie meczu Realu i wybierasz choćby sopcastowy link do I-Cable Super Soccer (Football Fox i Danish Delight na TVU Player też mają dobrą transmisje)

      3. Puszczasz na cały ekran i siadasz w pewnej odległości od monitora ;)

  3. Luca mówi:

    danke, zobaczymy czy się polapię. na razię dostrzegłem link na rojadirecta i ściągnąłem tvu playera ;p
    rozumiem, że wystarczy kliknąć w link i będziesz szło? ;p

  4. Luca mówi:

    oho, idzie :)
    dzięki :)

  5. lucas mówi:

    “O potentatach dosyć – nie lubię zbyt pochlebnie pisać o Realu i Barcy, a nawet Zlatana, przy całym jego lenistwie i nonszalanckim stosunku do kolegów”

    Bardzo kontrowersyjny punkt widzenia. Ocena zbyt surowa, ale ze strony kibica VCF można było się tego spodziewać ;)

    Ibrahimović nie został ściągnięty żeby sam wygrywał mecze. Potrzebuje do tego wsparcia kolegów. A przez 57 min miał koło siebie młodych, którym akurat mecz nie wyszedł. Czy tylko przez to warto zarzucać mu lenistwo? Natomiast bardzo bym chciał wiedzieć w czym przejawiała się ta “nonszalancja”.

    Barcelona ma swój sposób gry, Ibrahimović w ciągu 4 spotkań nie mógł grać jak Eto’o. A i tak w dwóch ligowych meczach strzelił 2 bramki, i zanotował asystę. Tak więc z ocenami gry Ibry poczekajmy.

    Każdy “nowy” dostaje czas na zaadaptowanie się do nowego systemu. Gdyby Barceloną kierował ktoś taki, kto po 2 meczach powiedziałby, że ten a tamten lekceważy kolegów, to spuściłby ją do Segunda.

  6. Uleslaw mówi:

    No jakże to? Przecież pisałem: ustawianie się tak fatalne, że nawet Xavi nie miał jak podawać. Nawet Xavi! Jak to nie jest lenistwo i nonszalancja, to nie wiem jak to nazwać :)

Dodaj komentarz

Komentarze zawierające wulgaryzmy, obrażające czytelników lub właściciela bloga zostaną skasowane.
Moderacja komentarzy jest aktywna. Nie wysyłaj swojej wiadomości dwa razy.
Możesz skorzystać z następujących tagów XHTML: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote> <code> <em> <i> <strike> <strong>

Chcesz mieć swój własny avatar na Soccerlogu? Przeczytaj FAQ, to tylko kilka minut!