Deyna Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz!
Pierwszy dzień września kojarzy się głównie z powrotem do szkoły po wakacjach. Na uroczystych apelach w szkołach wspominana jest głównie kolejna rocznica wybuchy II Wojny Światowej. Coraz mniej ludzi pamięta, że również w tym dniu obchodzimy kolejną jakże smutną rocznicę śmierci Kazimierza Deyny. Od 1 września 1989 roku minęło już 20 lat i warto przypomnieć postać jednego z najwybitniejszych polskich piłkarzy.
Nie każdy piłkarz z najwyższej półki może poszczycić się takimi osiągnięciami jak Kazimierz Deyna. Mistrz olimpijski z Monachium, gdzie z 9 golami na koncie został królem strzelców imprezy. Trzecie miejsce z reprezentacją Polski na Mistrzostwach Świata w RFN w 1974 roku. Z warszawską Legią dwukrotnie zdobył mistrzostwo Polski. W klasyfikacji na najlepszego piłkarza “France Football” dwukrotnie został sklasyfikowany na 6. miejscu. W Polsce uważany był za fenomen. Oficer Wojska Polskiego, który urodził się w Starogardzie Gdańskim. Urodzony przywódca i dominator. Nie był szybki, lecz szybko myślał. Z rzutów rożnych i karnych trafiał w to miejsce, w które chciał. Dlaczego był takim piłkarzem ? Dlatego, że „Kazik” był piłkarzem pozbawionym nerwów. Uderzał i rozgrywał piłkę z mistrzowską dokładnością. Te wszystkie argumenty przemawiają za tym, aby móc uważać go za mistrza jedynego w swoim rodzaju. Za niezwykłą indywidualność w reprezentacji Polski, która bez niego, nie doświadczyła by tyle nagród i sukcesów.
Nazwałem Pana Kazimierza niezwykłym indywidualistą, dlatego, że ten epitet najbardziej odzwierciedla jego całą karierę, a może nawet jego życie. Władysław Stachurski, który na przełomie lat 70 partnerował popularnemu “Kace” w Legii i reprezentacji wspominał go takimi słowami :
Kazik był indywidualistą, który miał swoje własne spojrzenia na życie. A na boisku często strzelał gola w takim momencie, kiedy broniliśmy się i wtedy rywale tracili pomysł na to, jak nas pokonać.
Władysław Stachurski
Podobnie zapamiętany został przez obecnego trenera juniorskiej reprezentacji Polski U-16 – Władysława Żmudę.
Obaj za dużo nie mówiliśmy, ale doskonale się rozumieliśmy. Wspaniały piłkarz, choć jego styl gry i osobowość niektórym wydawały się kontrowersyjne. Moim zdaniem był w futbolu jednostką wybitną na skalę światową. My piłkarze znaliśmy jego prawdziwą wartość i dlatego był bardzo w drużynie ceniony.
Władysław Żmuda
Kazimierz Deyna był jedynym piłkarzem na swojej pozycji, który umiał narzucić drużynie swą myśl i odpowiednią orientację w grze. Doskonale wywiązywał się ze swojej pracy, którą miał wykonywać na boisku. Jego losy potoczyłyby się na pewno inaczej gdyby nie otrzymał powołania do wojska. W 1966 roku Warszawska Legia w ramach poboru zażyczyła sobie wówczas trzech graczy Łódzkiego Klubu Sportowego, w którym grał „Kazik”. Ostatecznie po długich rozmowach i sprzeciwach co do transferów Deyny, Kostrzewińskiego i Studniarza, ustalono, że tylko Deyna trafi do Legii. W swoim pierwszy sezonie w Wojskowym Klubie Sportowym zaprezentował się znakomicie. W 13 ligowych spotkaniach strzelił 6 bramek, a 3 z nich strzelił w meczu Śląsk – Legia. Był to jego pierwszy Hat- Trick w lidze. W sezonie 1967/1968 Legia zajęła 2. miejsce w I lidze i uzyskała tym wynikiem prawo do gry w Pucharze Karla Rappana (późniejszy Puchar Intertoto). Rozgrywek tych nie prowadziła wtedy UEFA i nie było to premiowane awansem do Pucharu UEFA. Deyna w tych rozgrywkach we wszystkich meczach trafiał do siatki rywali. Był to dopiero 2 sezon „Kaki” w Legii, a już okraszony wieloma sukcesami.
W sezonie 1968/69 Legia w jednym z ostatnich meczów ligowych podejmowała na Łazienkowskiej szczecińską Pogoń. Legioniści zajmowali wtedy pierwsze miejsce w tabeli, a Górnik Zabrze miał do nich tylko jeden punkt straty. Legia szybko zdobyła przewagę, bo już w trzeciej minucie gola strzelił Brychyczy. Następnie na 2:0 podwyższył Deyna, a tuż przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę, Pieszko strzelił na 3:0. Deyna rozgrywał świetne spotkanie i to po jego akcjach Żmijewski i Pieszko zdobyli kolejne gole i było już 5:0. Pod koniec spotkania bramkarz Pogoni Janusz Białek uniemożliwił wejście w pole karne jednemu z napastników Legii i sędzia podyktował rzut wolny. Deyna strzelił w typowy dla siebie sposób. Podkręcił piłkę wewnętrzną częścią prawej stopy tak, że ominęła mur zbudowany z zawodników Pogoni i wpadła w okienko bramki, z lewej strony Białka. Szał jaki zapanował na trybunach zagłuszył gwizdek sędziego, który dopatrzył się jakiegoś naruszenia regulaminu i gola nie uznał. Nikt później nie pytał nawet arbitra jaki miał powód, bo następne wydarzenia sprawiły, iż decyzja sędziego przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla Kazika powtórzenie rzutu wolnego stanowiło wyzwanie. Wydawało się, że piłkarze ze Szczecina zakryją całą bramkę, wyciągając wnioski z poprzedniego uderzenia. Tym razem Deyna kopnął piłkę zupełnie inaczej. Rotacja była mniejsza, potrzebna na tyle, by ominąć mur nisko, obok nóg piłkarzy Pogoni. Zanim bramkarz zorientował się gdzie jest piłka, ona leżała już w dolnym rogu jego bramki. Mistrzostwo zgarnęła ostatecznie Legia, a sezon w wykonaniu Deyny był jednym z jego najlepszych.
Strzelał, rozgrywał i kierował drużyną tak dobrze i mądrze, że po dobrych występach w reprezentacji w spotkaniach towarzyskich, przyszedł czas na pierwszy sprawdzian w eliminacjach do Mistrzostw Świata 1970 w meczu z Luksemburgiem. Ryszard Koncewicz wystawił „Kazika” w pierwszym składzie na środku pomocy, a ten odpłacił się mu 2 bramkami. Polska nie zakwalifikowała się jednak do tych mistrzostw i stery po Koncewiczu przejął imiennik Deyny – Kazimierz Górski. W jego pierwszy meczu jako selekcjoner, podobnie jak w meczu z Luksemburgiem – Deyna wpisał się na listę strzelców . Ten mecz był początkiem pasma sukcesów, które za kadencji Górskiego zdobyła reprezentacja Polski. W reprezentacji ogólnie rozegrał 97 meczów i strzelił aż 41 bramek. Warto podkreślić, że rekord należy do Włodzimierza Lubańskiego, który jest napastnikiem, a strzelił tylko o 7 bramek więcej.
Dyrygował dziesięcioma ludźmi na boisku, ale nie umiał pokierować własnym losem tak, by uniknąć stresów, rozczarowań, a ostatecznie śmierci. Znał go cały świat, każdy chciał uścisnąć mu rękę, opływał w dostatek i nagle, w ciągu kilku miesięcy wszystko się odmieniło. Koniec gry, strata pieniędzy, coraz częstsze podróże do Las Vegas, kończące się porażkami w kasynach, znowu whisky, dziewczyny, kłopoty w domu itd. Nie wytrzymał tego wszystkiego. Jego ostateczny koniec można było w łatwy sposób przewidzieć. Zginął w nocy, 1 września 1989 roku. W programie informacyjnym lokalnej telewizji była to pierwsza wiadomość. Zidentyfikowano go na podstawie prawa jazdy, które akurat wyjątkowo trzymał w kieszeni dżinsów, bo zwykle jeździł bez prawa jazdy, oraz okolicznościowego sygnetu. Otrzymał go od prezydenta San Diego Sockers. W bagażniku wiózł 22 piłki, którymi tego dnia prowadził trening z małymi chłopcami. Jak sam mówił to mu sprawiało najwięcej przyjemności.
Kazimierz Deyna tak samo jak najwspanialsi poeci i artyści, nie był rozumiany przez innych, był typem samotnika i zginął młodo. Choć łatwo było przewidzieć jak skończy, można było mu pomóc. Trochę przykre jest to, że taka osobistość pochowana jest po drugiej stronie świata, bo chodzi mi o San Diego. W Polsce jest kilka pomników i tablic upamiętniających „Generała” lecz to troszeczkę za mało. Gdyby Legia nazwałaby swój nowy stadion imieniem i nazwiskiem wspomnianego przeze mnie mistrza i sprowadziła jego ciało do Polski, na pewno krzywdy sobie nie zrobi, a uszczęśliwiłaby na pewno wszystkich sympatyków klubu jak i samej postaci „Kazika”.
“Kazimierz Deyna naszym przyjacielem jest, Jego duch żyje pośród nas!”
Czekałem na ten artykuł i nie zawiodłem się. Brawo!
Dobry artykuł. Będziemy pamiętać o Panu Kazimierzu.
bRRawo! świetny artykuł! :) Stifler brawo :D
[...] na temat mistrza pojawiły się dziś m.in. u Michała Pola, Łukasza Anczyka i na soccerlog.net. Każdy z nich jest inny, każdy przedstawia Kazia w inny sposób. Wczoraj natomiast serwis [...]